» Artykuły » Inne artykuły » Miejska paranoja

Miejska paranoja


wersja do druku

Złe miejsca

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek
Ilustracje: Ewa 'senmara' Markowska

Miejska paranoja
Mury, ulice, ludzie.
Codziennie rano wstaję, wychodzę z domu, jadę tramwajem.
Miasto to ul, mrowisko pełne ludzi takich jak ja czy ty. Każdy z nas czuje się w nim w miarę bezpiecznie.
Czy aby na pewno?
Ile razy miałeś wrażenie, że twój brat, kołyszący się przed telewizorem milczek w słuchawkach to osobnik innego gatunku? A siostra, z którą w miarę normalnie rozmawiałeś może dwa lata temu, z dzikim wyrazem oczu i mruknięciami jako odpowiedzią na wszystkie pytania – czyż ona nie wygląda na istotę, to taką, która jeśli nawet była człowiekiem, była nim dawno temu?
Gdyby oboje oderwali się nagle od swych laptopów i iPodów by rzucić się na ciebie z zamiarem rozszarpaniem na strzępy pewnie nawet byś się nie zdziwił.
Właśnie.
Zombie jest realną możliwością, czymś, co czai się w naszych mózgach gdzieś na brzegu świadomości.

Jeśli i ciebie dręczą obawy tego rodzaju, polecam lekturę książki Maxa Brooksa. Zombie survival, zawiera porady typu: przygotowanie domu do obrony, jak rozpoznać epidemię, oraz fakty dotyczące ataków zombiaków w historii. Wszystko napisane poważnym i rzeczowym tonem, wraz z podawaniem kalibru broni. To dopiero schiza, prawda? A już wkrótce na półki księgarskie trafi kolejna pozycja, Wojna zombie. Oczywiście, możemy się śmiać, że ta książka to świetny żart, stylowy gadżet i tak dalej, ale powiedzmy sobie szczerze, coś w tym jest. Codziennie widzimy ludzi, których zachowanie nas naprowadza na myśl, że być może… W każdym razie, lepiej ją mieć i niech się kurzy na półce, niż nie mieć, gdy będzie potrzebna.

Oglądanie filmów o zombiakach nie jest czymś, do czego się przyznajemy podczas rozmowy kwalifikacyjnej czy na obiedzie u cioci. Opisy kawałków ciała, pełzających szczątków i gnicia pośmiertnego mogą wzbudzić niesmak co bardziej wrażliwych osób. Jednak jest sprawdzony sposób, by wyciągnąć wszelkie noce, dnie czy świty żywych trupów na światło inteligentnej dyskusji z rozmówcami nie będącymi fanami horroru. Należy wspomnieć o wizji zombiaków jako świata bezmyślnego konsumpcjonizmu. Porównanie bezmyślnego krążenia kupujących po supermarkecie do gromady poruszających się trupów, ogłupienia przez reklamy i ogólnej wizji społeczeństwa jako bezmózgiego motłochu ma w sobie siłę przekonywania jakiej nie mają inne cechy horroru. W zasadzie działa za każdym razem. No, może z wyjątkiem czasu obiadu.

Zdaję sobie sprawę, że to jest temat poważny i świadomie podjęty przez reżysera, ale dla mnie osobiście nie stanowi największej atrakcji w opowieściach o chodzących szczątkach. Zamiast rozważań społecznych o konsumpcjoniźmie, wolę dyskusję o powodach atrakcyjności tematu opierających się o pierwotny lęk przed gniciem, rozkładem i "czy na pewno nie wrócą?".
W zalewie codziennych informacji, "lansiarskich" programów i rozmów towarzyskich, śmierć ma wartość tylko wówczas, gdy dotyczy znanej osoby, wstrząsającego wypadku (dwadzieścia ofiar co najmniej) czyli wtedy, gdy wiadomość może pojawić się w wydaniu głównym wiadomości. Śmierć jest wtedy newsem, a nie tym, czym jest w istocie. W filmach o zombiakach śmierć zyskuje swój naturalny wymiar – w świecie opanowanym przez żywe trupy nie ma newsów ani grup dyskusyjnych – każdy człowiek jest w równym stopniu zagrożony, śmierć łazi po ulicach. Ludzie, którzy po zakończeniu życia powinni być dyskretnie usunięci przez uprzejmych panów z firmy Happy end wbrew dobremu wychowaniu łażą po ulicy wystawiając swój stan na widok publiczny i aktywnie zachęcając do wstąpienia do klubu. To mówienie o temacie, który zaczął być tematem tabu w świecie MTV i Paris Hilton.

