Kroniki Czarnej Kompanii - Glen Cook

Raz, dwa, trzy, cztery... Maszerują oficery

Autor: Jędrzej 'bukins' Bukowski

Kroniki Czarnej Kompanii - Glen Cook
Jest kilka cykli fantasy, które spowodowały, że o tym gatunku zaczęto myśleć inaczej niż jak o kolejnych klonach Władcy Pierścieni, gdzie dobro zawsze zwycięża zło. Zalicza się do tego zarówno wydany w latach 70. cykl o Kanie Karla E. Wagnera, jak i Kroniki Amberu Rogera Żelaznego. W pierwszym mieliśmy do czynienia ze złym do szpiku kości bohaterem, odpowiednikiem biblijnego Kaina, natomiast w drugim dostaliśmy protoplastę urban fantasy z silnie nakreślonymi postaciami, będącymi bardziej alter ego prawdziwych ludzi niż archetypami bohaterów. Pokuszę się o stwierdzenie, że do "wielkiej trójcy" należy rozpoczęty w latach 80. cykl opowieści o Czarnej Kompanii Glena Cooka opowiadający o grupie najemników. Tymczasem wydawnictwo Rebis zafundowało czytelnikom nie lada gratkę - postanowiło wydać w czterech zbiorczych tomach całą serię. Na pierwszy ogień idą Kroniki Czarnej Kompanii, na które składają się Czarna Kompania, Cień w ukryciu oraz Biała Róża. Nie ma wątpliwości, że seria jest już kultowa i zaliczana do kanonu fantasy. Zamiast oceniać, zdecydowanie lepiej sprawdzić, czy przetrwała próbę czasu. Pierwszy tom opublikowano trzydzieści lat temu i w dzisiejszych czasach może trochę blednąć na tle Malazańskiej Księgi Poległych czy Pieśni Lodu i Ognia. Być może czytelnicy, którzy zaczynali od powyższych cykli, będą trochę zawiedzeni, jednak warto zobaczyć, skąd czerpał inspiracje Steven Erikson. Kroniki Czarnej Kompanii opowiadają o losach grupy najemników służącej tam, gdzie jest coś do roboty i tym, którzy więcej zapłacą. Jak sama nazwa wskazuje, mamy do czynienia z szumowinami, które niejedno już przeszły. Antybohaterowie to jak na dzisiejsze standardy nic nowego, jednak w czasach pierwszego wydania było to całkowite novum, które zrewolucjonizowało gatunek. Wysunięcie bohaterów drugiej kategorii na pierwszy plan zyskało uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników - zaczytywali się w Czarnej Kompanii nawet amerykańscy żołnierze podczas wojny w Zatoce, utożsamiając się z najemnikami. Autor umiejętnie przedstawił życie dość dużej grupy, wybierając z niej kilku wojaków, którzy, na pierwszy rzut oka, nie różnili się niczym od pozostałych najemników. Dopiero później odkrywamy sprytny zabieg Glena Cooka, który nazywa bohaterów od ich cech charakterystycznych. Mamy więc do czynienia z Kapitanem, Jednookim, Milczkiem czy Krukiem - pseudonimy proste, charakterystyczne i uwydatniające indywidualność każdego z najemników. Wspomnieć także należy o charakterystycznym zapisie. Narratorem jest Konował, kronikarz Kompanii, który notuje kolejne wydarzenia w sposób typowy dla najemnika - zdania są krótkie, rwane, surowe. Nadaje to powieściom niezwykle militarny charakter. Dominuje język potoczny, co pozwala autorowi uniknąć patosu. Nawet, gdy dochodzi do scen, które obrazują epickość wydarzeń, Cook umiejętnie opisuje zdarzenia z perspektywy kronikarza – rzeczowo i konkretnie. Jednakże pisarz bawi się zapisem wydarzeń i nie poprzestaje tylko na narracji pierwszoosobowej. W kolejnych tomach mamy do czynienia również z narratorem wszechwiedzącym, a mimo to książka nic nie traci ze swego klimatu, opartego na prostym języku. Czytelnik zostaje od razu wrzucony w wir wydarzeń w fantastycznym świecie, w którym rozgrywa się konflikt i wraz z kolejnymi kartami odkrywa wszelkie niuanse i tło historyczno-kulturowe. Cykl to niejako fabularny kolaż innych książek fantasy, ale świetnie wpasowany w ramy świata stworzonego przez Glena Cooka. Można zaryzykować stwierdzenie, że to postmodernistyczne fantasy, w którym niby wszystko już było, ale całość odwrócona jest o 180 stopni i przyglądanie się niejako "złej stronie" odkryło na nowo ten gatunek. Dzisiaj zabieg ten jest stosowany dość często, jednak w Kronikach Czarnej Kompanii - po mistrzowsku. Już w połowie pierwszego tomu odczuwamy sympatię do zbirów, zapominając zupełnie o tym, że są przecież źli. Tyle tylko, że granica między dobrem a złem znacząco się rozmywa. Po tylu latach wciąż warto sięgnąć po przygody najemników z Czarnej Kompanii. Zestarzał się pomysł, ale nie wykonanie. To klasyka, którą należy znać. Tym bardziej, że wciąga jak odkurzacz, a możliwość kupna całego cyklu w kilku tomach zbiorczych jest świetnym posunięciem ze strony wydawnictwa Rebis. Polecamy również: