» Recenzje » Kroki w nieznane 2009 - antologia pod red. Mirosława Obarskiego

Kroki w nieznane 2009 - antologia pod red. Mirosława Obarskiego

Kroki w nieznane 2009 - antologia pod red. Mirosława Obarskiego
Nieraz słyszałem utyskiwania na schemat recenzowania antologii tekst po tekście – wydaje mi się, że jest on tak samo męczący dla czytelnika, jak i piszącego, więc staram się go unikać. Jednakże w przypadku Kroków w nieznane grzechem byłoby nie poświęcić każdemu opowiadaniu choćby kilku zdań, bo zbiór ten tym różni się od większości antologii, że nie ma tu historii, które pomija się bez szkody dla ogółu.

Książkę otwiera Nowy rozdział Tony'ego Ballentyne'a. Jeśli pójdziecie za sugestią redaktora i zaczniecie od tego tekstu, od razu spostrzeżecie coś, co jest właściwie wspólnym mianownikiem wszystkich opowiadań: oryginalny pomysł. Nie znalazłem w Krokach w nieznane tekstów bezsensownych, grafomańskich – każda kolejna historia dotyczy konkretnego problemu i oparta jest na intrygującej idei. Brytyjczyk zaserwował nam bardzo ciekawe opowiadanie o wpływie obcej cywilizacji na Ziemian – a raczej na ich organizmy. Pod płaszczem hedonistycznej paraboli o zarażaniu się kolejnymi "rozrywkowymi chorobami" (gdyż przyniesione przez Obcych schorzenia w większości mają na ludzi bardzo dobry wpływ), znajdujemy ciekawy opis relacji mężczyzny i kobiety, których podstawą są tylko przyjemności. Opowieść o miłości – tak, na szczęście niebanalna.

Nie myślcie, że tylko Ballentyne wziął na warsztat to uczucie. Podobnie zrobiła Meghan McCarron, autorka Domu Maga. W tym opowiadaniu miłość bardzo zręcznie połączona została z tematem dojrzewania młodej dziewczyny. Charakterystycznym elementem tekstu jest niesamowicie gęsty klimat – historia nastoletniej uczennicy poszukującej pomocy u oschłego mistrza wywołała we mnie bardzo silne emocje: od zafascynowania doświadczonym człowiekiem, które współodczuwałem z bohaterką, do całkowitego sprzeciwu wobec jego zachowania. Mirek Obarski w przedmowie wspomina, że można by zarzucić McCarron, iż niepotrzebnie ubrała tę głęboko psychologiczną opowieść w fantastyczne szaty – podobnie jak on uważam, że to właśnie jest jednym z mocniejszych elementów tekstu; dzięki temu mogła wykreować tak intrygującą atmosferę.

Również Rachel Swirsky napisała kolejną historię o miłości – tym razem prostszą, łatwiejszą w odbiorze, nie tak tragiczną. Zaślubiny ze Słońcem opowiadają o związku śmiertelniczki, Bridget, i Heliosa. Wszystko układa się świetnie do dnia, w którym mają się pobrać: bóg postanawia popisać się swą potęgą i spala jej suknię ślubną. Choć tekst nie jest krańcowo pesymistyczny, to niech nie zwiedzie was lekko komiczny punkt wyjścia – im dalej, tym bardziej gorzko. Wygląda na to, że opowiadanie wyrosło na doświadczeniu miłosnego zawodu, kiedy nie wszystko okazuje się takim, jakiego można się spodziewać. Mimo tej smutnej prawdy, która jest filarem Zaślubin…, epilog lekko podnosi na duchu – pokazuje, że byli kochankowie mogą pozostać przyjaciółmi. Opowiadanie co prawda nie jest ani tak ciekawe jak Nowy rozdział, ani tak przejmujące jak Dom Maga, ale i tak bije na głowę większość tego, co możemy znaleźć w rodzimych antologiach.