Niezależnie od stanu majątkowego, jakości życia i szczęścia osobistego mamy zwyczaj wyrażania ubolewania w momencie śmierci. Zazwyczaj kondolencje składa się biednym, osieroconym krewnym, ale trzeba przyznać, że znacznie częściej myślimy o zmarłym jako "biednym zmarłym", bo to on stracił znacznie więcej. Stracił życie, przyjaciół, rodzinę, wszystko co miał i na co pracował na rzecz nie do końca udowodnionej wieczności czy reinkarnacji. Szkoda nam tych zmarłych, współczujemy im i mamy nadzieję, że my będziemy się cieszyć życiem tak długim, jak to tylko możliwe zanim dołączymy do "nich". Zatem, skoro wszelkie atrybuty posiadania, szczęścia i "bycia" są po tej stronie tabliczki "śmierć", to mamy niewielki krok do uświadomienia sobie faktu, że umarli mają pełne prawo być zazdrośni. Obłędnie, beznadziejnie zazdrośni. A stąd krok do nienawiści. Do wybicia dziury w trumnie i marszu na tętniące życiem ulice miasta, gdzie zostało wszystko to, co kochali.

Jednym z nielicznych autorów, którzy zasygnalizowali uczucia czy duszę u ożywionych trupów jest Brian Lumley. W cyklu o nekroskopie bohaterowie niejednokrotnie kontaktowali się z duchami zmarłych, a bywało, że zmarli byli wskrzeszani. Autor założył, że powracający z martwych będą rozumni, ludzcy i ogólnie – tacy jak przed śmiercią, może tylko nieco załamani swoim stanem. Naprawdę źli byli tylko ci, którzy czynili zło za życia.
Ja jednak wychodzę z założenia, że nie warto ryzykować, że dobra i miła babcia po wypełznięciu z grobu zachowa swój miły charakter. Skłaniam się raczej do opcji ukazanej przez Stephena Kinga w Smętażu dla zwierząt – to, co wraca, nie jest już ukochanym członkiem rodziny.

Jak małe zapyziałe miasteczka są idealnym miejscem na skrywaną tajemnicę, sekretne zakopanie ciała dziecka na starym cmentarzu indiańskim, tak miasta są świetnym miejscem na epidemię zombizmu. Wielu potencjalnych członków klubu zombiaków, mało miejsca i spektakularny upadek systemu ochrony i prawa (no bo kto wierzy w siłę i znaczenie stróżów prawa?). Przeczucie, że poczucie bezpieczeństwa jest pozorne i każdy z nas żyje w stałym, choć może nie do końca uświadomionym zagrożeniu, może okazać się prawdą. Dotarcie do sedna i udowodnienie, że miało się rację zawsze sprawia mnóstwo satysfakcji. A uważny obserwator zawsze wypatrzy w swoim otoczeniu co najmniej jednego kandydata na zombiaka.
Czy ten sposób myślenia nie jest paranoją? Pewnie tak. Ale nie należy się tym przejmować. Miasta są pełne paranoików.
Ale lepiej jest być paranoikiem niż zombiakiem.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Ezechiel
   
Ocena:
0
W dzisiejszym Dużym Formacie, dodatku do GW, jest artykuł Orlińskiego o ruchu zombiakowym, współpracującym z m.in. Amerykańską Obroną Cywilną. Warto przeczytać i przekonać się, że zombiaki mogą być pożyteczne.
05-11-2007 12:42

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.