Nibynoc

Satysfakcji nie stwierdzono

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

Nibynoc
Nibynoc to powieść prawdziwie młodzieżowa bo tylko czytelniczo niewyrobionym nastolatkom może naprawdę przypaść do gustu.

Powiem szczerze, że po powieści Jaya Kristoffa spodziewałam się sporo. Chwaliła go nawet Robin Hobb w wywiadzie dla Poltera – a słowo damy fantasy jest przecież wiele warte! Jednak w Nibynocy zby wiele rzeczy nie zagrało, żeby wystawić jej jednoznacznie pozytywną ocenę.

Fabuła jest obiecująca. Szesnastoletnia Mia szkoli się, aby zostać zabójczynią – ostatnie sześć lat spędziła na drakońskich treningach pod okiem wyszkolonego asasyna, by teraz podjąć się ostatniej próby: dołączenia do grona uczniów Czerwonego Kościoła, sekty najlepszych ostrzy do wynajęcia w całej republice. Ku celowi popycha ją pragnienie zemsty: w odwecie za rebelię, w której uczestniczył ojciec bohaterki, jej rodzinę spotkał tragiczny los z rąk aktualnych władców. Droga do gardeł tych, którzy odebrali Mii najbliższych, nie będzie jednak łatwa dla dziewczyny, która ma stanowczo za miękkie serce.

W teorii Nibynoc zawiera wszelkie elementy, żeby stać się naprawdę ciekawą, młodzieżową fantasy: motyw zemsty, niezwykłą bohaterkę o rzadkim, demonicznym talencie, leciutki wątek romantyczny, tajemniczy zakon zabójców i dużo, dużo akcji. Jednak rozmaite, drobne szczegóły zadecydowały o tym, że męczyłam tę powieść prawie dwa tygodnie.

Pierwsze sto stron było mordęgą. Jay Kristoff najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy chce prowadzić narrację w pseudopoetyckim stylu kronikarskim – początkowo wszechwiedzący narrator odzywał się co chwila, podkreślając różne aspekty historii. Sama konstrukcja pierwszych stron wywołała u mnie sporą niechęć, autor zastosował bowiem zabieg polegający na użyciu identycznej budowy fragmentów (podobny układ wydarzeń, zdań, często te same sformułowania), ale nadając im zupełnie inny wydźwięk (pierwszy delikatny, drugi lekko obrzydzający), na dodatek przeplatając je ze sobą co kilka akapitów. Sztuczka dobra w poezji, ale w powieści…? Niespecjalnie.

Potem nasz kronikarz znika, a narracja zmienia się w trzecioosobową… by od czasu do czasu jednak pokazać, że wszechwiedzący obserwator nadal jednak gdzieś się czai, od czasu do czasu komentując wydarzenia. A to nie wszystkie stylistyczne problemy; muszę dodać, że Kristoff opisuje w Nibynocy całkiem sporo scen erotycznych (od jednej nawet powieść zaczyna), które niekoniecznie wychodzą mu dobrze – do tej pory parskam na wspomnienie użytych w tych fragmentach fraz, takich jak "perełki" czy "płonąca włócznia"...

Co więcej autor naszpikował książkę przypisami, które w założeniu miały uzupełniać wiedzę czytelnika o świecie przedstawionym i zapewne być komiczne. Jest ich jednak zdecydowanie za dużo, są za długie, a część można by spokojnie włączyć do tekstu głównego bez rozpraszania czytelnika. Przyznam, że w pewnym momencie po prostu zaczęłam je ignorować, co znacząco podniosło jakość lektury.

Po tej granicznej setce stron zrobiło się lepiej. Z jednej strony Kristoff przystopował z barwnymi opisami, z drugiej przenieśliśmy się w końcu do szkoły zabójców. Tu jest już znacznie znośniej, chociaż infantylizm niektórych elementów nadal powoduje ból zębów (magiczna biblioteka z mówiącymi książkami? Czemu nie?). Sama końcówka także zdaje się nieco przesadzona w kwestii wyczynów Mii, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę występującą w niej liczbę trupów.

Mag jako wydawca też nie do końca sprostał zadaniu. Z jednej strony Nibynoc jest naprawdę ślicznie przygotowana – z przyjemnością można postawić książkę na półce jako ozdobę kolekcji – a z drugiej kuleją korekta i tłumaczenie. Literówki, pojedyncze błędy gramatyczne (np. pogoń ze strony garnizonu Ostatniej Nadziei był krótkotrwały i ogólnie rzecz biorąc niechlujny), do tego wątpliwe konstrukcje językowe (jak nazwanie klawesynu “stworzeniem”) co jakiś czas potrafią skonsternować.

Nie zrozumcie mnie też źle – mam dziwną pewność, zwłaszcza po zerknięciu na blogowe recenzje, że Nibynoc pokocha całkiem spore grono nastolatków. To książka dobrze skrojona pod niewyrobionego jeszcze literacko odbiorcę: z młodą bohaterką, nieco infantylna, pełna interakcji i niesnasek między uczniami szkoły, do tego podlana akcją i pewną porcją erotyki (o wiele śmielszej niż w standardowych YA) oraz krwi i flaków. Oczami wyobraźni widzę ten zachwyt w oczach młodego odbiorcy. Ba, jestem przekonana, że moja siostra, aktualnie w gimnazjum, byłaby zachwycona. Jednak starsi czytelnicy oczekujący satysfakcji z lektury, jak niżej podpisana, niemal z pewnością jej nie dostaną.