» Wieści » Krzyżacki poker vol. 1 - fragment

Krzyżacki poker vol. 1 - fragment

|

Dariusz Spychalski
Krzyżacki poker vol. 1 - fragment

W wielkim namiocie nieopodal drogi unosił się nieprzyjemny zapach starych magazynów. Dym z papierosów tworzył siną zasłonę, spływającą na umieszczony centralnie stół, na którym spoczywała wielka topograficzna mapa Bischofsurwald. Pochylali się nad nią oficerowie sztabu czwartej brygady „Allenstein”. Jej dowódca, brygadier Thomas von Redow, wpatrywał się skupionym wzrokiem w, leżące pośrodku wielkich lasów, jezioro Niedersee [1], kształtem przypominające olbrzymią podkowę zwróconą na północ. U dołu tej podkowy leżała wieś Kiejsztany. Raz jeszcze przyjrzał się rozmieszczeniu chorągiewek, symbolizujących poszczególne
– Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, będziemy ich mieli. Są już meldunki z zachodu? – spytał oficera łącznikowego.
– Otrzymałem właśnie informację, że zamknęliśmy pierścień okrążenia – odparł tamten.
– Doskonale. Zatem omówmy raz jeszcze plan działania. Najpierw pan, pułkowniku Ostrowski.
Dowódca czwartego regimentu ujął leżący obok wskaźnik. Jego oddziały oznaczone niebieskimi chorągiewkami rozmieszczono wzdłuż drogi Sensburg [2] – Lyck [3], która tworzyła niemal idealną cięciwę, spinającą łuk jeziora, zamykając je od północy.
– Moi ludzie zajęli pozycje na wprost Kiejsztan – zaczął pułkownik. – Dwa bataliony posuwać się będą w tyralierach, bezpośrednio w kierunku osady, pozostałe zajmą pozycje na północny wschód od wioski. Ruszamy równo o piątej i w ciągu trzydziestu minut powinniśmy osiągnąć pierwsze zabudowania. Nie zabieramy ciężkiego sprzętu, aby nie spowalniać pochodu. Każdy żołnierz został wyposażony w kilka dodatkowych magazynków, więc możemy prowadzić walkę bez potrzeby korzystania z podwodów, ale dla bezpieczeństwa zarządziłem, żeby za oddziałami posuwały się zaprzęgi konne z zapasami amunicji. Ciężarówki mogłyby narobić hałasu i uprzedzić Prusów o naszym nadejściu. Kiedy dotrzemy do skraju osady, zgodnie z planem. Jeżeli Prusowie podejmą walkę, blokujemy im drogę ucieczki w kierunku północnym. – Pułkownik odłożył wskaźnik i spojrzał na dowódcę z wahaniem.
– Chce pan coś jeszcze powiedzieć? – Von Redow dostrzegł niepokój podwładnego.
– Obawiam się, że kiedy ich przyciśniemy, mogą w akcie rozpaczy ruszyć do samobójczego ataku. Wszyscy wiemy, że Legion Pruski, to duża, zaprawiona w walkach leśnych jednostka, dowodzona przez fanatyków. Jeśli mimo wszystko uderzą, czeka nas z nimi ciężka przeprawa.
– Czy pan chce powiedzieć, że lęka się starcia z Prusami? – zapytał chłodno von Redow.
Pułkownik podniósł dumnie głowę i odparł sztywno:
– Jedyne, czego się lękam, to niepotrzebnych strat, jakie przyniesie bitwa w tak trudnym terenie.
Dowódca pokiwał głową, przyglądając się pozostałym oficerom.
– Prusowie zostaną uprzedzeni, że jezioro otacza pięć tysięcy doborowych żołnierzy Zakonu – odezwał się głosem, w którym brzmiała skrywana niechęć. – Myśli pan, że zdecydują się na walkę z niemal dziesięciokrotnie liczniejszym przeciwnikiem? Wbrew temu, co pan powiedział, nie są oni pozbawieni rozsądku. Nie podejmą walki, jestem o tym przekonany.
Brygadier znowu pochylił się nad mapą i przesunął ręką nad południową częścią puszczy.
– Teraz pan, pułkowniku Fuks – zwrócił się do swojego zastępcy.
Wymieniony oficer podniósł ze stołu wskaźniki, zatoczył nim krąg wokół lasów leżących na południe od jeziora.
– Moje oddziały, zgodnie z rozkazem, obstawiły brzegi jeziora w sześciu miejscach, przez które Prusowie prawdopodobnie będą próbowali uciekać. Dwóch z tych miejsc, nieopodal wioski, pilnuje batalion, wyposażony w ciężkie karabiny maszynowe i moździerze. Według naszych informacji, Prusowie nie posiadają dostatecznej liczby łodzi, aby mogli ewakuować wszystkich mieszkańców, więc będą prawdopodobnie uciekać wpław, w tych właśnie miejscach, gdzie szerokość jeziora nie przekracza dwustu łokci. Pozostałe trzy bataliony zajęły pozycje wzdłuż południowego brzegu. Zostawiłem je w głębi lasu, aby uniknąć przedwczesnego wykrycia. O godzinie piątej piętnaście ruszą w stronę jeziora. Powinni zostać zauważeni, kiedy nasz emisariusz zjawi się w Kiejsztanach. Będzie to dla Prusów sygnał, że ucieczka na drugą stronę jest niemożliwa. Jeżeli nie są kompletnymi idiotami, zrozumieją, że wszelki opór jest bezcelowy, a próba przedarcia się przez jezioro oznacza śmierć. – Fuks odłożył wskaźnik i spojrzał na brygadiera.
– Doskonale! Mamy tych bydlaków w garści! – Von Redow pokiwał głową. – Niech jednak artyleria będzie w pogotowiu, bo gdyby mimo wszystko próbowali szczęścia, musimy natychmiast zniszczyć przystań i wszystkie łodzie. Majorze Nowak – zwrócił się do dowódcy piątego regimentu artylerii polowej. – Czy pańscy ludzie są już na stanowiskach?
– Tak jest! O północy podciągnąłem armaty i zgodnie z zaleceniami zająłem pozycje nieopodal jeziora. Jeżeli dojdzie do bitwy, złamiemy szybko ich opór – odparł major.
– Najważniejsze jest, aby nie ucierpiał żaden z przebywających w wiosce obywateli Rzeczypospolitej. Mistrz uczulił mnie na tę kwestię szczególnie. Śmierć choć jednego Rzeplity może mieć poważne konsekwencje polityczne. Pamiętajcie, że tak czy inaczej nasza operacja spotka się z powszechną krytyką. Prusowie złożą protest w Sądzie Najwyższym i do Kiejsztan zjadą się komisje, które będą starały się udowodnić, że do opanowania wioski nie był potrzebny ostrzał artyleryjski. Całą akcję musimy przeprowadzić tak, żeby każdy, kto tutaj się zjawi, widział jak na dłoni, że podjęliśmy starania, aby obyło się bez rozlewu krwi. – Brygadier zmierzył Nowaka uważnym spojrzeniem. – Czy dobrze mnie pan zrozumiał?
– Jak mam, do cholery, rozróżnić cywilów od bandytów, skoro ci nie noszą mundurów? – spytał ze złością major. – Kiedy otworzę ogień, wioska przemieni się w piekło, a liczba ofiar pójdzie w setki.
Dowódca skrzywił się, widać pytanie majora przypomniało mu o dręczących go wątpliwościach.
– Cała akcja będzie filmowana na dowód, że winą za śmierć niewinnych obarczyć należy Prusów – odparł po chwili. – Musimy podporządkować się rozkazom, ale wierzcie mi, gdyby nie one, rozprawiłbym się z tymi bydlakami inaczej. Nie byłoby żadnych podchodów i negocjacji. Ani jeden Prus nie opuściłby wioski żywy. Czy macie jeszcze jakieś pytania?
Oficerowie milczeli, oczekując rozkazów. Von Redow spojrzał na zegarek i uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Panowie, pora ruszać. Bóg was poprowadzi.
– On z nami zawsze i wszędzie!
Oficerowie zasalutowali i opuścili namiot. Von Redow spoglądał za nimi przez chwilę, po czym wrócił do stanowiska radiostacji.
– Łącz z Königsbergiem – powiedział do operatora. – Bezpośrednio ze sztabem.
 
