Księga jesiennych demonów - Jarosław Grzędowicz

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Księga jesiennych demonów - Jarosław Grzędowicz
Obecnie Jarosław Grzędowicz jest jednym z najpopularniejszych twórców literatury fantastycznej w naszym kraju. W ciągu ostatnich dwóch lat zdobył aż trzy nagrody im. Janusza A. Zajdla, a do tego najważniejszego w Polsce wyróżnienia dołożył niemałą kolekcję innych statuetek. Ale, bądźmy szczerzy, czytelnicy nie od razu się na nim poznali. Zanim pojawił się przełomowy dla jego kariery Pan Lodowego Ogrodu, Grzędowicz kojarzony był raczej ze względu na piastowanie funkcji redaktora naczelnego w Feniksie, niż dzięki swoim publikacjom.

Blisko dwa lata przed pojawieniem się w księgarniach powieści, za którą twórca uhonorowany został Zajdlem, ukazał się autorski zbiór opowiadań: Księga jesiennych demonów. Trudno jednakże powiedzieć, aby antologia okazała się sukcesem. Przeszła raczej bez echa, nie wzbudzając większych emocji na rodzimym rynku wydawniczym, a na wkupienie się do łask czytelników musiała długo czekać.

Jakiś czas temu Fabryka Słów zabrała się za odświeżanie nieco leciwych już pozycji. Na nowo wydano, między innymi cykl o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie Piekary, Siewcę wiatru Maji Lidii Kossakowskiej, czy zbiory opisujące barwne perypetie domorosłego egzorcysty, Jakuba Wędrowycza.

Jednak żadna z tych książek nie zasłużyła na nową oprawę, a przede wszystkim drugą szansę na podbicie serc czytelników, tak bardzo jak Księga…. Reedycja ukazała się w 2007 roku, czyli w czasie, gdy Jarosław Grzędowicz na dobre zadomowił się już na rodzimym Parnasie.

Co więc zmieniono? Jeżeli chodzi o podstawę, czyli teksty – nic. I dobrze, bo na tym polu żadnych poprawek zbiór nie wymagał (ale o tym za chwilę). Największy skok jakościowy dokonał się w warstwie graficznej. Książka zyskała nową okładkę, chociaż szczerze powiem, że ja osobiście wolałem tą poprzednią, bardziej klimatyczną, z której spozierała na nas demoniczna pani trzymająca w dłoni nóż kuchenny wielkości tasaka. Dobrym posunięciem było zrezygnowanie z ilustracji Anny Gądzioły (przerobione fotografie do mnie nie trafiały), i zastąpienie ich dziełami Dominika Brońka – dużo ich nie ma, ale za to są świetnej jakości.

Koniec jednak o nowym wydaniu, czas przejść do meritum. Księga jesiennych demonów składa się z prologu, pięciu opowiadań i epilogu. Gdybym miał umiejscowić ów zbiór pośród pozostałych książek Grzędowicza, powiedziałbym, że tekstom tym zdecydowanie bliżej jest do pierwszego tomu Pana Lodowego Ogrodu, aniżeli do czysto rozrywkowego Popiołu i kurzu.

Dużo jest w nich refleksji i przestojów. Narracja prowadzona jest nieśpiesznie, krok po kroku; autor skupia się na szczegółach i konsekwentnym budowaniu charakterystycznego klimatu. Gwałtowne zwroty akcji zastąpione są może nie, aż tak efektownymi, ale na pewno nie mniej emocjonującymi, zaskakującymi finałami. Tylko w Wiedźmie i wilku tempo miejscami gwałtownie przyśpiesza, ale też – podobnie jak w innych tekstach – w zakończeniu Grzędowicz zdecydowanie stawia na skłonienie czytelnika do myślenia, zamiast mamić mu wzrok fajerwerkami w postaci gwałtownych, czy brutalnych scen.

To właśnie wspomniane wyżej opowiadanie jest – według mnie – największą ozdobą zbioru. Na pozór banalna tematyka - opowieść o wilkołaku - ukazana jest tutaj w zupełnie innym świetle. Autor zadaje w tym tekście mnóstwo pytań retorycznych, których czasami nawet nie formułuje, zmuszając czytelnika do refleksji i czytania między wierszami. Na szczególną uwagę zasługują rozmyślania na temat świata ludzi, widzianego oczyma zwierzęcia (bardzo wiarygodne wczucie się w tok myślenia wilka).