To że miłością zajmują się nie tylko młodzi autorzy, udowadnia Robert Silverberg. W swoim tekście, który zahacza o space operę, choć nie jest jej kanonicznym przykładem, porusza mrowie wątków: sprawy kontaktu z Obcymi, ich najazdu na Ziemię, lekko dotyka fantastyki ekologicznej, wprowadza i zamieszanie społeczne, i rewolucję, i ruch oporu – ale znowu, wszystko kręci się wokół uczucia dwójki głównych bohaterów. Na to, że Silverberg jest niezwykle doświadczonym pisarzem wskazuje przede wszystkim dobrze prowadzona narracja. Pisarz wyraźnie wyczuwa, gdzie jest granica między zaciekawieniem a sfrustrowaniem czytelnika – i nieustannie na niej balansuje. Przy tym potrafi uciec od relacji damsko-męskich (jeśli można o nich mówić, kiedy jednym z bohaterów jest olbrzym z grzebieniem na głowie) w taki sposób, że temat cały czas pozostaje w świadomości czytelnika, ale nie męczy, co nie mogłoby dziwić w ostatnim tekście zbioru. Mimo doskonałego warsztatu Imperator i Maula lekko odbiega od pozostałych opowieści pod względem fabularnym: można wyczuć, że autor reprezentuje klasyczny nurt fantastyki sprzed dwudziestu lat – jakoś nie pasuje do młodszych pisarzy, którzy tworzą teksty od tych schematów uciekające jak najdalej.

Kończąc już marudzenie o miłości, które może zdenerwować etatowych twardzieli, przejdę do jednego z najbardziej poruszających opowiadań: Stygmatów. Historia zdawałoby się banalna: wiedźmie spodobał się dorodny chłop, który rozbił się w pobliżu jej wyspy, więc postanawia uczynić go swoim kochankiem. Sytuacja zagęszcza się, kiedy okazuje się, że, kiedy już go uwięziła, nie bardzo chce go wypuścić. Tak więc nasz bohater żyje w marazmie przez kolejne stulecia, cały czas zastanawiając się, co sprawia, że ilekroć chce uciec, na jego rękach pojawiają się tajemnicze stygmaty. O mocy utworu Ostapienko stanowią trzy punkty: kreacja czarownicy, doskonałe nawiązania do filozofii George'a Berkeleya i wzruszający epilog. To wszystko ujęte jest w doprawdy doskonałą narrację. Historia samotnej kobiety, którą los obdarzył ogromną potęgą, odbierając jej wszystko inne, przechodzi stopniowo w opowieść o poszukującym wolności mężczyźnie, aby zamienić się w końcu w apoteozę wolnej woli. Choć Stygmaty to opowieść pozbawiona fabularnych fajerwerków, wzbudziła we mnie najpotężniejsze emocje – dlatego też uważam je za jeden z najmocniejszych punktów Kroków w nieznane.

W kontekście całej antologii może dziwić mała ilość twardej fantastyki naukowej. Serwują nam ją jedynie Kress, Kosmatka i Egan. Dodam, że to ten ostatni robi to w najbardziej klasycznym stylu: przenosi akcję w niewyobrażalną przyszłość, bohaterami czyni nieznane nam istoty (Obcy czy postludzie?), pokazuje, że nieobca jest mu nowoczesna fizyka. Przyznam szczerze, że czułem się lekko zawiedziony. Może zabrzmi to dziwnie w ustach zadeklarowanego fana hard SF, ale boli, że autor nie postanowił kopać głębiej, wziąć na warsztat tematu, który pozostawiłby w czytelniku więcej emocji. Owszem, dostajemy dobry tekst, który mógłby być ozdobą większości antologii, ale tutaj wydaje się tylko powtórką z rozrywki. Trochę rozważań historiozoficznych, zarysowane problemy tożsamościowe u zaawansowanych technologicznie ras, w końcu wyobrażenie wielkiej unii międzyplanetarnej – wszystko to wydaje się znajome. Dodatkowo polski czytelnik może nie dostrzegać zalet Glorii: niedawno miał okazję poznać Peanatemę, która problemy matematyczne i filozoficzne porusza zdecydowanie szerzej, choć w podobny sposób.