***
Wartownik na kościelnej dzwonnicy ziewnął szeroko. Przetarł zaczerwienione z niewyspania oczy.
Było już widno. Pasemka porannej mgły unosiły się z łąk, aż do odległej o kilkaset łokci, wciąż ciemnej ściany lasu. Czyste, bezchmurne niebo zapowiadało piękną pogodę.
Prus omiótł zmęczonym wzrokiem skraj puszczy. Nie spodziewał się, że cokolwiek zobaczy. Jednak coś sprawiło, że aż drgnął i, nie odrywając spojrzenia od tego, co przykuło jego uwagę, sięgnął po lornetkę. Senność opuściła go w jednej chwili.
Z lasu wysypywali się krzyżaccy żołnierze. Nie kryli się wcale, dobrze widoczni mimo snującej się wciąż mgły.
Wartownik aż otworzył usta ze zdumienia. Były ich już dziesiątki, zajmowali stanowiska na krańcu łąk.
Lornetka wysunęła się z nagle zdrętwiałych dłoni, zawisła na piersi. Prus trącił nogą swego towarzysza, który, oparty o belkę, spał w najlepsze.
– Co jest?! Stało się coś? – Ten poderwał się nieprzytomnie.
– Krzyżacy! Bij w dzwon, ja powiadomię resztę!
– Wartownik chwycił karabin i zbiegł po schodach.
Drugi z Prusów, niezupełnie jeszcze rozbudzony, chwycił grubą konopną linę i pociągnął ją z całych sił.
 
