Kiedy Bóg zasypia

Autor: Tomasz 'Sting' Chmielik

Kiedy Bóg zasypia
Patrzył na świat spod zmarszczonych brwi, głęboko osadzonymi oczyma, ukrytymi w cieniu ostro wyrzeźbionych rysów. Groźny i nieprzystępny, o kamiennym sercu, nie znającym litości. Takim go uczynili ludzie, takim go chcieli widzieć, takim więc był w istocie.
U jego stóp klęczał człowiek, cały pokryty cuchnącymi strachem, grubymi kroplami potu, przerażony, a jednocześnie pogrążony w religijnej ekstazie. Z poranionych dłoni ściekała krew, wsiąkając w złotodajny piach, rozsypany w świętym kręgu. Piach ten przywieziono z daleka, z miejsca, gdzie ponoć bogowie ukryli bogate skarby. Można w nim znaleźć cenne grudki, choć każdy, kto ich szuka, naraża się na gniew i straszną zemstę.

Kapłan stojący tuż obok, na podwyższeniu, rozpostarł ręce. Szerokie rękawy lnianej szaty nabrały przy tym geście wyglądu wielkich skrzydeł.
- Wielki boże! Opiekunie wiernych! Spraw, aby ten nędzny pył, który masz u stóp spełnił wszystkie twe żądania! Niechaj karząca dłoń dokona pomsty na prześladowcach, wygna obcych i przywróci stary porządek.
Nachmurzone oblicze posągu zdawało się powoli, prawie niedostrzegalnie, zwracać ku wołającemu. Groźny bóg... takim go przecież chcieli uczynić...
- Swarożycu! – ciągnął żerca. – Strażniku otchłani i niebios. Ojcze dobra i zła. Dziś twoja potęga wróci, by rozlać się po uciśnionym kraju. A ta ofiara niech będzie rękojmią naszej wierności.
Zgromadzeni w świątyni uważnie śledzili poczynania kapłana. Ten dorzucił do ognia płonącego za posągiem garść ziół. Rozszedł się słodko-gorzki zapach, od którego zakręciło się w głowach. Człowiek klęczący u stóp Swarożyca drżał na całym ciele w oczekiwaniu spełnienia. Żerca podszedł doń powoli, z tyłu, pogładził delikatnie zmierzwione włosy. Sięgnął między fałdy szaty, wyjął gruby, szeroki rzemień. Sprawnie przewiązał najpierw lewy nadgarstek obejmującej posąg ręki, przerzucił skórzany pas na drugą stronę, założył pętlę na prawą doń, ścisną mocno. Rozległ się jęk bólu. Celebrant przymknął oczy, wzniósł twarz w górę. Oblicze posągu pozostawało obojętne, odległe, nieobecne, choć jednocześnie zgromadzeni poczuli, że powietrze nagle gęstnieje, przepływają przez nie na przemian gorące i lodowate prądy, a nad głowami zawisa potężna, groźna siła.

Kapłan znów podniósł ręce. W prawej dłoni mętnie zalśniło niewielkie ostrze, żółtopomarańczowe, przetykane barwnymi żyłkami.
- Oto dzieło naszych przodków! – zawołał żerca. – Krzemienny nóż, któremu niestraszna ni woda, ni wicher. Niezniszczalny na podobieństwo gwiazd i słońca. Przechowała go matka ziemia, utuliła w czasach, gdy zapanowała obca wiara, kiedy obcy bóg rozpanoszył się na nie swoich włościach. Ten nóż jest znakiem powrotu dawnej mocy. Przezeń odrodzi się, co miało umrzeć i nie wrócić!
Przywiązany człowiek rzucił się, jakby chciał zerwać więzy. Jednak rzemienny pas trzymał mocno. Kapłan chwycił go za włosy, odchylił do tyłu głowę. W blasku płonących wokół pochodni i olejowych mis ustawionych na trójnogach widać było, jak grdyka ofiary chodzi bardzo szybko w górę i w dół. Ostrze spadło na nią niby jastrząb na królika. Buchnęła krew, wylewając się potężnym strumieniem wprost na posąg boga. Zagrzmiało. Wyznawcy padli na twarz. W tej chwili zgasły wszystkie światła poza świętym ogniskiem. Nad kąciną przeleciał z wyciem huraganowy podmuch, łamiąc najpotężniejsze drzewa w świątynnym gaju. Wielki piorun uderzył tuż przy wejściu, zabijając na miejscu kilku ludzi. A potem zaczęła się ulewa. Woda leciała z bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba nie rzęsistym deszczem, ale całymi wiadrami. Znów grzmot i uderzenie pioruna, tym razem w dach świątyni. Mimo lejącej się wody, natychmiast stanął w ogniu.
- Powstrzymaj gniew, Swarożycu! – żerca starał się przekrzyczeć odgłosy rozsierdzonej natury. – Nie kieruj go przeciw wiernym, ale raczej zachowaj na wrogów!

