Pietia i Witia - Tomasz Duszyński

Kiepska kalka Wędrowycza

Autor: Łukasz 'Salantor' Pilarski

Pietia i Witia - Tomasz Duszyński
Zbiory i antologie opowiadań mają to do siebie, że zawarty w nich materiał często posiada bardzo nierówny poziom. Stąd czytanie ich przypomina marsz po nierównym terenie – wędrowiec powoli wspina sie przy tekście kiepskim, potem schodzi w dół, gdy trafi się perełka, i znów maszeruje pod górkę. W przypadku Pietii i Witii ścieżka obfituje w wyjątkowo dużo wzniesień i stromych zboczy.

W założeniu dzieło Tomasza Duszyńskiego jest komedią, opowiadającą o perypetiach Pietii i Witii, nieudanych radzieckich eksperymentach genetycznych, które pewnego dnia uciekają z laboratorium. Celem ich jest walka z potwornościami i demonami, jakie przybyły z Zachodu, a wywołane zostały przez postęp, nowoczesną technologię, elektryfikację i tak dalej. Wędrują więc od jednej polskiej wioski do drugiej, oferując swoją pomoc za miskę strawy i kąt do spania oraz rozwiązując problemy o podłożu nadnaturalnym, bądź mające związek z kulturą ludową.

Sęk w tym, że warstwa fabularna większości z dwunastu historii mocno kuleje. Opierają się one na bardzo podobnych, miejscami identycznych schematach i korzystają z motywów, które są interesujące jedynie do momentu ich ujawnienia i wyjaśnienia. Potem rażą prostotą albo brakiem pomysłu na dalsze wykorzystanie. Kilka tekstów (między innymi Potwór z Bażin i Znaki) sprawia wrażenie pisanych na kolanie przez jedno popołudnie, gdyż nie ma w nich za grosz sensu, fabuła skacze z miejsca na miejsce i pruje się w szwach, nie mówiąc już o brakach w warstwie humorystycznej. Mocno kontrastują chociażby z Babuszką czy Domem kultury, które prezentują zdecydowanie wyższy poziom – prawdopodobnie dlatego, że są o kilka stron dłuższe, a co za tym idzie, autor mógł lepiej rozwinąć pewne wątki.

Elementy komediowe mają to do siebie, że raz są śmieszne, a kiedy indziej ani trochę. W każdym opowiadaniu Pietia i Witia sprzeczają się między sobą albo z jakimś stworem z gatunku Marzanny, Krecika czy Krogulca. Ten pierwszy pełni klasyczną w duetach rolę gapowatego głupka o złotym sercu, drugi zaś jest od myślenia, toteż często się nie dogadują. Jednak sytuacje, gdy dokonywana przez oba klony wymiana zdań wywołałaby uśmiech, policzyć można na palcach jednej ręki. Mało tu anegdot, porównań, puszczania oka do czytelnika – czegoś, co by stworzyło przyjemną, lekką atmosferę.

Z tego powodu większość tekstów jest nadzwyczaj "sucha". Rumieńców nabierają dopiero te, w których autor wpada na dobry pomysł niekonwencjonalnego wykorzystania jakiejś postaci (przykładowo Wiosna czy Dom kultury). W pozostałych folklor czy tradycyjne dla danych obszarów istoty są jedynie słabo wykorzystanym pretekstem, z powodzeniem możliwym do zastąpienia przez ludzi. Zresztą identycznie rzecz ma się z głównym powodem posłania pary klonów w świat, który pojawia się raz, może dwa, potem ni stąd, ni zowąd znika, i nie pojawia się już w żadnym opowiadaniu. Zupełnie jakby autor wpierw opracował plan, nakreślił główny wątek i ważne wydarzenia, by po opisaniu pierwszego z nich odłożyć notatki na bok i przejść do improwizacji.

Pietia i Witia mają trochę ponad dwieście stron, stąd na jedno opowiadanie przypada średnio po szesnaście. To widać, bo sylwetki postaci są nakreślone bardzo pobieżnie. W przypadku niektórych pojawi się imię, nazwisko, kilka zdań na temat bieżącego życia i to wszystko, nawet jeśli mowa o osobach dla danego tekstu kluczowych. Owszem, jest to zbiór opowiadań, główne postacie są dwie, reszta zaś to statyści, ale nawet role drugoplanowe potrafią być okrojone aż do przesady. Zresztą aktorzy pierwszoplanowi posiadają tylko kilka wyróżniających cech, które w żadnym wypadku nie czynią ich kreacji mniej nudnymi. Zwyczajnie zabrakło autorowi miejsca na rozwinięcie wątków i pomysłów, czego efektem są postacie równie żywe i barwne, co przydrożna kałuża.

Czuć tu również wielką inspirację historiami o Jakubie Wędrowyczu, która w paru miejscach ociera się o kopiowanie. Dwaj główni bohaterowie to kubek w kubek Kuba i Semen, ale bardziej gapowaci i mniej wyraziści. Główna różnica jest taka, że dwa klony wędrują, miast siedzieć we wsi, pędzić bimber i użerać się z przedstawicielami policji, zaś miejsce akcji każdego z opowiadań jest inne. Do tego ich działania trącą amatorszczyzną i, chociaż za każdym razem przedstawiają się jako profesjonaliści, najczęściej radzą sobie z problemami dzięki przypadkowi i szczęściu, nie zaś wiedzy i odpowiednim metodom.

Czytając otwierające zbiór Zdjełano w CCCP, miałem nadzieję na lekką, dobrą rozrywkę z nutką szaleństwa. Tymczasem Pietia i Witia okazał się antologią słabych albo bardzo słabych tekstów, wśród których znaleźć można zaledwie kilka perełek udowadniających, że z każdego pomysłu dałoby się wycisnąć znacznie więcej, gdyby tylko poszerzyć go o parę, paręnaście stron. A tak: wyszło, jak wyszło.