Jego Wysokość Horror

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Jego Wysokość Horror
Czasem mam wrażenie, że horror to taki mniej udany brat lotnej fantasy i intelektualnego s-f. Jest w nim zbyt dużo niepoważnych rzeczy: nieprawdziwe potwory, nieprawdziwe sytuacje, bohaterowie reagujący w niemożliwy do sprawdzenia sposób, czasami nieodpowiednie podejście do świata wiary i duchowości. A przecież horror ma tak ładną historię i chyba nigdy nie był w podziemiu. Początków horroru można upatrywać już w XVI-XVIII wieku, w powieściach gotyckich, wiktoriańskich, weird story, a w postaci, jaką znamy pięknie rozkwitł w latach 70` ubiegłego wieku. Gdyby nie był nic wart, przecież dawno zgniłby pod warstwą lepszych pomysłów. Skąd ten czarny marketing?

Jako wieloletni czytelnik literatury grozy, mam pewne doświadczenia wynikające z koczowania w bibliotekach, rozmów na forach, przeczesywania aukcji internetowych i wreszcie rozmów z innymi ludźmi. Spotykałam się z pewną pogardą dla horroru ze strony różnych osób: zarówno czytających książki jak i nie, nauczycieli, znajomych filologów z akademika, ludzi młodych jak i starszych, którzy mają określone zdanie, co do tego, jaka literatura jest wartościowa.

Przeglądając program telewizyjny Gazety Wyborczej, zwracam także uwagę na ilość "gwiazdek" przy opisie filmów. Jest to tylko moja opinia powstała na skutek wieloletniego przeglądania popularnego przewodnika po programie, ale sądzę, że horrory traktowane są w programie po macoszemu. Zupełnie jakby hasło "horror" kwalifikowało film na niższą półkę. Całość opisu często jest podsumowana: dla amatorów. A romanse, filmy sensacyjne czy westerny nie są ukierunkowanym kinem?

Rozmawiając ze znajomymi zauważyłam, że film powstały na bazie powieści Tolkiena oglądały osoby, które zupełnie nie interesowały się fantasy, to samo można powiedzieć o produkcjach s-f. Któż nie zna Odysei 2002 czy Solaris? Natomiast wielu odrzuca film z dopiskiem "horror", nawet bez czytania recenzji. Oczywiście książki i filmy, które - jak to czasami określam – są pozytywnie zaopiniowane przez filologów, takie jak Lśnienie Stephena Kinga czy Mnich M.G. Lewisa, to zupełnie inna bajka. Horrory o naprawdę dużych walorach literackich, powieści inicjujące gatunek lub nurt, nie mogą być w żaden sposób pomijane. Zatem przymyka się oko na ich, tak niechlubne, "horrorowe" pochodzenie.

Następne zachowania podpatrzone u przyjaciół to takie, że chętniej oglądamy filmy niż czytamy książki. Sprawa w tym wypadku jest prosta: idąc do kina całą gromadą, można pójść "nawet na horror". Są to tak zwani oglądacze dla towarzystwa, którzy idą do kina, niekoniecznie na film. Stąd wielu moich kolegów oglądało Piłę czy Wzgórza mają oczy. Zapewne część osób właśnie dlatego poszła na Władcę Pierścieni, choć nie lubią fantasy. Książka natomiast jest sprawą indywidualną i nawet, jeśli ktoś toleruje film - horror dla dobra wyższego (czyli towarzystwa), to horror w biblioteczce już niekoniecznie. Dodatkowym gwoździem do trumny jest fakt, że najciekawsze i najlepsze do reklamowania są horrory epatujące przemocą i krwią. Część potencjalnych czytelników uważa, że takie właśnie są powieści grozy.

No i te pytania do pisarzy grozy: dlaczego horror, czemu nie możesz pisać normalnych książek? Jako odbiorca produktu czuję się poirytowana. Cóż to, czy dobry pisarz nie może pisać horroru? To go umniejsza? A może powinien to być wstydliwy sekret, coś jak granie w Zdeprawowanych nastoletnich lesbijkach dla aktorki, która zrobiła karierę?