Niewiele Wiedźmie… ustępuje Opowieść terapeuty będąca oryginalnym podejściem autora do spraw natury religijnej. Chociaż tekst ten nie tyle jest rozważaniem na temat dogmatów, co próbą zrozumienia pewnych aspektów wiary. Właśnie w tym opowiadaniu, bardziej niż w którymkolwiek innym, na pierwszy plan wysuwa się wyśmienita psychologizacja postaci. Tytułowy terapeuta, z którego perspektywy prowadzona jest narracja, jest tak wiarygodny, że bez wahania uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, że autor, zanim zaczął utrzymywać się z pisania, pracował jako psycholog. Grzędowicz jest twórcą bardzo skrupulatnym, dbającym o to, aby jego dzieła były dopracowane w każdym szczególe. Owszem, ktoś może powiedzieć, że spora część tekstu tak naprawdę jest jedynie czymś w rodzaju wyrażonej ustami terapeuty refleksji nad ludzkością przez co nic nie wnosi do opowiadanej w nim historii. Ja się jednak z tym nie zgodzę, ponieważ uważam, iż to właśnie tego typu zabiegi budują niepowtarzalny klimat opowiadań tego pisarza.

Również względem pozostałych tekstów trudno wystosować jakiekolwiek zarzuty. Każdy z nich to bardzo dobrze opowiedziana historia, oparta na oryginalnym podejściu do utartych tematów. Klub absolutnej karty kredytowej skupia się na kwestii szczęścia, a raczej na tym, dlaczego niektórych ludzi wciąż prześladuje pech. Piorun to cudowna opowieść o miłości, która – poddana próbie – ulega powolnemu rozkładowi. Grzędowicz daje się tu poznać przede wszystkim jako uważny obserwator, potrafiący z ogromną łatwością wytłumaczyć czytelnikowi sposób działania skomplikowanych mechanizmów kierujących naszym życiem.

Zamykające zbiór Czarne motyle to zdecydowanie najbardziej refleksyjny tekst w całej antologii. Trudno mi jednoznacznie określić jego temat. Miłość, śmierć, samotność, starość - w tym opowiadaniu autor podjął każdą z tych kwestii, umiejętnie je ze sobą przeplatając. Na szczególne uznanie zasługuje przede wszystkim prowadzona z dwóch, uzupełniających się perspektyw, narracja. Mimo iż jest to także tekst ze zdecydowanie najwolniejszym tempem akcji, zaręczam, że nudzić nikt się raczej nie będzie. Wiąże się to przede wszystkim z charakterystycznym stylem tego pisarza, czyli zdecydowanie największym atutem jego tekstów. Większość autorów traktuje język jak toporne, żeliwne rusztowanie, przy pomocy którego budują swoje historie, podczas gdy w przypadku Grzędowicza jest on ich podstawą, fundamentem. Mówi się, że jeden obraz może zastąpić tysiąc słów… Cóż, w jeżeli chodzi tego twórcę, jedno zdanie potrafi wybuchnąć w umyśle czytelnika dziesiątkami skojarzeń. I nie są to czcze słowa. Gdy czyta się jego teksty, ma się wrażenie, że każdy akapit, każde zdanie, każdy wyraz jest po prostu nieodzowny. Grzędowicz bawi się słowem, igra z nami, za pomocą podwójnych znaczeń i ukrytych przesłań. Nie stosuje wielu metafor, nie musi. Liczy się rytm, wydźwięk całości, a nie tylko pojedynczy wyraz. Najbardziej do gustu przypadł mi szczególnie jeden zabieg stosowany przez tego twórcę, a mianowicie powtarzanie niektórych zwrotów jak w mantrze – buduje w ten sposób klimat.

Komu do gustu przypadnie ta pozycja? Każdemu. Nie trzeba być fanem horroru, by w pełni delektować się zawartymi w antologii tekstami. Grzędowicz tym zbiorem pokazał, że może być skłonny do refleksji jak Huberath, a jednocześnie potrafi budować nastrój jak Orbitowski. Przede wszystkim jest jednak twórcą, którego proza trafia chyba do każdego (kto nie lubi Grzędowicza?).

Podsumowując, Księga jesiennych demonów to najlepszy zbiór opowiadań grozy, jaki kiedykolwiek czytałem. Szczerze dziwię się, że nie poznano się na nim już przy pierwszym wydaniu. Chociaż akurat to tłumaczę nie tym, że zbiór czytelnikom do gustu nie przypadł, ale raczej faktem, iż mało osób w ogóle po niego sięgnęło. Niemniej, drugie wydanie jest wyśmienitą okazją, aby wzbogacić swoją kolekcję o naprawdę świetną pozycję.