Mars - Rafał Kosik

Krwawa Planeta

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Mars - Rafał Kosik
U schyłku pierwszej połowy XXI wieku ludzkość zaczyna kolonizację Marsa. Według optymistycznych planów ludzie będą mogli osiedlić się na Czerwonej Planecie po około stu latach. W XXIV stuleciu jednak planeta jest tylko biednym krewniakiem Ziemi, który jest przez nią praktycznie w całości utrzymywany. Na czerwonej planecie osiedlają się ludzie z nizin społecznych, którym na ojczystej planecie groziły bieda i głód. Jedną z takich osób jest Allen Ryan.

Wyobraźcie sobie moje pierwsze spotkanie z Marsem: otwieram książkę, czytam, przewracam pierwsze kilka stron…i dopada mnie déjà vu. Dziwne poczucie znajomości spotka wielu, którzy, otwierając debiutancką powieść Rafała Kosika, nie będą się nawet tego spodziewali. Jest jednak jedna cecha wspólna wszystkich tych czytelników: najprawdopodobniej znają Kroniki marsjańskie Bradybury'ego. Widać wyraźnie, że autor Marsa mruga do czytelników okiem – szczególnie do tych, którym twarda fantastyka naukowa z początków drugiej połowy zeszłego stulecia nie jest obca. Kosik serwuje nam właśnie takie klasyczne w treści i formie hard science fiction. Nie wydaje mi się jednak, żeby ten lekki cień klasyków, nieustannie padający na powieść, miał komuś przeszkadzać – wręcz przeciwnie, wielu zapewne ucieszy się, że nie tak dawno powstało dzieło tak doskonale naśladujące mistrzów. To tyle, jeśli chodzi o pierwszą połowę książki. Bo jest także druga.

Po tym, jak Kosik popycha akcję o kilkadziesiąt lat do przodu, zmienia się właściwie wszystko. Z "archaicznej" konwencji przechodzimy do tego, co znamy z dzisiejszej fantastyki – pomysłowego melanżu cyberpunku i typowego science fiction. Autor trochę wybił mnie z rytmu: nagle na Marsie, niesamowicie przypominającym naszą Ziemię, pojawiają się niezwykle wysokie budynki, opasające całą planetę sieci łączności, napęd rakietowy zastępują silniki antygrawitacyjne. Poczułem się, jakbym po lekturze Kronik marsjańskich dostał do rąk Accelerando. Czy to dobrze? I tak, i nie. Z jednej strony Kosik uniknął popadania w schemat tradycyjnej fantastyki naukowej; z drugiej natomiast wywołał w mnie szok (pierwszej strony drugiej części nie mogłem początkowo zrozumieć…).

Niezbyt udało się także Kosikowi powiązać fabularnie obie opowieści. Można by mieć obiekcje dotyczące spójności Marsa – wszystko wydaje się być raczej dosyć luźno powiązanymi opowiadaniami niż powieścią. Tym bardziej, że gdzieś w pamięci pozostaje niemiłe wrażenie po bezpośrednim przejściu z jednej części do drugiej. To wszystko sprawia, że po przeczytaniu całości poczułem się trochę oszukany: czytałem pierwszą opowieść tylko po to, żeby odszukać w następnej kilka nawiązań?

Niezbyt oryginalne, marsjańskie uniwersum zapełnił Kosik całkiem ciekawymi postaciami. Początkowo nic tego nie zapowiada: wspomniany Ryan jest dosyć schematycznym ubogim z ukrytymi zdolnościami, niezbyt interesująca jest też partnerująca mu Doris, która przeraża niewiarygodną naiwnością. Kiedy jednak na scenę wkraczają senator Griffin i Hope Haines, wszystko zaczyna się zmieniać – obaj bohaterowie to twardzi mężczyźni, pozbawieni jednak pyszałkowatości, w którą ubiera takie postacie wielu autorów. Wisienką na torcie jest Jared, główny bohater drugiej części – człowiek, którego emocje wręcz buchają z kartek. Postać ta jest jednym z powodów, dla których lepiej wspominał będę drugą część Marsa.

Może to dziwne, ale wydaje mi się, że słowem najlepiej charakteryzującym styl Kosika jest "satysfakcjonujący". Dostałem to, czego oczekiwałem: ani mniej, ani więcej. Opisy są plastyczne, szczególnie te, które dotyczą pustyni, ale nie nudzą spragnionego emocji czytelnika. Dialogi nie rażą sztucznością, choć czasami wkradnie się jakaś zbyt patetyczna nuta. Najgorzej sprawa ma się ze scenami erotycznymi – tak znienawidzone przez niektórych "po wszystkim leżeli przytuleni" wypadłoby zdecydowanie lepiej niż przesycone dziwnym patosem opisy.

Dużo w tej recenzji narzekałem, ale muszę szczerze przyznać, że dawno nie czytałem tak porządnej powieści utrzymanej w konwencji twardej fantastyki naukowej. I choć konwencja owa w drugiej części trochę się rozmywa, nie da się ukryć, że Kosik swoim debiutem udowodnił, że można rozdać stare karty w bardzo ciekawy sposób. Polecam wszystkim fanom Kronik marsjańskich!