Człowiek z poderżniętym gardłem dogorywał. Przestał już krztusić się krwią, chwytać spazmatycznie oddech. Posoka ciekła słabiutkim strumykiem, w rytm ostatnich uderzeń serca. Jeszcze tylko kopnął nogami, napiął w przedśmiertnym skurczu ręce. Pas niespodziewanie pękł, uwalniając ciało. Zabity padł ciężko na bok, skulił się i zamarł. W tej samej chwili nawałnica ucichła, a płomień na dachu przygasł. Ostatnie pełgające ogniki stłumione zostały przez łagodny powiew.
Krew ofiary wsiąkła w złotodajny piach nie pozostawiając śladu. Podobnie zbryzgane stopy posągu stały się w jednej chwili czyste. Ludzie podnieśli się na klęczki.
- Dzięki, panie niebios i otchłani, za łaskę! – kapłan pochylił się przed Swarożycem. - Dzięki, żeś powstrzymał karzącą dłoń.
Gestem przywołał kogoś. Zwalista postać pojawiła się niespodziewanie, jakby wyrosła spod ziemi. Na tle płonącego za posągiem ognia zdawała się wielka i mroczna. Żerca znów machnął ręką. Zapłonęły pochodnie i olej w naczyniach, uczyniło się jasno. Przez tum przeszedł szmer zaskoczenia i przerażenia, a przede wszystkim niedowierzania. Wielu pewnie rzuciłoby się do ucieczki, gdyby nie świadomość, iż w leśnym gąszczu wokół kąciny mogą się czaić krwiożercze duchy. Bowiem tym, kto stał obok kapłana, była niedawna ofiara złożona u stóp boga! Wierni znów padli na twarz, bojąc się spojrzeć na cud.
- Powstańcie, nie lękajcie się! Oto jest ten, który wypełni moją wolę! – głos wydobywający się z żercy był o wiele niższy niż przed chwilą, potężny na podobieństwo bojowych kotłów, przenikał na wskroś. Zgromadzeni posłusznie dźwignęli się na nogi. – W jego rękach przyszłość i powodzenie. Jemu pisane zacząć to, na co czekaliśmy siedem dziesiątków lat, odkąd zaczął się panoszyć chrześcijański pomiot! Oto przed wami stoi Przemko Łabędź, który poświęcił życie, by powrócić z tamtego świata wraz z rozkazami danymi od boga.

Człowiek obok kapłana patrzył na tłum jasnobłękitnymi, wodnistymi oczami. Na tłum?... ludzie mieli wrażenie, że wzrok wskrzeszeńca przenika ich na wylot, kładzie się na duszy burym, niemożliwym do zmazania cieniem. Unikali więc tego spojrzenia, skłaniając głowy, kiedy dotykały ich gorejące zimnym żarem źrenice.
- Oto twój nóż – Kapłan zwrócił się ku Łabędziowi. Podał mu krzemienne ostrze. – Twoje błogosławieństwo, a zarazem przekleństwo dla wrogów. Wiesz, co masz czynić.
Zmartwychwstały skinął powoli głową. Dotknął gardła końcami palców.
- Nie wypowiesz słowa – żerca mówił teraz cicho, ale głos docierał do wszystkich. – To cena. Zapłata za łaskę boga. A teraz idź, uczyń, co uczynić powinieneś.
Łabędź nieśpiesznie zszedł z podwyższenia, wszedł między ludzi. Rozstępowali się przed nim na podobieństwo ławicy ryb, pierzchających przed drapieżnikiem. Nie patrzył na nikogo. Zatrzymał się jedynie przy czterech ciałach rażonych piorunem. Pochylił się nad każdym, dotknął dłonią czoła. Siny blask rozjaśniał powietrze za każdym razem, a z wielkiej oddali dochodził gniewny pomruk, podobny odgłosom nadciągającej burzy. Ku przerażeniu zgromadzonych, zmarli podnieśli się, a właściwie wyglądało tak, jakby uniosła ich i postawiła na nogi niewidzialna siła. Przemko nie poświęcił im więcej nawet odrobiny uwagi. Ruszył dalej. Sztywnym krokiem podążyli za nim.
- Łaska Swarożyca i siła Peruna – szepnął ktoś trwożliwie. – Naprawdę wracają...

