Pudełko w kształcie serca - Joe Hill

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Pudełko w kształcie serca - Joe Hill
Książki o nawiedzeniach są nudne. To znaczy – książki może nie do końca, bo na przykład taka Julia Petera Strauba jest bardzo fajna, ale przy Nawiedzonym domu Judith Hawkes spokojnie można zasnąć. Filmy są jeszcze gorsze. Mało kogo bawią stukania, ruszające się firanki, a do wściekłości doprowadza straszenie typu "nagły wrzask zza ramienia" . Nawiedzony dom staje się miejscem odciętym od świata, w którym zaczynają działać zupełnie inne reguły. Czasem kontakt bohaterów z duchami przebiega spokojnie i kończy się na oczyszczającym porozumieniu i podbudowaniu wiary w życie po życiu, a innym razem szaleńczą galopadą, gdy nawiedzony dom wydaje się rozrastać w domostwora rodem z Evil Dead, który ma więcej pokojów niż można by sądzić po zewnętrznych rozmiarach.

Aż kupiłam Pudełko w kształcie serca. To książka, która zmieniła mój sposób patrzenia na książki o nawiedzeniach i opętaniach. Jest świetna. Ogólnie muszę przyznać, że ubiegły rok pod względem liczby ciekawych horrorów był bardzo udany, także autorzy przedstawiający historię "nawiedzeń" nie zawiedli. Ale Pudełko... chyba przerasta je wszystkie.
Autor krok po kroku wprowadza bohatera w mroczny, pokręcony świat, gdzie panują inne zasady niż te, do których jest przyzwyczajony. A czytelnik podąża krok za nim, by nie stracić ani sceny z rozgrywającego się spektaklu.

Horror zawsze potrzebuje czasowego zawieszenia niewiary, żeby bawiła lektura książek tego typu. Autor, któremu nie uda się przekonać do tego czytelnika powinien zająć się czymś innym. Tak naprawdę czytelnikom można wmówić wszystko: bandy zielonych kosmitów, oślizłe stwory, psychopatycznych morderców, wampiry i wilkołaki. Ba, fabuła wcale nie musi być superoryginalna, w niczym nie przeszkadza świadomość, że na końcu książki ten wampir i tak zostanie zakołkowany. Duchy, z racji wierzeń w życie pozagrobowe, teoretycznie mają większą szansę na uzyskanie certyfikatu wiarygodności, ale wydaje mi się, że tak nie jest. Zawsze miałam podejrzliwe podejście do książek o duchach, bo choć z jednej strony są na przykład świetne historie Jamesa Herberta czy Wyklęty Mastertona, to można się poczuć zawiedzonym, czytając opowieści pani Freeman czy Hawkes.

Pudełko w kształcie serca należy do tej pierwszej grupy. Jest to książka napisana w bardzo dobrym stylu. Wartka akcja wcale nie odziera jej z tajemniczości. Czytelnik dowiaduje się wielu rzeczy o bohaterach, ale wiedza ta nie jest podawana w sposób nachalny. Stanowi raczej tło obyczajowe, które jednocześnie jest świetnym podparciem dla samego horroru. Liniowość fabuły ładnie przerywają retrospekcje, wspomniane wątki obyczajowe i sceny grozy. Powiem szczerze, czytając książkę, raz po raz zastanawiałam się, co ja zrobiłabym na miejscu głównego bohatera, Jude’a Coyne? I dochodziłam do wniosku, że naprawdę nie mam pojęcia, co? Choć na początku konfliktu wydawało mi się, że jest wiele dróg jego rozwiązania, jedna po drugiej była sprawdzana przez Jude’a i odrzucana jako ślepa uliczka. Kilka razy nawet myślałam, że może nie warto się szarpać i narażać innych ludzi na gniew rozsierdzonego ducha, że stary rockmen się podda, ale potem patrzyłam na pozostałe do przeczytania strony i nachodziła mnie myśl: no nie, chyba przeżyje, do końca książki pozostało jeszcze sporo tekstu. A może nie? Wszak od pierwszych stron historia zakłada, ze życie pozagrobowe jak najbardziej istnieje, a ktoś po drugiej stronie chce nas zabrać na przejażdżkę drogą do piekła.

To jest bardzo dobra książka dla osób lubiących się bać. Ale według mnie warunkiem jest chociaż częściowe identyfikowanie się z głównym bohaterem. Niektórzy będą w niej widzieli odpowiednik kina drogi, inni wieczny konflikt ojca i syna, przebłyskujący gdzieś w tle, lub historię kryzysu wieku średniego starzejącego się rockersa, którego kumple już dawno znaleźli się po drugiej stronie i trzeba trzymać się tyłka młodej fanki, żeby nie stracić fasonu. Jednym z głębszych pytań jest to, czy zdajemy sobie sprawę, jak łatwo i jak mocno możemy zranić osoby, które darzą nas miłością i przyjaźnią. Przez własną krótkowzroczność lub niedbałość możemy komuś złamać życie, a świat jest niebezpiecznym miejscem pełnym ludzi (i duchów), które mogą chcieć się zemścić lub nas wykorzystać.

W tej historii chyba nic nie jest tym, na co początkowo wygląda. Chętnie ją polecę osobom, które uważają powieści grozy za mało wartościowe, pełne nieuzasadnionej przemocy wypociny umysłów zbyt płytkich i zakompleksionych, by zająć się "poważną literaturą". Horror nie boi się trudnych pytań, czasem tylko autorzy poświęcają im zbyt mało miejsca pomiędzy jedną walką z potworem a drugą. Joe Hill według mnie świetnie sobie poradził nie tylko z trudnymi pytaniami, ale i opowiedzeniem historii Jude’a Coyne’a w ciekawy i pełen pasji sposób. Oczywiście, dla horroromaniaków jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Dla osób ceniących kino także jest to dobra lektura, bo jak zapowiada wydawca, prawa do ekranizacji książki Hilla już wykupiono, więc warto będzie porównać efekty. Niestety, nie sądzę, by film dorównał książce, zatem najlepsze już za mną. Mam jeszcze nadzieję, że po takim "wejściu" ukażą się u nas inne książki tego autora.