Pojedynek na słowa

Kochaj moje myśli

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Pojedynek na słowa
Connie Willis w naszym kraju nie jest szczególnie popularna, więc polscy czytelnicy dotychczas nie mieli zbyt wielu okazji, aby zweryfikować reklamę z okładki Pojedynku na słowa, która głosi, iż jest ona jedyną pisarką godną miana najlepszego twórcy science fiction XXI wieku. Czy jej najnowsza powieść potwierdza tę odważną tezę?

Briddey Flannigan i jej partner, Trent Worth, czekają na EED – operację, która pozwoli każdemu z nich odczuwać emocje drugiego. Neurochirurgiczny zabieg nie daje pacjentom daru mitycznej telepatii, ale pozwala lepiej zrozumieć partnera. Tak przynajmniej twierdzą lekarze, dlatego też kobieta wpada w osłupienie, kiedy budzi się po operacji i zaczyna słyszeć głosy. A właściwie to jeden głos, ale niestety z całą pewnością nienależący do Trenta.

Przyznam bez bicia, że blurba Pojedynku na słowa przeczytałem dopiero przy okazji pisania tej recenzji, a do książki przyciągnęło mnie przede wszystkim nazwisko autorki – jej dwa zbiory opowiadań, Śmierć na Nilu i Niebieski księżyc, wspominam całkiem nieźle. W związku z tym nie bardzo wiedziałem, czego spodziewać się po powieści (co w czasach wszechobecnych reklam jest całkiem miłym uczuciem), a fakt, że – prawdopodobnie pierwszy raz w życiu – czytam komedię romantyczną wziął mnie z zaskoczenia.

Część czytelników pewnie uniosła się honorem i po tak jednoznacznym określeniu gatunku reprezentowanego przez książkę Willis postanowiła szukać literackich doświadczeń gdzie indziej. Czy to najlepsze rozwiązanie? Niekoniecznie, bo amerykańska autorka tworzy od lat, a pewne elementy pisarskiego rzemiosła bronią się niezależnie od tego, do jakiej roboty zostaną zaprzęgnięte. Największą zaletą Pojedynku na słowa jest grono niezwykle sympatycznych postaci – i to zarówno na pierwszym planie, gdzie królują protagonistka, rudowłosa Briddey, oraz C.B., typowy nerd, jak i na dalszych, okupowanych przez zwariowaną rodzinę Flanniganów z ich irlandzkim szaleństwem. Próżno doszukiwać się w powieści psychologicznych głębi, Willis kreśli swoich bohaterów grubymi kreskami, nie próbuje ich szczególnie niuansować, ale wyraźnie stara się, aby czytelnik ich polubił – co się jej udaje. I to nawet w przypadku teoretycznych złoczyńców: ci, choć nie zawsze kierują się najchlubniejszymi pobudkami, także odbiorcy nie odstręczają. Pisarka stworzyła kilkoro ludzi, z którymi zwyczajnie chce się spędzić czas...no, może poza Maeve, która jest wybitnie irytująca.

Innym wartościowym elementem Pojedynku na słowa jest jego podbudowa problemowa czy światotwórcza, związana przede wszystkim z telepatią. Willis podeszła do tematu w sposób bardzo niekonwencjonalny, bo umiejętność czytania w myślach (będę ją tak w tekście określał, choć bohaterowie negują tę definicję wielokrotnie) w fantastyce rozrywkowej najczęściej służy celom militarnym; amerykańska autorka postanowiła wykorzystuje ją bardziej kameralnie, na mniejszą skalę, ale i bez taniego efekciarstwa. Telepatia staje się okazją do ogólnej refleksji nad komunikacją i związaną z nią gałęzią techniki, a nie prostym trikiem. Co nie oznacza, że w powieści zupełnie brakuje fajerwerków – sceny związane z budowaniem azylów, szczególnie ta, w której C.B. podróżuje do swojego, mogłyby spokojnie stawać w szranki z podobnymi klimatem sekwencjami z Czasomierzy Davida Mitchella.

Wszystkie te zalety nie maskują jednak jednej rzeczy: konwencjonalności i przewidywalności fabuły. Bo choć specjalistą od komedii romantycznych nie jestem, to jedno mogę stwierdzić z całą pewnością: Willis niczego nowego nie wymyśliła. Atrakcyjna dziewczyna żyje w szczęśliwym związku, nagle wpada w kłopoty, pomaga jej wcześniej niezauważony szarak, który w dodatku odkrywa wady jej dotychczasowego partnera – czy można wyobrazić sobie coś bardziej wyświechtanego? Sympatyczni bohaterowie i ciekawe podejście do telepatii (niemające nic wspólnego z nauką, co mogłaby sugerować wspomniana już reklama na okładce) nie są w stanie zamaskować banału, a końcowych rozwiązań można się domyślić co najmniej w połowie książki.

Pojedynek na słowa to całkiem przyjemna, bardzo ciepła lektura. Czytelnicy uczuleni na naiwność powinni trzymać się od niej na dystans, ale ci, którzy chcieliby się rozgrzać podczas kilku późnojesiennych wieczorów z pewnością mogą rozważyć ten wybór.