Okaleczone Oko

Przyszłość w ciemnych barwach

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Okaleczone Oko
Po dwóch latach przerwy znów mamy okazję przeczytać kolejny tom drugiego już cyklu autorstwa Brenta Weeksa. O ile wciąż jest on lepszy od Anioła nocy, to niestety tendencja wzrostowa, którą zaobserwować można w jakości pisanych przez niego książek, została póki co zahamowana.

Uwaga: recenzja zawiera szczegóły dotyczące fabuły poprzednich tomów cyklu.

Akcja Okaleczonego Oka rozpoczyna się natychmiast po zakończeniu Oślepiającego Noża: Gavin Guille, niegdyś najpotężniejszy człowiek świata, utracił to, co czyniło go wyjątkowym – zdolność do krzesania barw, bez której jest wart tyle, co nic. Schwytany przez co najmniej lekko szalonego pirata, były Pryzmat staje się zwykłym galernikiem na statku, bez perspektyw na prędką odmianę swojego losu. W równie nieciekawym położeniu znajduje się Kip – daleko od domu, płynie łodzią w towarzystwie przyrodniego brata, celującego do niego z pistoletu; raczej nie możemy nazwać tej sytuacji idealną. Świeżo poślubiona przez Gavina Karris martwi się zniknięciem męża, jednocześnie przeżywając kryzys tożsamości. Po kilkunastu latach spędzonych jako wojowniczka musi pogodzić się z faktem, iż nie może dłużej korzystać ze swoich poprzednich talentów z racji przygotowywania się do roli nowej zwierzchniczki siatki szpiegowskiej Chromerii. Z kolei Teia dzięki umiejętności tworzenia niewidzialnego dla zwykłych krzesicieli, śmiertelnie niebezpiecznego Parylu przyciąga uwagę Złamanego Oka – organizacji skrytobójców, która szantażem zmusza ją do zostania ich agentką.

Tom trzeci Powiernika Światła koncentruje się na ponownym samookreślaniu się protagonistów: zarówno Gavin, jak i Karris muszą nauczyć się, jak rozwiązywać problemy na inne sposoby, niż byli dotychczas przyzwyczajeni. Kip coraz bardziej odchodzi od bycia zakompleksionym chłopakiem, próbuje jednocześnie radzić sobie bez wsparcia zaginionego Gavina. Natomiast Teia (która identyfikowała się do niedawna przede wszystkim jako niewolnica), uczy się korzystać z nowo nabytej wolności, co jest dosyć ironiczne, biorąc pod uwagę, iż jest wykorzystywana przez Złamane Oko. Dynamizm bohaterów dalej pozostaje główną zaletą książki Weeksa. Każdy czytelnik z pewnością znajdzie spośród plejady postaci kogoś, z kim może się w jakiś sposób utożsamić (a przynajmniej będzie miał komu kibicować). Mój osobisty faworyt Andross Guille odgrywa nawet większą rolę niż w tomie drugim, co wbrew pozorom nie jest oczywistą zaletą.

Okaleczone Oko to przede wszystkim tom przejściowy: wprawdzie możemy zaobserwować wiele zmian w życiorysach bohaterów, lecz wątki główne posunęły się do przodu w stosunkowo niewielkim stopniu. Główny antagonista poprzednich tomów w ogóle nie pojawia się na kartach powieści. Jego plany tkwią w stanie chwilowego zawieszenia, a dająca nam punkt widzenia na jego osobę Liv spędza powieść, podróżując i z rzadka tylko mamy okazję śledzić jej losy. Lwią część książki poświęcono intrygom Androssa, który wciąż imponuje charyzmą, jednakże w zbyt dużych ilościach po prostu nuży, jako że sceny z nim po pewnym czasie zaczynają być powtarzalne. Gavin wpada z jednych tarapatów w kolejne, Teia próbuje przetrwać próby, którym jest poddawana, Kip dalej szkoli się jako Czarnogwardzista – wszystko to już widzieliśmy.

Na całe szczęście, najnowsze dzieło Weeksa jest wypełniaczem bardzo wysokiej jakości – mimo iż nie popycha akcji do przodu, czyta się je równie przyjemnie, jak poprzednie tomy. Duża w tym zasługa naturalnie brzmiących dialogów oraz sporej dawki humoru, którego głównym źródłem są ciągłe docinki Kipa. W Oślepiającym Nożu jeden z najciekawszych wątków został bezceremonialnie zakończony bez wpłynięcia w żaden istotny sposób na główną część fabuły. Czytając tom trzeci, okazuje się jednak, iż nie był on tak kompletnie niepotrzebny – zalicza triumfalny powrót na karty książki, choć niekoniecznie w sposób, jakiego mogli oczekiwać czytelnicy. I to, dzięki bardzo pozytywnemu zaskoczeniu odbiorcy, należy uznać za sporą zaletę.

Trudno natomiast oprzeć się wrażeniu, iż autor nie do końca zaplanował sobie z wyprzedzeniem fabułę całego cyklu – w każdej kolejnej książce pojawiają się nowe wątki, których waga nie została zasygnalizowana odpowiednio wcześniej. W tomie drugim była to magiczna talia kart, o której nie pojawiło się ani słowo w Czarnym Pryzmacie. Z kolei w Okaleczonym Oku pisarz wprowadza nową postać, mającą spore szanse na objęcie roli głównego antagonisty serii, pomimo iż wzmianki o niej w poprzednich częściach były naprawdę marginalne. Równie szokujący zwrot akcji na końcu książki jest wprawdzie zgodny z treścią samej powieści, jednak próżno doszukiwać się oznak wskazujących na to w reszcie cyklu. Weeks ma naprawdę wiele do nauczenia się od Martina i Sandersona w sztuce foreshadowingu.

Pisarzowi udało się dokonać czegoś naprawdę trudnego: napisał środkowy tom cyklu, w którym akcja przez większość czasu stoi w miejscu, a mimo to pozostał on przyjemny w lekturze. Jak udowadniają to przykłady Martina, Eriksona i Jordana, z których każdy ma na koncie podobne wpadki, wystarczy jeden błąd, by stracić zaufanie czytelników – moim zdaniem Weeks wyszedł z tej próby obronną ręką, co nie zmienia faktu, iż jest to niestety najmniej udana część serii. Mimo to, mam wiarę w zdolności autora i oczekuję fabularnej jazdy bez trzymanki w The Blood Mirror, którego premiera ma odbyć się w przyszłym roku.