Zbawiciel Nancy Kress był dla mnie lekturą z lekka męczącą. Z jednej strony sporo ciekawych pomysłów – najpierw nawiązanie do klasyki fantastyki, potem rozwijanie akcji na planie setek lat (czyżby kolejne mrugnięcie do czytelnika – mniej monumentalna wersja Helikonii?), w końcu niezwykle intrygujący finał. Ja jednak poczułem się, jakbym wszedł do tej samej rzeki – niedawno miałem okazję zapoznać się z Więzią Erdmanna, w której autorka wykorzystała element odgrywający fundamentalną rolę także w Zbawicielu. Na uwagę zasługują natomiast próba zagnieżdżenia fragmentów opowieści fantasy w konwencji science-fiction i finał, który sprawił, że tekst, mimo wszystko, pozostawił we mnie pozytywne uczucia.

Kosmatka zaskoczył mnie całkowicie, choć byłem pewien, że mu się nie uda – prolog wyraźnie wskazywał na fantastykę naukową opartą na genetyce i antropologii, której sporą próbkę mogłem znaleźć niedawno w Radiu Darwina. Okazało się jednak, że Prorok z wyspy Flores to opowiadanie doprawdy niezwykłe: szaty hard SF łączy z… realizmem magicznym? To dosyć ryzykowne stwierdzenie, ale początkowo obiektywna narracja ze świata, w którym ewolucjonizm stał się herezją, staje się coraz bardziej zsubiektywizowana, aby w końcówce dojrzeć do formy przesyconej symboliką. Nie bez znaczenia jest tu tytułowy prorok, który sugeruje, że Kosmatka typowej fantastyki naukowej nam nie serwuje. To rozpięcie mostu między genetyką i teologią wywołuje ciarki na plecach i pokazuje, jak pojemna jest fantastyczna konwencja.

Duża część autorów zresztą w jakiś sposób odnosi się do spraw wiary czy Boga, ale nikt nie zrobił tego z taką mocą jak Aleksiej Kaługin. Autor popisał się niewyobrażalną odwagą – dokonał inwersji, z którą nie każdy się zgodzi, ba!, większość pewnie uzna ją za kontrowersyjną; bo jak to tak, ze zmartwychwstania robić największą krzywdę, jaką człowiek może człowiekowi wyrządzić? Z opowieści o powstaniu z grobu uczynić krytykę wiary w życie po życiu? Kaługin nie tylko walczy z religijną wizją, ale czyni to w sposób wyjątkowo podstępny: narratorem jest Łazarz, który pała do Jezusa nienawiścią za wyrwanie go z niebytu. Po lekturze tekstu stwierdziłem, że wielka szkoda, iż w Krokach w nieznane znalazły się tylko dwa nazwiska zza wschodniej granicy, zarówno Kaługin, jak i Ostapienko spisali się doskonale, serwując teksty bardzo oryginalne i poruszające zarazem.

Byłem bardzo ciekawy tego, jak spisze się Gustavo Nielsen. Czytałem jego Auschwitz i długo byłem pod wrażeniem tej lektury, choć nie pozostawiła ona we mnie samych pozytywnych uczuć. Okazało się, że autor potrafi pisać teksty bardziej wyważone i spokojne, co trafiło do mnie dużo lepiej. Marvin to połączenie powolnej, rozważnej narracji, refleksyjnego klimatu, konsekwentnie rozwijanej fabuły i dobrej kreacji bohaterów. Jestem zaskoczony tym, że młodemu autorowi udało się napisać opowiadanie, którego spodziewałbym się raczej po pisarzu u krańca literackiej drogi (a Nielsen chyba kariery kończyć nie zamierza): niełatwo napisać tekst pozbawiony fajerwerków, który mimo wszystko wciąga. Chciałbym poznać lepiej twórczość Argentyńczyka, gdyż jedno jest niezaprzeczalne – jest on mistrzem kreowania intrygującej atmosfery.

