Klucz kłamcy

Dzielny Książę Jalan ucieka... znowu

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Klucz kłamcy
Sam byłem zaskoczony tym, jak podobał mi się Książę głupców, pierwszy tom nowej serii Marka Lawrence'a. Nietypowy główny bohater, sporo humoru i intrygująca fabuła sprawiły, że z niecierpliwością czekałem na kontynuację – jak się jednak okazuje, Klucz kłamcy cechuje się słabościami typowymi dla środkowych tomów trylogii i stanowi raczej punkt przejściowy między pierwszą i ostatnią częścią cyklu aniżeli pełnoprawną powieść.

Niedobrana para składająca się z tchórzliwego, ale obdarzonego ogromnym fartem księcia Jalana Kendetha oraz próbującego ocalić swoją rodzinę wikinga Snorriego ver Snagasona, dalej wędruje przez krainy północy, tym razem z nowym celem. Snorri wywarł zemstę na wodzu odpowiedzialnym za śmierć swoich bliskich i odebrał mu mityczny klucz Lokiego, umożliwiający posiadaczowi otwarcie każdych drzwi – teraz wypełniony ponurą determinacją wojownik ma zamiar odnaleźć i otworzyć drzwi do zaświatów, by przywrócić rodzinę do życia. Niestety dla bohaterów, zyskać władzę nad kluczem chcą również inni: kontrolujący nieumarłych Martwy Król, enigmatyczna Błękitna Dama oraz nieśmiertelny mag Kelem. A w samym środku tych tarapatów jak zwykle znajduje się Jalan, który najchętniej czmychnąłby do domu – ale los ma wobec niego inne plany...

Akcja Klucza kłamcy rozpędza się dość powoli: nasz książę znów wpada w wywołane przez swą chuć kłopoty, razem z Snorrim wyrusza w drogę do różnych miejsc, uchodzi cało z ataków organizowanych przez wrogów... ale wszystko to widzieliśmy już w poprzednim tomie, w związku z czym nie można się oprzeć wrażeniu fabularnej wtórności. Co więcej zdecydowanie zbyt szczegółowo opisywane są wydarzenia, które powinno się zbyć w kilka stron, niektóre wątki są zaś w ogóle niepotrzebne, patrząc na ogólny kształt intrygi. Służą one wyłącznie zademonstrowaniu po raz kolejny, że owszem, Jalan jest generalnie tchórzliwy i zadufany w sobie, ale dzięki szczęściu raz za razem wychodzi z opresji – co jest oczywiście zabawne, ale tylko do pewnego momentu, a potem zaczyna już raczej irytować. Dobrze przynajmniej, że chociaż książę nie zmienia się zbyt mocno i dalej pozostaje nieodpowiedzialnym dandysem, to coraz częściej udowadnia, że w jego łepetynie jest miejsce na coś poza marzeniami o bogactwie i kobietach.

Największą zaletą Księcia głupców była relacja między Jalanem a Snorrim i to, jak te kontrastujące z sobą osobowości zostają zmuszone do, początkowo niechętnej, współpracy, która później przeradza się w szczerą przyjaźń. Niestety w drugim tomie doświadczymy tego znacznie mniej, ponieważ przez więcej niż połowę książki protagoniści znajdują się z dala od siebie, a nowe postacie dodane przez autora (pomijając Karę i Hennana), są niemal bez wyjątków płytkie i nie wprowadzają niczego interesującego do intrygi. Z kolei najlepszymi fragmentami powieści są rozdziały poświęcone historii rodu Kendethów i przeszłości babki Jalana, Czerwonej Królowej – wprawdzie zajmują one stosunkowo niewielką część Klucza kłamcy, ale są na tyle dobre, że pozwalają przymknąć oko na pozostałe niedostatki fabularne. Na pochwałę zasługuje też zakończenie, łączące w sobie w odpowiednich proporcjach dramatyzm, humor, magię i dobre dialogi między naszymi bohaterami a jednym z antagonistów, które sprawiają, że pomimo opisanych wyżej wad najchętniej od razu złapałbym za tom trzeci.

Klucz kłamcy to powieść słabsza od Księcia głupców, ale nie schodzi poniżej pewnego, całkiem dobrego poziomu charakterystycznego dla twórczości Amerykanina. Oczywiście po pierwszym tomie spodziewałem się lepszego rozwinięcia opowiadanej historii, ale można wybaczyć autorowi okazjonalne potknięcie, jeśli wyciągnie wnioski z popełnionych przez siebie błędów – i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie się stanie, a finałowy tom Wojny Czerwonej Królowej zatrze nie do końca korzystne wrażenie, pozostawione przez środkowy tom trylogii.