Okno na świat: Bo tylko wiarygodny jest artysta głodny

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Okno na świat: Bo tylko wiarygodny jest artysta głodny
Chyba każdy, kto namiętnie czyta książki w pewnym momencie zaczyna marzyć o byciu pisarzem. Jak to by było fajnie, nie musieć wstawać skoro świt. Jarek Grzędowicz powiedział, że najlepszym w utrzymywaniu się z własnego pisania jest stanie rano przy oknie, z kubkiem gorącego kakao w dłoni, ciepłym szlafrokiem, otulającym rozespane ciało, i przyglądanie się tym wszystkim ludziom, którzy w pośpiechu gnają do pracy. Jednakże, jak to zwykle bywa, rzeczywistość ma tendencję do brutalnego sprowadzania nas na ziemię. Polscy fantaści nie są milionerami. Spora część − rzekłbym, że nawet większość − ma dodatkowe lub wręcz podstawowe źródło utrzymania, które ma niewiele wspólnego z pisarstwem. Cóż, w końcu nie każdy ma sprzedaż na poziomie Pilipiuka.

Marząc o możliwości zarobienia na tworzeniu literatury fantastycznej grubych kokosów, częstokroć nasze myśli uciekają w kierunku amerykańskiego i brytyjskiego rynku wydawniczego. I nic w tym dziwnego. Rowling jest bodajże bogatsza od Elżbiety II, a ilość zer na koncie Stephenie Meyer zapewne nie zmieściłaby się na żadnym normalnym kalkulatorze. Ze względu na tego typu twórców, na wieści, w których mówi się o zaliczce wysokości miliona funtów, jaką Alastair Reynolds dostał od Gollancza, tudzież dwóch i pół miliona, jakie za dokończenie Koła czasu ma otrzymać Brandon Sanderson, USA jawi się nam w pewnym sensie jako literackie Eldorado. To jedna strona medalu.

Zacznę od tego, że niniejszy artykuł powstał z jednego powodu, a konkretnie przez jedną osobę: Catherynne M. Valente. Autorka dylogii Opowieści sieroty została bardzo dobrze przyjęta za oceanem, ale także i w Polsce, gdzie do tej pory ukazał się pierwszy tom. Często publikuje w magazynach i antologiach, ma także w swoim dorobku kolejną powieść, Palimpsest, która − podobnie jak poprzedniczki – również zyskała sobie przychylność krytyków. Zdawać by się mogło, że zaliczać się powinna do opisanej wyżej grupy, że utrzymanie się z pisania dla kogoś, kogo talent został już doceniony na rynku anglojęzycznym, to nic trudnego. Niestety, jakkolwiek banalnie to brzmi, nawet pisarzy dotyka światowy kryzys.

Na początku czerwca amerykańskie blogi i serwisy poświęcone fantastyce obiegł apel autorki, w którym pisała:

"Tak więc ostatniej nocy usiedliśmy i zrobiliśmy obliczenia. Fakty są takie, że nie mamy wystarczająco pieniędzy na czynsz za następny miesiąc, zalegamy z opłatami wszystkich rachunków, a za parę dni nie będzie nas stać na kupno jedzenia (…) Nie chcę tego robić. Nie chcę prosić o pomoc […] Ale jej potrzebuję. Nie mogłabym znieść wstawienia odnośnika z napisem »Dotacje«. Nie byłabym w stanie. Nie chcę jałmużny − chcę móc utrzymać moją rodzinę. Chcę sprzedać coś pięknego w zamian za utrzymanie nas przy życiu."

Tak, wiem – na świecie nie ma sprawiedliwości. Każdy, kto myśli inaczej, jest skrajnym idealistą (czyt.: naiwniakiem). Trudno jednak nie reagować, nie wzburzać się i buntować, gdy z ust kogoś tak utalentowanego jak Valenthe padają słowa: "Jeżeli jest cokolwiek, co mogłabym zrobić, a co skłonni bylibyście kupić, za co byście zapłacili, proszę, dajcie mi znać." Gdy to przeczytałem, ogarnęła mnie złość, po trosze też udzieliło mi się uczucie beznadziejności, jakie wręcz bije od tego tekstu.

Przygotowując się do wywiadu z Peterem Wattsem, przeglądałem różne serwisy, myszkowałem także po jego stronie i blogu. Wtedy właśnie zmuszony byłem zrewidować swoje poglądy, iż książka uznana przez krytyków (nominowana do Hugo!) = bestseller. Przeglądając strony innych autorów tworzących tak zwaną ambitną prozę, dochodzi się do wniosku, że tak naprawdę w przypadku młodych twórców bardzo dobrze sprzedaje się prawie i wyłącznie sam kicz. Owszem, są wyjątki, jak chociażby Cory Doctorow, ale popularność jego książek w bardzo dużym stopniu wiąże się z jego aktywnością w Internecie, a w szczególności na serwisie Boing-boing.

Stany Zjednoczone to nie Eldorado, wręcz przeciwnie. Wydawcy, szczególnie teraz, w dobie kryzysu, bardzo skrupulatnie podchodzą do kwestii finansowych. Oczywiście, zawsze tak było, ale obecnie są mniej skłonni do ryzykowania, dawania szansy książkom oryginalnym, stanowiącym wyzwanie (przypomnijmy, że Ślepowidzenie zostało odrzucone przez praktycznie wszystkie duże wydawnictwa!). Idealna pozycja musi traktować o wampirach i najlepiej nieść w sobie pozytywne przesłanie (bardzo często powieści odrzucane są, ponieważ uważa się je za zbyt mroczne), a najlepiej, żeby to był romans, a główny bohater nazywał się Edward.

Najgorsze, że młodzi twórcy nie są ślepi i, widząc ten wydawniczy trend, chcą się w niego "wpasować". Listy zapowiedzi zdominowane są przez kolejne powieści spod znaku kłów i miłości, a pozycje naprawdę ambitne cechuje mały nakład i iście ekskluzywne wydanie – wydawcy wiedzą, że kupią je dojrzali czytelnicy, po trosze bibliofile, dlatego windują ceny − stupięćdziesięciostronicowa powieść Genesis autorstwa Bernarda Becketta kosztuje, bagatela, 20$. Za książkę, która w większości składa się z płóciennej okładki!

Tak naprawdę okazuje się, że dużo łatwiej zadebiutować w Polsce. Rodzimi wydawcy bynajmniej nie stronią od książek oryginalnych i ambitnych. Nie brakuje dla nich miejsca na rynku, mimo iż ten także zdominowany jest przez produkowane masowo bestsellery. Chociaż… opisany wyżej trend wydawania książek z górnej półki w wersji luksusowej widoczny jest także u nas − Uczta Wyobraźni i wszelkie wznowienia klasyki, jak chociażby rebisowa Diuna. Obyśmy nie posunęli się w nim tak daleko, jak Amerykanie.