Okup Krwi

Wart opłacenia

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Okup Krwi
Okup krwi to powieść lekka i przyjemna, choć nieco zbyt prosta. Mimo to książkowy debiut Marcina Jamiołkowskiego uznać można za udany, szczególnie że finał lektury sugeruje, iż kolejne tomy cyklu będą dużo mroczniejsze.

W gabinecie krawca Herberta Kruka pojawia się bardzo oryginalny mężczyzna. Choć monokl i laseczkę można wytłumaczyć jego troszeczkę staromodnym podejściem do kwestii elegancji, to już  magiczna moc robi wielkie wrażenie. Okazuje się przy tym, że tajemniczy czarownik jest doskonale zorientowany w zdolnościach Herberta. Wykorzystując swoją przewagę, składa młodszemu mężczyźnie propozycję nie do odrzucenia.

Opisana powyżej scena otwierająca Okup Krwi u każdego niemal czytelnika wywoła oczywiste skojarzenie – toż to początek żywcem wyjęty z Chandlerowskiego kryminału, choć Herbert nie jest wcale detektywem, a krawcem-magiem. To kontrastowe i nieco ironiczne połączenie (na zasadzie codzienne-niecodzienne, przyziemne-tajemnicze), a także mnogość fantastycznych wątków oraz pełen bardziej lub mniej udanych żartów sposób opisu wydarzeń, błyskawicznie przywodzi na myśl Na tropie jednorożca Mike'a Resnicka. Szybko okazuje się jednak, że debiutancka powieść Jamiołkowskiego nie jest tylko zabawnym fantastycznym kryminałem – to naprawdę niezłe urban fantasy, które może dać początek wartościowemu cyklowi powieściowemu.

Pierwsza rzucająca się w oczy cecha Okupu Krwi to galopująca akcja. Herbert Kruk zostaje podstępnie wciągnięty w walkę potężnych, tajemniczych ugrupowań, a kiedy zdezorientowany opuszcza swoje mieszkanie, rozpoczyna się nieustający ciąg walk, pościgów, porwań i przesłuchań, który kończy się dopiero w finale. Fabuła książki nie należy do najbardziej skomplikowanych, lecz dzięki sprawnemu wykorzystaniu kilku wyświechtanych schematów (z zawiązaniem akcji na czele) i wielkiej dynamice wydarzeń wciąga bez reszty. Jamiołkowskiemu przy opowiadaniu zdarzają się pewne potknięcia (najbardziej widoczne to zbyt częste ratowanie się utratą przytomności pierwszoosobowego narratora), ale w żadnym wypadku nie są one dyskwalifikujące. Tym bardziej, że pisarz sprawnie maskuje je przy pomocy efektownych scen – moim faworytem jest walka na jednej z warszawskich ulic, która natychmiast przywiodła mi na myśl doskonały cykl Kate Griffin o Matthew Swifcie. Inną zaletę Okupu Krwi stanowi bardzo sprytne wykorzystywanie nielicznych przerw w tej szalonej galopadzie: kiedy bohaterowie mają chwilę na oddech, Jamiołkowski przystępuje do szerszego opisywania wykreowanego świata, głównie przez rozwijanie wątku przeszłości Herberta. Zabieg ten wypada bardzo naturalnie i jest świetnie wpasowany w narracyjny rytm. Wielka szkoda, że powieść jest tak krótka i, w gruncie rzeczy, bardzo prosta, bo widać wyraźnie, że pisarz ma mnóstwo pomysłów na rozwinięcie opowieści. Cóż, miejmy nadzieję, iż popisze się w kolejnym, dłuższym tomie.

Charakterystyczne dla Okupu krwi jest ciągłe przeplatanie się dwóch przeciwstawnych nastrojów: brutalnego i krwawego, niemal splatterpunkowego, z wszechobecnym komizmem. Powieść nie pretenduje do miana czarnej komedii czy parodii, ale Jamiołkowski nie potrafi sobie odmówić ani prostego, rubasznego (choć nie koszarowego) humoru, który w połączeniu z wątkami magicznymi budzi skojarzenie z Rock'n'roll, bejb! i Po spirali Piotra Rogoży, ani próby przestraszenia czytelnika – zarówno przy pomocy lejącej się posoki, jak i zwyczajnie obrzydliwych scen czy opisów (tutaj królują ohydnie zmodyfikowani Bazyliszkowie). Tę mieszankę dopełnia jeszcze magia – bardzo intrygująca. Herbert do czarowania wykorzystuje niekonwencjonalne elementy otoczenia (takie jak policyjna taśma, znak drogowy czy parkomat), a jego zaklęcia zdecydowanie nie przypominają banalnego hokus pokus. Nieco podobny system magiczny opisywała wspomniana już Kate Griffin i choć póki co Jamiołkowski ustępuje jej pola, to miejmy nadzieję, że kolejne tomy serii o Herbercie Kruku będą co najmniej równie dobre jak świetne Szaleństwo aniołów.

Największą wadą Okupu krwi jest jego objętość. To lektura co najwyżej na jeden wieczór, a szkoda, bo tkwi w niej spory potencjał. Niestety, Jamiołkowski nie bardzo ma gdzie się rozpisać: próbuje wplatać do tekstu kolejne poboczne wątki (Azyl, Solecki, Złota Kaczka, matka Herberta), ale póki co są to co najwyżej tropy, do których będzie próbował później powracać. Przez to powieść pozostawia uczucie niedosytu – widać ukryte w niej możliwości (szczególnie gdy zaczyna dominować nurt mroczno-fantastyczny), ale trudno byłoby nazwać ją książką satysfakcjonującą. Jest na to zdecydowanie zbyt prosta i nieco zbyt sztampowa.

Okup krwi należy uznać za udany debiut. To lekka i przyjemna lektura, która pozwala przyjemnie spędzić dwie czy trzy godziny. Mam nadzieję, że Marcinowi Jamiołkowskiemu uda się z tego zachęcającego prologu uczynić większą, wartą zainteresowania przygodę.