Na krawędzi cienia

Odwyk od zabijania

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Na krawędzi cienia
Powieść Droga Cienia – stojący na dość wysokim poziomie debiut Brenta Weeksa – otwierająca cykl Anioła Nocy, zakończyła się prawdziwym cliffhangerem, który wyjątkowo zaostrzył apetyt na lekturę kontynuacji. Na krawędzi cienia podejmuje historię praktycznie w tym samym miejscu, w którym urwała się w poprzedniej części. Zobaczmy, czy autor sprostał w niej dość wygórowanym oczekiwaniom czytelników.

Kylar Stern postanowił porzucić drogę cienia i karierę siepacza. Chce rozpocząć spokojne życie u boku ukochanej Elene (która nienawidzi przemocy) i przybranej córki Uly. Jednakże szybko staje się jasne, iż zarówno dawni przyjaciele, jak i wrogowie pozostawieni w Cenarii wcale nie są skłonni zapomnieć o Aniele Nocy – zarówno w kategorii narzędzia, jak i potencjalnego zagrożenia. Dodatkowo sam Kylar ma problemy z odnalezieniem się w nowej roli – tęskni za niebezpieczeństwem, adrenaliną i satysfakcją wynikającą z perfekcyjnie wykonanego zadania. Ma poczucie, że jest niczym świetnie naostrzony miecz, który ktoś odstawił w kąt, by rdzewiał. Kiedy otrzymuje informację, że Logan Gyre, jego przyjaciel i prawowity władca Cenarii może żyć, postanawia wyruszyć mu z odsieczą, nawet za cenę utraty tego, co najbardziej kocha.

To co zwraca uwagę w Na krawędzi cienia to dość długi, ciągnący się prawie do połowy książki wstęp. Zmagania Kylara z samym sobą, jego utarczki z Elene i desperackie próby dostosowania się do jej oczekiwań na początku budzą sympatię i zrozumienie, ale już po kilkudziesięciu stronach zaczynają irytować. Relacja tych dwojga wydaje się przytłaczająca, przesłodzona, a sama Elene tak dobra i słodka, że aż mdła. Na szczęście im dalej, tym lepiej – kiedy siepacz postanawia wreszcie zrobić użytek ze swojego Talentu, wydarzenia zaczynają nabierać tempa, akcja pędzi do przodu obfitując w liczne niespodzianki, zaś sam finał (podobnie jak w tomie poprzednim) to szaleńcze pościgi, pojedynki i – a jakże – gigantyczny cliffhanger. Świetnie rozpisany i naładowany emocjami koniec powieści wynagradza czytelnikowi rozczarowanie początkiem lektury.

Na krawędzi cienia to nie sielanka ani bajka na dobranoc. Śmierć zbiera tu obfite żniwo i będziemy musieli pożegnać się z pewnymi postaciami znanymi z Drogi Cienia. Podobnie jak w części pierwszej znajdziemy tu także zło i zepsucie: zbrodnie, nadużycia, gwałty, wykorzystywanie dzieci i inne formy przemocy fizycznej oraz psychicznej (to w jaki sposób Garoth Ursuul traktuje swoje konkubiny i wojenne branki potrafi wstrząsnąć, zaś historia Vi wzbudza dla niej odruchową sympatię). Jednakże traktując ten obraz jako punkt wyjścia Weeks pokazuje, że nawet w Norach i na Dnie można odnaleźć i rozbudzić iskierkę dobra, czy też pragnienie odkupienia. Autor nie idealizuje prostytutek ani przestępców – w ich gronie zawsze znajdą się męty najgorszego rodzaju (w typie czerpiącego radość z zabijania i upodlenia ofiary Hu Szubienicznika) – lecz daje do zrozumienia, że wielu z nich żyje w ten sposób dlatego, iż nie mieli innego wyjścia i dawno już stracili nadzieję na jakąkolwiek odmianę losu. Ten wątek to kolejne studium nad naturą człowieka, rozwijające temat z Drogi Cienia i ukazujące go z trochę innego punktu widzenia.

Podobnie jak w pierwszej części cyklu wielkim atutem powieści są jej bohaterowie – zarówno ci znani z poprzedniego tomu (Logan Gyre, Jarl, Elene, Mama K, generał Agon, Solon, Dorian, Vi, Król-Bóg Groth Ursuul), jak i cała plejada nowych (podstępna i wygadana Ariel z Obserwatorium, ciotka Elene Mea, banda Mętów na Dnie). Czytelników z pewnością ucieszy informacja, iż Weeks rozbudował portrety niektórych bohaterów Drogi… (np. poszerzając wiedzę czytelnika o ich przeszłości oraz doświadczeniach, które ich ukształtowały), zaś w przypadku części z nich ukazał ich przemianę pod wpływem ostatnich wydarzeń, jak również trudne wybory, przed którymi musieli stanąć. Jarl w trakcie okupacji Khalidorczyków stał się czymś więcej niż tylko Shingą, Logan wśród przestępców zrzuconych na Dno przeszedł przez piekło i mimo krańcowego wycieńczenia oraz czynów stawiającym pod znakiem zapytania jego człowieczeństwo nadal pozostał sobą, zaś uczennica Hu Szubienicznika pokazała, iż nawet będąc złamanym można zachować godność. Wykreowani przez Weeksa bohaterowie nie są płascy, nudni, ani jednowymiarowi – to zróżnicowana i barwna grupa sprawiająca wrażenie ludzi z krwi i kości, realistycznych w swym postępowaniu. Tutaj nawet postać drugoplanowa uderza swą wiarygodnością, co należy uznać za nie lada sztukę.

Obraz świata również zyskał na wyrazistości i nie rysuje się już tak szczątkowo jak w Drodze Cienia. Pojawiają się nowe narodowości, zupełnie inne wierzenia, coraz więcej szczegółów dowiadujemy się także o funkcjonowaniu magii, działaniu i naturze viru, istotach powołanych do życia przez Vürdmeisterów oraz magicznych artefaktach (w tym samym ka'kari). Cały Midcyr prezentuje się barwnie i zapełnia różnorodną mozaiką kolejnych detali.

Warto zauważyć, iż lektura książki Brenta Weeksa jest dość szybka i przyjemna – autor nie epatuje przemocą oraz krwią i na tyle wyważył bardziej mroczne wątki, że nie przytłaczają one czytelnika. Książka napisana jest lekko, z wyczuciem, ma dynamiczne, swobodne i naturalne dialogi oraz plastyczne opisy (podobnie jak w poprzedniej części duże ważenie robią wszystkie sceny akcji). Gdyby nie przydługi początek, można byłoby uznać kontynuację Drogi Cienia za świetną powieść, przewyższającą poziomem debiut literacki Brenta Weeksa, a tak – niestety – jest tylko dobra.