Opowieść zombilijna - Adam Roberts

Jak umiejętnie zhańbić literackie arcydzieło

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Opowieść zombilijna - Adam Roberts
Chyba każdemu dobrze jest znana Opowieść wigilijna autorstwa Karola Dickensa. Historia ta nie tylko pokazuje magię świąt Bożego Narodzenia, lecz także obrazuje ludzką naturę i to, że każdy może być dobrym człowiekiem, jeśli choć odrobinę w to uwierzy. Niejaki Adam Roberts postanowił napisać groteskową wersję tej uroczej baśni, a wykorzystał do tego – zombie. W efekcie powstała Opowieść zombilijna, która jednak tak ma się do satyry jak cep do głowy.

Początek historii zaczyna się wraz z powrotem do życia Jacoba Marleya. Nie jest to powrót dosłowny, bo mężczyzna "jedynie" wygramolił się z grobu, a przy okazji zamordował troje ludzi i pożywił się ich mózgami. Następnie poczłapał niezdarnie do domu swego dawnego wspólnika w interesach, Ebenezera Scrooge'a, z zamiarem pożarcia jego mózgu. Jednak przebiegły skąpiec, ostrzeżony wcześniej przez zjawę w piżamie, zdołał pokonać ożywionego napastnika pogrzebaczem.. Gdy dokonał tego heroicznego czynu, po prostu poszedł spać, marudząc pod nosem jakieś bzdury o święcie Bożego Narodzenia. W tym momencie kończy się pierwszych kilkanaście stron tej dziwacznej opowieści i pojawia się pierwszy duch Świąt Bożego Narodzenia, mający pokazać staremu Scrooge'owi jego przeszłe życie oraz rolę, jaką ma odegrać w walce z zombie, gdyż skąpiec ma pewien unikalny dar. Jest bowiem odporny na ich wirusa.

Jak widać, fabuła to niemal groch z kapustą, doprawiony po omacku przez ślepca szczyptą cukru i garścią goryczy. Cała książka jest dość krótka, bo liczy sobie zaledwie 163 strony, a do tego podzielono ją na cztery części, z czego pierwsza to w zasadzie prolog. Pomysł na sparodiowanie Opowieści wigilijnej w gatunku zombie story może i byłby udany, jednak autor minął się kompletnie z powołaniem. Jego dzieło zwyczajnie nudzi. Czarny humor w zasadzie nie istnieje, postacie są kompletnie przewidywalne w swych poczynaniach, dialogi to istna drętwota, narrator mówi od rzeczy, a finał tej całej opowieści potrafi bardziej zniesmaczyć niż rozśmieszyć potencjalnego czytelnika. Pominę fakt, że każdy miłośnik Dickensa oraz większość chrześcijan mogą wręcz poczuć się urażeni tym tekstem, a zwykły czytelnik zniesmaczony nawałnicą absurdu, jaka wręcz bije z każdej kartki tej książki.

Ciężko mi stwierdzić, co było gorsze podczas lektury – język autora czy same postaci literackie. W pierwszym wypadku miałem do czynienia z toną powtórzeń oraz niewybrednym narratorem, mówiącym do czytelnika bełkotliwie, opowiadającym bardzo głodne kawałki, które rzekomo miały być prześmiesznymi anegdotkami. Budziło to we mnie znużenie porównywalne do stanu ateisty, siedzącego na mszy w kościele, do którego został zaciągnięty siłą. Ponadto autor prezentuje nam kompletnie głupich bohaterów, mówiących o niczym i przekonanych o swoim poczuciu humoru.

Ostatecznie książki nie polecam. Jest mocno przewidywalna, sztampowa, pozbawiona humoru, a do tego stosunkowo droga jak na to, co oferuje. Nie wiem, jakie były założenia autora tego tekstu, ale jeśli chciał zniechęcić czytelnika, to mu się udało. Jeżeli ktoś lubi opowieści o żywych trupach, to polecam jakiś dobry film, bo na Opowieść zombilijną zwyczajnie szkoda czasu.