Kapłan z uwagą obserwował grę cieni na świętym piasku. Dobre i złe wróżby splatają się nieustannie we wzory zmieniające się w rytmie życia. Tętno świata można wyczuć jedynie w takich miejscach jak to i tylko w wybranych chwilach. Czy teraz właśnie taka nadeszła? Czyżby ten skrzydlaty stwór wyraźnie widoczny w samym środku znaczył to, co powinien znaczyć? Otrząsnął się.
- Bywajcie! – rzucił. Pora najwyższa zakończyć obrzędy.
Dwóch tęgich pachołków wniosło ciężki krzyż. Misternie wyrzeźbiona przez rzymskiego czy mogunckiego mistrza postać Chrystusa chwiała się na boki, gdy ją taszczyli, a potem umieścili naprzeciw tłumu, tuż przez złocistym kręgiem. Za pomocą wielkiego kamiennego młota wbili krucyfiks w ziemię.
- Spójrzcie – żerca wskazał ukrzyżowanego. – Oto chrześcijański bóg. Powiadają, jakoby mocą swoją powstał z martwych. Czymże on jednak jest? Jaka jego moc? Przed chwilą widzieliście, że w mojej osobie nędzny sługa Swarożyca potrafił przywołać z zaświatów uwolnioną z ciała duszę. A skoro nasz bóg daje tyle siły, czy nie jest potężniejszy od owego Chrysta, co nie potrafił oprzeć się krzywdzicielom? Czyście kiedy widzieli, by jego kapłan ożywił zmarłego najbardziej choćby usilnymi modłami? Jedno, co potrafią, to złożyć zwłoki do grobu i wziąć jeszcze za posługę sowitą zapłatę!

Przez tłum przeszedł szmer, rozległy się okrzyki potwierdzające słowa żercy.
- Nasz pan zasię dłoń ma żelazną, a serce z płonącego kamienia. Wielki Swarożyc żelazem pokona nową wiarę, a ogniem wypali jej resztki.
Ujął w dłonie solidny topór. Pierwszy cios odłupał pokaźną drzazgę z ramienia krzyża. Drugi ugodził postać Chrystusa, odrąbując jej rękę. Kapłan w zapamiętaniu siekł wizerunek, jakby chciał zetrzeć go w popiół. Wreszcie zatrzymał się, zmęczony i spocony.
- Weźcie te drzazgi! Podzielcie się nimi, ukryjcie dobrze. A kiedy nadejdzie czas, każdemu napotkanemu księdzu wyłupcie jedno oko drewnem z krzyża ich bóstwa. Drugie zasię oślepcie żelaznym szydłem z tego narzędzia! Niechaj brat i ojciec Swarożyca, wielki Perun sprawi, aby żelazna oksza należąca do wojowniczego Jarowita stała się tym, czym dla wroga być powinna!
Rzucił lśniący topór wysoko w górę, nad tłum. Ci, w których kierunku leciał, zasłonili oczy. Jednak nim ciężkie żeleźce zdążyło opaść, przez otwór wypalony przedtem w dachu wdarła się błyskawica, rozszczepiając stal na setki igieł. Opadły srebrzystym deszczem na głowy ludzi.
- Widzicie? Nasi bogowie nic nie czynią przypadkowo. Nawet piorunny gniew ma swój cel, jak owa dziura nad nami czy zmartwychwstali słudzy, co poszli za naszym posłańcem. Spójrzcie, bóg nie zabił ich dla kaprysu, ale by dopomogli w zbożnym dziele, wyzbyci ludzkich pragnień i ludzkiego strachu.