  • * *

nbsp;
Mateusz naciągnął na głowę koc, lecz uporczywe bicie dzwonu docierało i przez tę zasłonę, płosząc sen bezpowrotnie. Otworzył oczy, spojrzał na zegar i mruknął ze złością:
– Żeby was pokręciło!
Odrzucił koc i podszedł do okna wychodzącego na dziedziniec.
– Co jest, do cholery? – Widok uzbrojonych Prusów, zbierających się pod stajnią, wprawił go w osłupienie.
Drzwi pokoju otworzyły się z hukiem. Czterech przemytników wpadło do środka, omalże nie wywalając przy tym futryny.
– Pali się, czy co?! – Mateusz odwrócił się od okna. – Wyglądacie, jakby was diabeł gonił...
– To ty nic nie wiesz?! – krzyknął Otto, machając w stronę okna obiema rękami. – Krzyżacy stoją pod lasem! Kilka tysięcy wojska! Rozumiesz, co to znaczy?
– Niech to szlag! – Mateusz chwycił w pośpiechu koszulę. – Wiecie, co zamierzają Prusowie?
– Skąd mamy wiedzieć?! – krzyknął Sołtys, spoglądając niespokojnie na dziedziniec. – Dowiedzieliśmy się o wszystkim kilka minut temu!
Mateusz założył szybko buty i, wpychając koszulę w spodnie, ruszył niezgrabnie w stronę drzwi.
– Dokąd idziesz? – spytał Kuna.
– Nie zamierzam skończyć na szubienicy. Trzeba stąd wiać.
– Teraz to mówisz?! – Otto roześmiał się nerwowo. – Gdybyś mnie posłuchał, bylibyśmy już w Rzeczypospolitej!
– Przestań się mazgaić. – Mateusz zmarszczył czoło, rzucając w stronę Brandenburczyka groźne spojrzenie. – Jeszcze nas nie złapali.
Kuna usiadł ciężko na łóżku, objął głowę rękoma i wymamrotał zbolałym głosem:
– Aleśmy się wpieprzyli. Mój Boże, dlaczego zsyłasz na nas te wszystkie nieszczęścia! Cośmy Ci, Panie, zawinili? Czemu, do cholery, to robisz?! – zakończył z pretensją.
Mateusz trącił górala w ramię, otworzył drzwi i ruchem głowy wskazał korytarz.
– Idźcie do siebie i zabierzcie najpotrzebniejsze rzeczy. Jeśli Prusowie podejmą walkę, kilku ludzi w bitewnym zamęcie ma szansę na ucieczkę.
– Co będzie, jak się poddadzą? – spytał ponuro Sołtys. – Wieś jest okrążona! Którędy chcesz wiać?!
– Tu wszędzie lasy – odparł niecierpliwie Mateusz, spoglądając jednocześnie na zegarek. – Jakoś sobie poradzimy.
– Genialna myśl. – Otto wzruszył ramionami, przyglądając się Mateuszowi ze złośliwą satysfakcją. – Jakoś sobie poradzimy? To wszystko, co potrafisz wymyślić?
– Chcesz teraz o tym rozmawiać? – Twarz Mateusza spąsowiała, a w oczach pojawił się błysk nie wróżący niczego dobrego. – Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?
Brandenburczyk otworzył już usta, lecz wreszcie machnął tylko ręką i powiedział chłodno:
– Chcę się tylko stąd wydostać. To wszystko. Skoro wiesz, jak to zrobić, idę z tobą.
Mateusz skinął głową i spojrzał ponownie na zegarek.
– Pójdę rozeznać się w sytuacji i za dziesięć minut spotkamy się pod bramą kościoła. Jeśli nam się poszczęści, może jeszcze z tego wyjdziemy.
– Niech Bóg ma nas w opiece. – Sołtys przeżegnał się. – Inaczej będzie z nami krucho.

[1] Jezioro Nidzkie
[2] Mrągowo
[3] Ełk
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.