Północna granica - Feliks W. Kres

Ciężkie życie żołnierza

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Północna granica - Feliks W. Kres
Wydawać by się mogło, że dla północnych krańców Wiecznego Cesarstwa wojna jest codziennością. Stanice od lat powstrzymują ataki Srebrnych i Złotych Plemion Aleru, które nieustannie łupią pobliskie wioski. Okazuje się jednak, że czas prawdziwej walki dopiero nadchodzi: kiedy zamiast stu dzikich bestii pojawia się tysiąc, sytuacja zmienia się diametralnie.

Przez całą lekturę Północnej granicy towarzyszyła mi pewna natrętna myśl – nieustannie porównywałem powieść Kresa do Achai Ziemiańskiego. Dla kogoś, kto zna obie powieści, może wydawać się to śmieszne, różnią się bowiem bardzo mocno, poczynając od postaci, kończąc na sposobie przedstawiania fabuły. Ale jest jeden punkt, który łączy dwie opowieści: wojna. I znowu można by zacząć wymieniać setki powieści wojennych, ale nie o to chodzi – mam na myśli raczej sposób owej wojny "wykreowania", który u obu autorów jest podobny.

Achaję pamiętam przede wszystkim z powodu stosu przekleństw, niezłych postaci, stosu przekleństw i nieustannego krążenia wokół tematyki wojennej: ukazywania bitew z punktu widzenia szeregowca, podoficera, stratega i króla. Co ma z tym wszystkim wspólnego Północna granica? Otóż nieustanne stawianie wojny na pierwszym planie: ukazywanie jej brudów, które czasami objawiają się jako niezbyt czyste izby żołnierza, a czasami jako jego pourywane ręce. Powieść Kresa bije tutaj Achaję na głowę: trochę jowialny klimat powieści Ziemiańskiego blaknie przy autentyzmie bijącym z recenzowaną przeze mnie pozycją.

Drugą ogromną zaletą pierwszego tomu Księgi Całości są bohaterowie i, co bardzo ważne, sposób, w jaki żongluje nimi autor. Najpierw czytelnik dosyć mocno zżywa się z Rawatem, oficerem jednej ze stanic, by chwilę potem zapomnieć o nim na rzecz Ambegena, jego przełożonego. Nasz stary przyjaciel szybko jednak wraca, znowu wzbudzając spore emocje, tym bardziej, że jest doskonale wykreowanym pracoholikiem w średnim wieku. Nietaktem byłoby nie wspomnieć o porywczej Terezie i Dorlocie – kociemu zwiadowcy.

Na uwagę zasługuje na pewno klimat Północnej granicy, który w nowy sposób ukazuje to, co – zdawałoby się – znamy już na pamięć. Ile mieliśmy fantasy, w którym jedni obrywali od drugich, bo byli inni? Tym razem jednak nad wszystkim stoi Pani Arilora – bogini wojny. To walka w pewien sposób definiuje atmosferę powieści – nie tajemniczy i fascynujący obcy, nie wielka polityka, a właśnie walka. To jej podporządkowane jest wszystko – dlatego czytelnik nie czuje się jak bierny obserwator wielkich wydarzeń, a raczej jak reportażysta, który w nich uczestniczy.

Jedyną poważniejszą wadą Północnej granicy jest nieskomplikowana fabuła, która raczej nikogo nie zaskoczy. Jest co prawda jeden poważny zwrot akcji, ale do tego, co dzieje się po nim, czytelnik zostaje w pewien sposób przygotowany. Nie ma co ukrywać – Kres ukazał wojnę w arcyciekawy sposób, ale ubrał swe dzieło w szaty zwykłej, nieskomplikowanej opowieści.

O wydaniu nie mogę rzec ani jednego złego słowa. Czcionka jest bardzo czytelna, układ strony sprzyja komfortowemu czytaniu, a papier nie kaleczy palców. Redakcja stanęła na wysokości zadania – nie udało mi się znaleźć żadnych literówek. Na pochwałę zasługuje także Jarek Krawczyk, autor okładki, która jest najzwyczajniej w świecie estetyczna.

Wznowienie tejże powieści Feliksa Kresa jest w moim odczuciu świetną decyzją. Szkoda byłoby, gdyby czytelnicy zapomnieli o tak dobrym tekście, który pokazuje, że fantasy wcale nie musi być infantylną wycieczką drużyny po skarb. Dla każdego, kto szuka dobrej fantastyki, a przejadły mu się trochę różnorakie melanże międzygatunkowe – pozycja obowiązkowa.