Być może powyższe "dowody prześladowania" biorą się tylko z moich doświadczeń wynikłych z mieszkania w naszym kraju. Nie wiem, bo nigdy nie mieszkałam w innym miejscu. Co prawda nie kryję się z czytaniem ulubionego typu książek, ale muszę się liczyć z lekceważącymi spojrzeniami i komentarzami. Nie mówiąc o tym, że w poznańskim Empiku o kupnie horroru w dniu wydania nie ma co marzyć. Nawet, jeśli są to horrory Kinga wydawane przez duże i uznane wydawnictwa.

Nie, żeby w Polsce powieści grozy nie było. W tym klimacie pisali chociażby Władysław Reymont, Adam Mickiewicz, Stefan Grabiński. Jednak nie spowodowali oni takiego szumu wokół powieści grozy jak autorzy w Stanach, gdzie książki, a potem także filmy i komiksy, pojawiały się regularnie i w dużych ilościach. To dzięki temu, gatunek żył i ewoluował a dziś amerykański horror ma solidną markę i jest uprawiany przez wielu pisarzy, z nurtami i historią, której mógłby pozazdrościć mu niejeden gatunek. Niektórzy nawet nazywają horror jednym z najbardziej trwałych gatunków w erze postwietnamskiej.

Noel Carroll zauważa, że popularność horrorów wynika z tego, że w latach pięćdziesiątych leciały one w telewizji popołudniami i wieczorem. Także Stephen King niejednokrotnie wspominał, że oglądał filmy na porankach dla dzieci w kinie. Jeżeli dodamy do tego niezwykle popularny komiks, to mamy obraz dużej części społeczeństwa wychowanej na wszelkiej maści opowieściach o wampirach, nastoletnich wilkołakach i stworach zrodzonych przez ciemność. Horrory ponadto miały wiele interesujących dla młodego człowieka scen erotycznych, których jakoś nie dopatrzyli się rodzice.

Uważa się, że filmy są dobrym miernikiem popularności gatunku literackiego. A zauważcie, jak dużo powieści grozy jest filmowanych. Oczywiście mówię o produkcjach zagranicznych, bo polskich horrorów jest zaledwie garstka. Egzorcysta, wydany w latach 60` i następnie sfilmowany, wpłynął stymulująco na rynek - pojawiło się sporo klonów książkowych i filmowych poruszających tematykę opętania. Można by się spodziewać, że nawiedzenia się przejedzą a znudzona publiczność i czytelnicy znajdą źródło nowych doznań. Ale wtedy, jak na życzenie, pojawiły się Szczęki, Carrie, Lśnienie, Noc Żywych Trupów. Gwiezdne wojny zrodziły zainteresowanie kosmosem, a to z kolei - Obcego. Za każdym razem nowa podnieta utrzymywała gatunek na topie i owocowała licznymi klonami i tematami. Jeśli dodać kolejne wznowienia wizerunku wampirów, wilkołaków i mumii, amator horroru naprawdę miał się czym cieszyć.

Jednak przekonanie, że horror jest nieodłączną częścią kultury, jest tak naprawdę tym, co pozwala temu gatunkowi istnieć i rozwijać się. Może wśród nas są ludzie, którzy świadomie wybierają to, co ich interesuje nie bacząc na wskazówki i podszepty społeczeństwa, ale jaki stanowią procent klas, roczników studenckich, pracowników, czy rodziny? Niestety, wskaźniki są okrutne. Większość ludzi nie podejmuje świadomych wyborów, gdyż nie zależy to od ich wewnętrznych przekonań, lecz od reklamy i tego, co robią inni członkowie społeczeństwa, z którymi się identyfikują. Jeśli taka osoba żyła w świecie jednorodnym i nigdy nie wykształciła nawyku poszukiwania, raczej nie będzie potrzebowała niczego innego niż to, co już zna. Dodatkowo fantastyka jest wymagającym hobby. Trzeba włożyć trochę trudu, żeby poruszać się swobodnie w tym temacie.