Ian McDonald sprawił, że z wyczekiwaniem będę spoglądał na półki księgarskie, poszukując zapowiedzianej Rzeki bogów. Mała bogini to kolejny tekst utrzymany w niesamowitym klimacie. Historia dziewczynki, która staje się na krótko boginią, aby trafić w końcu na "targ żon", urzeka od pierwszej strony. Warto zwrócić uwagę na to, że pisarz w żadnym wypadku nie popada w tkliwość – a to nietrudne, kiedy opowiada się o losach człowieka tak bardzo pokaleczonego przez życie. Wszędobylskie porównania McDonalda do Bradybury'ego coś w sobie mają – Brytyjczyk tworzy prozę, której doprawdy blisko do poezji. Atmosferę opowieści zdecydowanie zagęszcza zakończenie − niejednoznaczne, nieokreślone.

Niesamowicie zbulwersował mnie Waldrop i jego Szkaradne kuraki. Dlaczego? Tylko i wyłącznie dlatego, że całkowicie nie wiem, co napisać o tym tekście. Opowiadanie jest tak niezwykłe, że warto je przeczytać tylko dla pomysłu autora: otóż bohater odnajduje na jednej z amerykańskich farm ślady… ptaka dodo. Wyrusza w szaleńczą podróż w poszukiwaniu kolejnych szans na wielką karierę naukową – cały czas wierzy, że szkaradne kuraki wciąż żyją gdzieś na naszej planecie Autor zagrał z czytelnikiem w satysfakcjonującą zabawę, co rusz podsuwając mu kolejne poszlaki w śledztwie. Waldrop pokazał, jak doskonale opanowane ma pisarskie rzemiosło – podobnie jak Silverberg idealnie wyczuł granicę między zaciekawieniem a znudzeniem. Należy to podziwiać tym bardziej, że od premiery tekstu minęło trzydzieści lat.

Fanem gry z czytelnikiem okazał się także Kessel. Jego Duma i Prometeusz już samym tytułem nawiązują do Dumy i uprzedzenia. Dodajmy do tego, że w tym niesamowitym tekście z prozą Jane Austen miesza się wątek Frankensteina. To niezwykłe połączenie dało autorowi punkt wyjścia, pozwalający na stworzenie całkowicie nieprzewidywalnej historii, której intertekstualność nie męczy, a wręcz przeciwnie – pozostawia w czytelniku sporo satysfakcji. Może i opowiadanie nie jest tak przejmujące jak perełki zbioru, może nie wywołuje tak potężnych emocji, ale trzyma pewien wysoki poziom i to trzeba autorowi oddać – nie jest brzydkim kaczątkiem Kroków w nieznane.

Swoją wizją zaskoczył mnie Eric Brown. Jego Przyjęcie pożegnalne pełne jest sprzeczności: przeciwstawia wizję niezwykle spokojnej "wizyty" (bo w żadnym razie nie można nazwać tego najazdem) Obcych i samego Obcego, który okazuje się najzwyklejszym oszustem. Dodatkowym akcentem jest zderzenie schematu spotkań w karczmie, które stanowią zwykle prolog do opowieści stricte awanturniczych i tego, jaki schemat rozwoju fabuły wybiera sam autor. Przyjęcie pożegnalne to kolejny powoli dojrzewający tekst z bardzo niejednoznacznym zakończeniem. Postawiłbym go na równi z Dumą i Prometeuszem – Brown też nie łapie się na podium antologii, ale zaserwował bardzo porządne opowiadanie.

