Koniec warty

Powrót do korzeni

Autor: Adrian 'adrturz' Turzański

Koniec warty
Pan Mercedes stanowił debiut Stephena Kinga w gatunku powieści detektywistycznej i trzeba przyznać, że wyszedł mu całkiem dobrze. Znalezione nie kradzione również nie zawiodło, choć miało już zupełnie inny wyraz. Zwieńczenie cyklu - Koniec warty - miesza z kolei ulubione wątki pisarza, czyli zjawiska paranormalne, z klasycznym kryminałem. Taki powrót Kinga na sprawdzone poletko daje ciekawe efekty.

Powiadają: historia kołem się toczy… Prawda to czy nie, historia Billa Hodgesa, Holly, Jerome’a i Brady’ego właśnie zatacza pętlę. Jednak tym razem antagonista ma coś znacznie potężniejszego, niż ręcznej roboty bomba i kilka gadżetów; teraz ma władzę nad ludzkimi umysłami, choć ta zdolność póki co wymaga wspomagacza. Leżąc w szpitalu niczym „warzywko”, zaczyna ponownie wprowadzać w życie plan mordowana ludzi, jednak w zupełnie innym stylu. Bill ma zatem twardy orzech do zgryzienia, i mimo że niektóre tropy wskazują dobry kierunek, to jest on bardzo mało prawdopodobny, a uwierzenie w zjawiska paranormalne graniczy z cudem. A nawet jeśli Hodgest utwierdzi się w przekonaniu, że działają w tej sprawie jakieś nadnaturalne siły, to wiara jednego człowieka nie czyni cudów, wręcz przeciwnie – może poważnie zaszkodzić. Ale jak powstrzymać szaleńca, którego działań nie widać, zbrodni nie można udowodnić, a on sam ma najlepsze alibi świata?

Przewidywalność i odpowiedzi podane na tacy – tyle można powiedzieć o tym, jak King zaskakuje w swej najnowszej książce czytelnika. Już w poprzednich tomach nie było miejsca na zagadki oraz tajemniczego zabójcę, bo narracja powieści była prowadzona dwutorowa – z perspektywy szukającego i winnego. Tak samo jest w tej części: odbiorca śledzi poczynania zarówno Hodgesa, jak i Hartsfielda, obserwując jak posunięcia tego drugiego oddziałują na działania i myśli pierwszego. Amerykański pisarz nie zmienił także sposobu prowadzenia fabuły – wszystkie wydarzenia mają przewidywalny finał, brak tu miejsca na suspens, a jeżeli już pojawi się jakiś zwrot akcji, to tylko po to, aby przerwać linearność. Na szczęście u Kinga zwraca się uwagę na szczegóły i wszelkiego rodzaju smaczki – tego w Końcu warty mnóstwo. Nie zabrakło też charakterystycznego dla twórczości literata wątku obyczajowego, który czasem jest bardziej interesujący niż trzon intrygi. Jednak odradzam sięgania po lekturę osobom poszukującym rasowego, trzymającego w napięciu i pełnego zaskoczeń kryminału. King pisze jak rzemieślnik, czyta się ciekawie, ale to nic odkrywczego.

Największym plusem powieści są za to bohaterowie, a zwłaszcza czarny charakter. Brady to antagonista dobrze napisany już w Panie Mercedesie, lecz mimo że i w trzecim tomie został obsadzony w podobnej roli, nie jest już geniuszem zbrodni zdolnym konstruować maszyny zagłady oraz własnoręcznie wykonywać zabójstwa. Hartsfield rozwinął w sobie zdolności paranormalne i za ich pomocą – nie wychodząc ze szpitalnego łóżka – dokonuje bestialskich czynów. Jego postać rozwija się od pierwszych stron w ciekawym kierunku i zapewne ze względu na nią wielu sięgnęło po Koniec warty, bo Brady to charakter niezwykle złożony, którego nie wstydzę się nazwać jednym z najlepiej napisanych antagonistów w historii powieści detektywistycznej. Bill Hodges z kolei stanowi klasyczny wzorzec protagonisty tego gatunku – emerytowany policjant, któremu trzecia młodość nie przyniosła szczęścia, a w życiu nie najlepiej się wiodło, dopóki nie odnalazł sensu w pracy prywatnego detektywa. Warto jeszcze wspomnieć o Holly, bo bez tej niezwykle uzdolnionej w obsłudze nowoczesnej technologii, lecz – przez swą chorobę – nie do końca stabilnej emocjonalnie, Hodges byłby postacią nijaką. Jednak właśnie z nią, Bill stanowi dopełniający się duet, dzięki któremu treść owocuje w całkiem zabawne sceny. W książce występuje też wielu innych bohaterów, lecz ich rola ogranicza się raczej do wypełnienia luk, co nie oznacza wcale, że są to „papierowe” postacie.

Styl Kinga nie należy do wysublimowanych, czego kolejnym dowodem jest recenzowana książka. Została ona napisana zwięzłym, prostym i klarownym językiem, który pozwala przebrnąć przez te niemal pięćset stron w bardzo szybkim tempie. Na kartach Końca warty występuje słownictwo zaciągnięte z popkultury oraz slangu, jednak nie odcinają się one na tle treści i całość nie straciła przez to spójności. Co może niektórym przeszkadzać – King rozdmuchał opisowo rzeczy niekoniecznie wnoszące coś do fabuły, co łamie nieco założenia z jego Jak pisać: Pamiętnik rzemieślnika.

Koniec warty to powieść poprawna, przedstawiająca ciekawą historię bez zaskoczeń i odkrywczych elementów. Stephen King powrócił do korzeni, lecz ów zabieg tylko w założeniu był nader interesujący, a w ostatecznym rozrachunku sprawił, że otrzymaliśmy Kinga dobrze nam znanego – przewidywalnego, sprawnie napisanego i czysto rozrywkowego.