Kuźnia - S.M. Stirling, David Drake

Jak hartowała się piechota

Autor: Marcin 'Seji' Segit

Kuźnia - S.M. Stirling, David Drake
Parę lat temu czytałem świetną książkę pióra S.M. Stirlinga. Nosiła tytuł Szturm przez Gruzję i opowiadała alternatywną historię XX wieku, w której to pierwsze skrzypce tak w polityce, jak i na wojnie, grało afrykańskie państwo Draka. Przedstawiony przez Stirlinga przebieg II Wojny Światowej, w której Niemcy dochodzą do Uralu, był fascynujący nie tylko ze względu na to, że lubię światy alternatywne. Opisany był on na dobrą sprawę w skali mikro, skupiając się na tytułowym marszu przez Gruzję. Taktyka, technologia wojskowa, doskonale oddane realia - przez długi czas nie natrafiłem na podobną lekturę. Pewnego dnia jednak Stirling znów wpadł w moje ręce, tym razem z kompletnym cyklem zatytułowanym Generał.

Tak, Stirling. Nie sugerujcie się nazwiskami na okładce - Kuźnię, pierwszy tom cyklu, jak i pozostałe cztery, napisał Stirling. David Drake stworzył jedynie wytyczne dla serii, co zresztą sam przyznaje na swojej stronie internetowej, dodając, że nie czuje się współautorem tekstów. Podobne wyjaśnienie niezsieciowany czytelnik znajdzie dopiero w drugim tomie cyklu.

Kiedyś ludzkość sięgnęła gwiazd. Kosmiczna cywilizacja rozpadła się jednak i uległa degeneracji po utracie możliwości podróży w kosmos i komunikacji z innymi światami. Na jednej z planet, niegdyś skolonizowanych przez ludzi, szlachcic Raj Whitehall przypadkiem odkrywa starożytny komputer bojowy, Centrum. Maszyna uznaje Raja za osobę, która zdoła zjednoczyć - poprzez podbój - ludność planety i przez to zapoczątkuje odrodzenie człowieczego panowania w kosmosie. Wojna z Kolonistami (rodzaj kalifatu muzułmańskiego - jedno z wielu odwołań w całym cyklu do ziemskiej kultury, a jednocześnie podpowiedź, kto kolonizował wszechświat) trafia się niedługo później - idealny moment, by Centrum przetestowało swojego wybrańca.

Tyle fabuły - i, niestety, jest to największa wada nie tylko pierwszego tomu, ale i całego cyklu. Każda część została napisana według schematu: odprawa, rozpoznanie bojem, kilka potyczek główna bitwa, odprawa. Gdzieniegdzie przewija się motyw intryg wymierzonych w Whitehalla, ale jest to jedynie pretekst, by wysyłać młodego, acz niewygodnego dowódcę na kolejne, zdawałoby się samobójcze, misje. Z pomocą komputera, który żyjącemu w XIX-wiecznych realiach głównemu bohaterowi wydaje się istotą nadprzyrodzoną, Raj idzie od zwycięstwa do zwycięstwa. Co z kolei nie podoba się gubernatorowi Rządu Cywilnego, z którego ramienia Whitehall dowodzi całą kampanią. Gubernator obawia się, że uwielbiany przez podwładnych generał dokona przewrotu i przejmie władzę. Każe, więc Whitehallowi organizować kolejne straceńcze kampanie, z których jednak szlachcic wraca zwycięsko. I tak w kółko - idealny, samonapędzający się schemat fabularny, którego zakończenie nietrudno przewidzieć.

Owszem, Raj czasem przegrywa. Nie są to jednak klęski na tyle wielkie, by powstrzymać tryumfalny pochód wojska. To, co Whitehall wyczynia na polu bitwy jest zazwyczaj tak wspaniałe, że aż na usta ciśnie się słowo "niewiarygodne". Dokonuje całkowitej zmiany modelu armii, czyniąc pogardzaną dotychczas piechotę główną siłą uderzeniową, spychając kawalerię na dalszy plan, przeciwstawia się zwycięsko kilkukrotnie liczebniejszemu (a także, czasem, lepiej uzbrojonemu, choć gorzej wyszkolonemu) przeciwnikowi, pokonanych zmienia w sojuszników. Wszystko z pomocą komputera, rzecz jasna.

Maszyna, dysponująca danymi na temat wszystkich niemal konfliktów w historii ludzkości symuluje wyniki działań Raja i podpowiada mu najlepsze rozwiązania. Tak, więc legiony wrogów padają pod mieczem Whitehalla, może nieco za łatwo, ale mimo wszystko przekonywająco.

Świat Generała jest interesujący - pozostałości ziemskiej cywilizacji z masą odwołań do historii starej Ziemi, jej kultury i języków (zgadywanie, jakie słowa autor przekształcił, by brzmiały obco, to świetna zabawa). Religia to smaczek sam w sobie - wszystkie "pradawne" wytwory zaawansowanej technologii uważane są za święte i posiadające nadprzyrodzoną moc. Tak, więc modlitwa do płyty głównej i noszenie scalaka jako talizmanu są na porządku dziennym. Ciekawostką jest także kawaleria jeżdżąca na olbrzymich psach - pomysł najpierw mnie rozbawił, ale potem okazał się całkiem interesujący. Na końcu książki zaś znajdziemy mapki przedstawiające najważniejsze starcia.

Odrobinę gubi się Strirling opisując wojsko. Na początku silnie podkreśla spartański model utrzymywania dyscypliny - kary fizyczne, związki homoseksualne pomiędzy żołnierzami - lecz później całkowicie porzuca ten watek i na dobrą sprawę więcej doń nie wraca. Na plan pierwszy wysuwa za to żonę Raja i inne kobiety związane z podległymi Whitehallowi ludźmi.

Kuźnia to niezła lektura i doskonałe otwarcie całego cyklu. Powieść czyta się szybko i, mimo że historia jest prosta jak drut, to uczucie niepewności, co do powodzenia całej kampanii nie znika - wszystko dzięki analizom Centrum podawanym zwykle jako procentowa (zwykle niezbyt wysoka) szansa na powodzenie lub klęskę danego przedsięwzięcia. Merytorycznie całość także jest bez zarzutu - wojsko operuje fachową terminologią i ciężko przyczepić się do czegokolwiek. Niezadowoleni będą jedynie ci, którzy nie przepadają za opisanymi krok po kroku operacjami wojskowymi.