Kroki w nieznane to antologia pełna opowiadań skrajnie pesymistycznych – teksty skłaniają do stawiania sobie trudnych i raczej nie serwują prostych i optymistycznych odpowiedzi. Tym bardziej dziwi, że w spisie treści pojawiła się Connie Willis i jej Usiądźcie tu wszyscy wraz…. Najdłuższy tekst zbioru okazuje się humoreską – ot, paradoks. Ale przyznać trzeba, że autorka stworzyła pastisz wyjątkowo zręczny – przynajmniej w pierwszej części opowiadania. Połączenie tak niezwykłego najazdu kosmitów (którzy stoją bez jakichkolwiek oznak życia) i świątecznego klimatu sprawiło, że tekst stał się niesamowicie ciepły. Szkoda, że nie miałem okazji przeczytać go przed Bożym Narodzeniem – na pewno zrobiłby na mnie jeszcze większe wrażenie. Mimo to bez wahania stwierdzam, że Usiądźcie tu wszyscy wraz… może bez wstydu stanąć obok Na tropie jednorożca Mike'a Resnicka.

Najbardziej obawiałem się opowiadania Baciagulpiego. Wszyscy go chwalą, wszyscy polecają – a ja po Hazardziście miałem bardzo ambiwalentne uczucia. Całkiem dobre opowiadanie, ale przeczytałem je bez większych zachwytów. Natomiast Lidze piasku i popiołu – o, to już całkiem inna sprawa. Mój strach okazał się całkowicie nieuzasadniony. Baciagulpi stworzył najlepszy tekst Kroków w nieznane – szybki, intrygujący, przy tym ukrywający coś pod wierzchnią warstwą dynamicznej akcji. Opowiadanie połyka się błyskawicznie i tylko jednego żal – że nie ma więcej. Dawno nie czytałem tekstu tak bezlitośnie odzierającego ludzi z człowieczeństwa – Amerykanin rzeczywiście okazuje się mistrzem pesymistycznego pióra. Ludzie piasku i popiołu to swego rodzaju sztandar całej antologii – świetnie oddaje to, czego możemy się spodziewać po większości tekstów zbioru.

Kroki w nieznane to zbiór, który po prostu musi się znaleźć na półce każdego polskiego fana fantastyki. Wcale nie dlatego, że składa się z tekstów wybitnych, bo wcale tak nie jest – raczej dlatego, że udowadnia, iż nasze poletko może pomieścić pisarzy krańcowo różnych, którzy chcą pisać o czymś. Widać, że przywoływany nieraz w fantastycznej publicystyce hiperrealizm nie jest marzeniem ściętej głowy, a naprawdę użytecznym narzędziem. Najważniejsze że, oprócz rozrywki, opowiadania oferują sporo okazji do refleksji – polecam z nich skorzystać.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2009
Cykl: Kroki w nieznane
Autor: antologia (red. Mirosław Obarski)
Wydawca: Solaris
Miejsce wydania: Stawiguda
Data wydania: 8 grudnia 2009
Liczba stron: 604
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-7590-044-6
Cena: 49,90 zł



Czytaj również

Droga bez znaczenia. Ekspres Ares
Planetarna epopeja
- recenzja
Luna: Wschód
Satysfakcjonujący finał księżycowej historii
- recenzja
W dół do ziemi
Podróż po swoją przyszłość
- recenzja
Pojedynek na słowa
Kochaj moje myśli
- recenzja
Skrzydła nocy
Cień dawnej chwały
- recenzja

Komentarze


   
Ocena:
+1
Zwykle wpadając tutaj na recenzję książek przewijam szybko w dół na ocenę końcową i podsumowanie. Czasami (choć raczej rzadko) wracam na górę i zaczynam czytać.

Tym razem też tak wpadam i przewijam. I przewijam. I przewijam. No i tak mnie to przewijanie zafrapowało, że po prostu nie mogłem odejść bez lektury tekstu, a później komentarza.

Dawno nie sprawiłem sobie antologii. Szanowny recenzencie, najprawdopodobniej zostaniesz uznany za winnego utraty przeze mnie 50 zł w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że będziesz mógł z tym żyć :)
19-01-2010 22:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.