Daleko od miasta

Złe miejsca

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Daleko od miasta
Nikt by was nie usłyszał. Nikt by nie mógł.
Nikt nie mieszka poza miastem
Nikt nie podejdzie bliżej
W nocy.
Po ciemku.

(Nawiedzony, The Hauting)

Pamiętacie ten dialog z Nawiedzonego? Strasznie antypatyczna gospodyni tłumaczyła Catherine Zeta-Jones i Lili Taylor, że jeśli będą czegoś potrzebować – w domyśle będzie pożerał je potwór – nikt nawet nie usłyszy ich krzyków. Bo w nocy, po ciemku i daleko od miasta przybysz może być narażony na "coś", co tu mieszka i tutaj ma dom. Daleko od miasta.

W horrorach najczęściej oś akcji stanowią przedmiot, postać lub miejsce, zatem pisanie opowieści o miejscach, w których straszy, grasuje potwór lub dzieją się inne, pełne grozy zdarzenia, nie jest niczym nadzwyczajnym. Są setki takich historii.

Najbardziej interesujące wydają mi się horrory, które można określić mianem rural horroru (z ang. wiejski, rolniczy). Co prawda, to określenie stosuje się głównie do filmów, gdzie grupa bohaterów trafia w odległe od cywilizacji (ale nie odludne) miejsce, gdzie spotyka niezbyt przyjaznych tubylców. Konflikt, który zazwyczaj wybucha między "obcymi" a "tubylcami", wynika z różnic w sposobie życia i bardzo często z okrutnych zwyczajów miejscowych społeczności, które uważają, że ktoś wszedł na ich teren Prawo jest daleko, my jesteśmy blisko i do diabła z zasadami innymi, niż nasze. Bardzo ważny jest fakt przebywania na całkowicie obcym terenie, z dala od miast, stróżów prawa czy choćby telefonu. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, okazuje się, że bohaterowie przypadkiem trafili na obszar wrogich działań i parasol prawa, które chroni obywateli, ma dziurę tuż nad ich głowami. A dotychczasowe przesłanki wskazują, iż z nieba zaraz będzie lecieć coś niezbyt przyjemnego.

Wybawienie (Deliverance) z 1972, choć w zasadzie nie jest horrorem, jest świetnym przykładem tego rodzaju filmu. Jest tak brutalny, nieprzyjemny i nastawiony na ukazanie konfliktu między "obcymi" i "swoimi", że według mnie potrafi zakasować niejeden z typowych horrorów. Jeśli dodać do tego Dog soldiers, Zły skręt (Droga bez powrotu) czy Dom strachu, łatwo zauważyć, że rural horror ma się dobrze i stanowi zwartą grupę filmów o określonej tematyce.

Skoro w horrorze filmowym tematyka rural jest dobrze reprezentowana, jak w takim razie wygląda to w literaturze? Na dużą uwagę zasługuje Joseph A. Citro, autor m.in. Aniołów podziemi (Guardian Angels), Nieznanego (The Unseen) i Mrocznej poświaty (Dark Twilight). Świat przedstawiony w jego książkach jest sceną przygotowaną pod horror typu rural: osada na końcu drogi, otaczający ją las, przybysze, którzy interesują się tym, czym nie powinni. Co prawda, mieszkańcy osady nie zawsze są agresywnie nastawieni, a piętno potwora dźwiga coś, co kryje się w leśnych ostępach, jednak ich bierność i zgoda na istnienie zła w tym miejscu, na pewno nie pomagają bohaterom w ratowaniu życia. Tubylcy od lat koegzystują z potworem czającym się w lesie, godzą się na pewne niedogodności i uczciwie przeszkadzają, by nie chodzić w miejsca, które powinno zostawić się w spokoju. Oni tak żyją od lat, nie znają innego życia i nie mają dokąd pójść. Tylko obcy są na tyle głupi, by nie słuchać dobrych rad, a co za tym idzie – mają, co chcieli. Citro duży nacisk kładzie na odosobnienie społeczności, mentalność ludzi z małych miasteczek i siłę ciekawości tych "obcych". Zawsze zastanawiało mnie pochodzenie "potwora"; autor z jednej strony nie tworzył niczego niezwykłego, z drugiej – naprawdę, nigdy chyba bym się nie domyśliła, że demony mordujące nieuważnych turystów w lasach mogą być potomkami zbiegłych niewolników, którzy wierzą, że biały człowiek wciąż ich szuka, a niewolnictwo jest praktykowane.
W tych historiach jest coś z klimatu Lovecrafta, który pisał o dziwacznym farmerze zafascynowanym pewnym rysunkiem (Piekielna ilustracja). Swoją drogą, czytając to opowiadanie, zawsze zastanawiałam się, czy antypatyczny opis farmera i jego fascynacji, nie wynika z obaw mieszczucha przed mieszkańcami osamotnionych gospodarstw. Mieszczucha, który "wie, że oni wszyscy są właśnie tacy".

W wielu filmach spotykałam mit amerykańskiego szeryfa: solidny, ma broń i krótkofalówkę; wystarczy chwila, by desant lotniczy nadciągnął i zmiótł z powierzchni ziemi złego potwora, nastającego na życie amerykańskich obywateli. Trzeba tylko pędzić w kierunku najbliższego posterunku policji. Po pierwsze, zarówno bohaterowie jak i strażnicy prawa są podatni na ostre noże morderców (piękna, choć krótka rola szeryfa w Złym skręcie), po drugie, oni czasami bywają spokrewnieni z morderczymi tubylcami i wolą wsadzić do paki obcego, niż "naszego Stacha". Po trzecie, czytaliście Desperację Stephena Kinga? W tej opowieści, to szeryf był potworem, a raczej potwór ubrał ciało i przywileje szeryfa. Uległość bohaterów wobec stróża prawa źle się skończyła przede wszystkim dla nich.

Ciężko jest mi sobie wyobrazić porządny horror tego typu rozgrywający się w Polsce. Stany Zjednoczone kojarzą mi się z rozległymi przestrzeniami, lasami i zapadłymi miasteczkami, praktycznie odciętymi od świata – fizycznie i mentalnie. Z drugiej strony, zapadłe wsie popegeerowskie spełniają te warunki, ale chyba niewiele jest miejsc, gdzie na przestrzeni 100 kilometrów nie działa komórka? Gdy nadchodzą wakacje, zawsze ktoś z grupy moich znajomych organizuje wyprawę w leśną głuszę: namiot, kajak, gitara i grupa entuzjastycznie nastawionych mieszczuchów, gotowych na zjednoczenie z przyrodą i przyjaznymi wieśniakami. Zawsze mam wtedy ochotę pokazać im Deliverance lub Zły skręt. Nie wiem dlaczego odmawiają. Chyba lepiej wiedzieć, co się może czaić w leśnej gęstwinie daleko od miast, prawda?