Zarówno fantasy jak i horror często czerpią z mitologii, symboliki i quasi-magii. To następny powód do rzucenia kamieniem, zwłaszcza ze strony widzących wszędzie sekty i występek przeciw katolikom. Stany są krajem wielowyznaniowym, Anglicy również wykazują spory dystans w tej kwestii. Niby literatura popularna niewiele ma z wiarą wspólnego, ale pewnie niejednej sesji rpg groziło rozpędzenie, bo babcia podsłuchała wypowiedź: "Wielki, Przedwieczny, Panie…". A wszystkiemu są winne nieodpowiednie książki. Bo przecież horror sięga po elementy, których boimy się wszyscy - zostaliśmy wychowani, by nie mówić o szatanie i demonach, nie wzywać nadaremno imienia boskiego i nie parodiować sakramentów. Autorzy książek grozy rzadko przejmują się nieodpowiednim podejściem, czcią czy zgodnością z zasadami. A niektórzy, niestety, biorą to bardzo, bardzo na serio.

Liberałów, także książkowych, trzeba więc wychować. Amerykanie mieli na to sporo czasu, zapewne w niektórych rodzinach trzy pokolenia pożyczały od siebie powieści grozy. U nas wyglądało to całkiem inaczej.

W latach 90` cała spuścizna kultury horroru, który w Stanach miał sporo czasu na dojrzenie, ewoluowanie i oswajanie czytelnika, na nas spadł z siłą worka z piaskiem. Smith obok Blaty`ego, King przy Lovecrafcie, Lumleyu i Herbercie. A do tego Masterton z Manitou i poradnikami seksuologicznymi jednocześnie. A, zapomniałabym o Barkerze, którego ekscesy homoseksualne rażą nawet dziś. Większość wydane było byle jak, w tanich, rozpadających się okładkach z sugestywnymi obrazkami. Jak coś takiego postawić obok trzech, obleczonych w nobliwe płótno, tomów Sienkiewicza? Nie było czasu na dostosowanie się, poznawanie nurtów i poszukiwanie rzeczy wartościowych, książki były wydawane achronologicznie, a serie kończyły się ni stąd ni zowąd.

Oczywiście horror, tak jak każdy gatunek, może być napisany dobrze lub źle. Jednak tę prawdę weryfikuje życie. Na pewno nie tylko ja spotkałam osoby, które oceniają książki za propagowane w nich idee i wartości. Mogę powiedzieć, że horror także głosi uniwersalne idee, tylko w innej estetyce. I właśnie ta estetyka sprawia problemy. Bo w szkole uczono nas, jak czytać klasyków i "odpowiednich" pisarzy, ale nie mówiono o tym, jak należy czytać horror. Kwestie potwora, interpretacji fikcji nie były poruszane, przynajmniej w moim liceum.

Dziś, po nastu latach rynek horrorów wygląda już lepiej, ale kiepskie wrażenie pozostało. Wrażenie bylejakości i misz-maszu. Dzięki wydawnictwom mamy premiery polskie w dniu premier światowych (Masterton, który bardzo przypadł Polakom do serca), czasami książki wydawane są tak, że oko bieleje (Prószyński), w księgarniach jest sporo książek nowych autorów i jest dobry przepływ informacji (ach, Internet). Ludzie wychowywani na książkach w tanich okładkach zaczynają sami pisać własne (na przykład Orbitowski). Nawet pisarze fantastyki, którzy dotąd stronili od grozy, coraz odważniej piszą nowe teksty w tym stylu. Może wkrótce powstanie kilka filmów, a jak będę babcią, nikt nie będzie się wstydził czytania i oglądania horrorów. Liczę także na ludzi, którzy dostali się w młyn horrorowy z czystego przypadku lub w wyrazie buntu. Jednak wciąż jest ogromna większość, którą trzeba doinformować, że horror jest i atrakcyjny, i wartościowy.