Zwrócił się twarzą do posągu.
- Ożyw swoją potęgą stary porządek, Swarożycu. Wraz ze swymi braćmi Perunem, Swantewitem, Trzygławem, Jarowitem i pozostałymi możnymi niebios sprawcie, by ku pognębieniu wrogów obudziły się dawne siły, wypełzły wreszcie z mrocznych, ciasnych komyszy i służyły pomocą waszym sługom.
Dorzucił ziół do ognia. Tym razem nie wsypał ich jedynie garści, ale opróżnił cały dzban. Upojny zapach uniósł się wraz z gęstym, ciemnozielonym dymem. Najpierw uleciał słupem pod dach, jakby zamierzał uciec przez otwór, ale nim go dosięgnął, zawahał się. A potem zawrócił w dół, opadając ku gęstwie głów, ku uniesionym twarzom. W jednej chwili rozpełzł się po całej kącinie, ogarniając wszystkich i wszystko. Kapłan patrzył z podwyższenia. wiedział doskonale, co dzieje się ze zgromadzonymi. Najpierw gorzki pierwszy oddech, strach, że to trucizna, potem silny zawrót głowy, a wreszcie... Znał i kochał to uczucie. Dlatego czym prędzej zanurzył się miedzy ludzi, wciągając opary głęboko w płuca. Świat zawirował w obłędnym tańcu, ziemia uciekła spod stóp. Zaraz jednak słabość zastąpiło poczucie wielkiej mocy, niesamowitej siły, jakby palcami jednej ręki można podnieść cały świat, marnym gestem zetrzeć go w pył i zlepić z powrotem w jednej chwili.
Posąg Swarożyca w świętym kręgu poruszał się to w przód to w tył, na boki, zataczał koła... Bóg tańczy, bóg się raduje, bóg uczestniczy w święcie poddanych.
- Obiata, obiata – rozległ się okrzyk. Powtarzany przez coraz więcej gardeł rósł, potężniał, ogarniał wszystkich. – Obiata, obiata!

Żerca otrząsnął się z transu, w jednej chwili zamroczenie minęło. Swarożyc stał znów pośrodku złotego kręgu, czekał na dary. Wniesiono kadzie z miodem, zbitą z desek ławę, na której piętrzyły się chleby, jabłka i parujące mięso. Postawiono to przed posągiem, na złotodajnym piasku.
- Trzeba, trzeba! – znów narastał krzyk.
Kapłan wzniósł ręce.
- O trzebę wołacie! – zagrzmiał. – A jakaż ona ma być, by zadowoliła Swarożyca i jego braci? Piwo, wino czy krew?
- Kry! – zawołał zgodny chór. – Kry wołamy!
Żerca uśmiechnął się pod nosem. Krwi chcą. Jakże inaczej! Nie można zadowolić okrutnego bóstwa tym, czym zwykło się przekupywać zmarłe dusze. Na umówiony znak pomocnicy kapłana wprowadzili człowieka mizernego wzrostu. Szedł między nimi z podniesioną głową, pogardliwie spoglądając na wyjący tłum.
- Oto i trzeba! Brudny kapłan niemieckiego boga! Jego podarujemy naszemu panu, nim rozpocznie się uczta ofiarna! Podajcie mi drzazgę i igłę!
Ksiądz został zmuszony do uklęknięcia przed posągiem. Pachołkowie mocno trzymali go pod ręce, bo usilnie próbował wstać. Patrzył prosto w surową twarz Swarożyca. Przysiągłby, że w głębokim cieniu skrywającym oczy rzeźby zalśniły ogniki, jakby życie tliło się w głębi źrenic. Jesteś szatanem samym czy jedynie jego nieudolnym dziełem, zapytał w myślach. Czy ci wszyscy ludzie są dla ciebie dziećmi czy tylko sługami?

Nie uzyskał odpowiedzi. Nie dano mu zresztą czasu. Bez ostrzeżenia żerca wraził mu w oczy drewnianą drzazgę i stalową igłę. Rozległo się nieludzkie wycie bólu. Tłum zakrzyknął w ekstazie. A kapłan już rozciął brzuch duchownego tuż pod żebrami. Już sięgnął ręką między wnętrzności. Po chwili wyrwał serce chrześcijanina. Pokazał je wyznawcom, wciąż jeszcze bijące.
- Jedzcie, pijcie i radujcie się! A kiedy powrócicie do swych wiosek i osad, natychmiast zwołajcie wiece. Nadchodzi nasz czas! Jutro umrze ten, na którym opiera się nowy ład. I nim rok przeminie, powrócą dawni bogowie!

Ogarnął wzrokiem tłum, wyłuskał w nim stojącego nieco z boku mężczyznę o zaciętej, pobrużdżonej twarzy. Skinął na niego. Tamten przecisnął się przez ciżbę.
- Pójdźmy, Birucie - rzekł kapłan. - Trzeba się naradzić. Ty wszak poprowadzisz naszych wiernych przeciwko niemieckiemu bogu.
Birut patrzył bez zmrużenia powiek w oczy żercy.
- Chodźmy zatem, Wszeborze - powiedział niskim, metalicznie brzmiącym głosem. - A lud niechaj świętuje.