Bohaterką recenzowanej powieści jest nastoletnia Paulina, pacjentka prywatnego szpitala psychiatrycznego położonego w sercu Borów Tucholskich. Dziewczyna cierpi na zaburzenia odżywiania – w momencie rozpoczęcia opowieści jej stan jest już niemalże beznadziejny. Wszystko zmienia się jednak za sprawą tajemniczego sanitariusza, który w niesamowity sposób wydostaje nastolatkę z placówki i lokuje ją w domu w głębi lasu, w towarzystwie dwóch swoich równie tajemniczych towarzyszy. A z tego nie może wyniknąć nic dobrego.
Zapewne jest to działanie miażdżące dla Nocy świetlików, niemniej nie sposób nie porównać tej książki do… Gry o Ferrin Katarzyny Michalak, która zdołała już w pewnych kręgach czytelników zdobyć miano legendarnej (głównie za sprawą "jakości" tekstu, chociaż także niektóre rozwiązania zasługują na osobne miejsce w panteonie sław rozumianych inaczej). Niestety, im dalej w tekst, tym trafniejsze okazują się powyższe słowa.
Trudno stwierdzić, czy Noc świetlików miała być bardziej romansem czy przedstawicielką fantasy – faktem jest jednak, że zarówno sama bohaterka, jak i autorka (w formie narracji) wyraźnie spychają powieść w stronę tego pierwszego gatunku literackiego. Pierwszą rzeczą, którą Paulina dostrzega w nieznajomych jest fakt, że są oni nad wyraz przystojni; potrafi także bezbłędnie ocenić ich wiek (godną podziwu umiejętnością jest zdolność oszacowania na oko, że delikwent ma dwadzieścia siedem lat – dlaczego nie dwadzieścia osiem lub dwadzieścia sześć? Tego już nie wiadomo). Niestety, Rodzeń nie ułatwia sprawy; jej bohaterowie dzielą się wyraźnie na dwie grupy: tych krystalicznie dobrych (i pięknych), oraz mniej lub bardziej złych – ci praktycznie zawsze odpychają samym wyglądem. Płytkość tego rozwiązania jest widoczna jak na dłoni.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dość szybko mizerna fabuła schodzi na dalszy plan, ustępując jednocześnie miejsca mdłemu wątkowi romantycznemu. Doprawdy, w pewnym momencie ilość "ochów" i "achów" protagonistki w połączeniu z jej sposobem okazywaniem uczuć ma tak wielkie natężenie, że lektura Nocy świetlików staje się niemałym wyzwaniem – poziom naiwności, sentymentalizmu i szeroko rozumianej cukierkowatości jest po prostu niestrawny.
Chyba jedynym, za co można pochwalić autorkę, jest w miarę płynna narracja pozbawiona wymuszonej poetyckości (która stanowi prawdziwą bolączkę podobnych tekstów). Szkoda, że to jedyny plus Nocy świetlików – dość szybko przestajemy zwracać na niego uwagę, gdyż przysłaniają go inne, bardzo poważne niedociągnięcia. Także redakcja najwyraźniej nie przyjrzała się im bliżej, bo z pewnością obyłoby się bez zgrzytów takich jak wspomniana wcześniej ocena wieku czy też "blokowanie" kroplówki przez bohaterkę.
Noc świetlików to kolejne "fantasy dla nastolatek" jakich wiele – takie, gdzie fantastyka ma tylko uwypuklić iskrę uczucia rozpalającą się między dwójką bohaterów, a gdy już wypełni swoje zadanie, jest odrzucana niczym niepotrzebny nikomu element konstrukcji. Nie ma się co oszukiwać – powieść Elżbiety Rodzeń prezentuje poziom Gry o Ferrin, chociaż ta ostatnia dostarcza czytelnikom niepomiernie więcej rozrywki. Nie jest to jednak argument, który przemawiałby na korzyść recenzowanego "dzieła".