Czas żyć, czas zabijać

Monotonne wytrzebianie

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Czas żyć, czas zabijać
Twardziel wielki jak góra, zdolny rozrywać wrogów na strzępy gołymi rękami? Jest. Makabryczne zgony liczone tuzinami? Są. Emocje podczas lektury? Niestety brak.

Bakly (znany miłośnikom prozy Miroslava Żambocha z Bez litości) to najemnik, który żadnej pracy się nie boi, za to każdą doprowadza do końca. Niepokonany, niezmordowany i bezlitosny. Czas żyć, czas zabijać to zbiór czterech opowiadań traktujących o jego co bardziej krwawych przygodach – przyjdzie mu zostać alfonsem w przeddzień wojny gangów, egzekwować zaległą płatność za swoje usługi od magnata węglowego, przeprawiać się przez morderczą pustynię, będąc ściganym przez armię i w pojedynkę bronić przełęczy przed elitarnym oddziałem wojska.

Teksty autorstwa Żambocha są zwykle napakowane widowiskowymi potyczkami, mają też zazwyczaj zawiłą intrygę, choć nie zawsze jest to od początku oczywiste. Jeżeli dodać do tego głównego bohatera, który przypomina skrzyżowanie Conana Barbarzyńcy z Letho z Gulety, nikogo nie powinno dziwić, że od Czas żyć... oczekiwałem porywającej, błyskawicznie rozwijającej się akcji. I choć w pewnym sensie to właśnie dostałem, to nie mogę powiedzieć, żebym był ukontentowany.

Przede wszystkim podczas lektury szybko zaczyna dokuczać monotonia. Nasz bohater jest w zasadzie niepokonany – żeby więc stawiane na jego drodze wyzwania robiły jakiekolwiek wrażenie, Czech co i rusz podnosi stawkę i zwiększa skalę potyczek, co szybko prowadzi nas wprost do krainy absurdu. To można by jeszcze wybaczyć (a nawet przyjąć z pewną satysfakcją), gdyby autor pokusił się o widowiskowe opisanie dokonań maszyny zniszczenia na dwóch nogach, jaką jest protagonista. Niestety większość potyczek zostaje jedynie luźno zarysowana lub całkiem pominięta w opisie – więcej miejsca poświęcono na niezbyt oryginalne przemyślenia bohatera co do miejsca przemocy w jego życiu, opisy krajobrazów i tym podobne ozdobniki. Skutek jest taki, że lektura zbioru przypomina momentami oglądanie filmu sensacyjnego w stylu Conana Niszczyciela lub Kill Billa, z którego ktoś wyciął wszystkie sceny akcji, zastępując je ujęciami krajobrazów po bitwie. Nie znaczy to na szczęście, że lektura w ogóle nie dostarcza emocji – jest tu kilka momentów, podczas lektury których można poczuć nieco żwawsze bicie serca. Jest ich jednak zdecydowanie zbyt mało, w przypadku wielu scen boli również niewykorzystany potencjał.

Mieszane odczucia mam również wobec samego Bakliego. Z jednej strony podobało mi się obserwowanie jego ewolucji, gdyż z każdym tekstem jest on coraz starszy i coraz bardziej zmęczony otaczającą go przemocą, co przydaje mu autentyzmu. Autor umiejętnie odmalował również jego determinację i wolę przeżycia, stanowiące fundamenty osobowości bohatera. Z drugiej – jego dialogi i monologi wewnętrzne bywają różnej jakości. Poziom zawartego w nich humoru waha się między "akceptowalnym" a "marnym". Zdarza się też, szczególnie w pierwszym z opowiadań, że autor zbyt usilnie stara się nas przekonać, że mamy do czynienia z prawdziwym zimnokrwistym twardzielem, któremu obce są porywy serca czy litość. Niestety osiąga skutek odwrotny od zamierzonego – przez ciągłe powtarzanie, jak to mu na niczym nie zależy, Bakly brzmi bardziej jak próbujący się lansować internetowy napinacz niż prawdziwy zakapior. Z kolei w trzecim z tekstów wyjątkowo drętwo wypada opis jego procesów myślowych pod wpływem narkotykowego głodu. Po uśrednieniu Postać Baklyego zrobiła na mnie wrażenie zdecydowanie gorsze niż choćby znany z Wojny absolutnej DB 24.

Pozytywnie wypada za to kreacja świata, znanego wszystkim miłośnikom serii o Koniaszu (którego postać zostaje zresztą w treści kilkukrotnie napomknięta) jako miejsce wrogie i bezlitośnie karzące nieostrożnych i słabych. Wraz z naszym nadnaturalnie umięśnionym protagonistą zwiedzamy skażone przestępczością miasta i najbardziej zabójczą z pustyń, poznajemy ludzi, w większości zdeprawowanych i pozbawionych skrupułów i mroczne strony krainy. Momentami trochę za dużo tu epatowania ludzką chciwością i małością, jednak ogólnie pisarzowi całkiem nieźle udało się wytworzyć nieprzyjemny, brudny nastrój typowy dla jego zupełnie nie-heroicznego fantasy.

Czas żyć, czas zabijać w porównaniu z innymi dziełami tego autora wypada raczej blado. W większych dawkach zawarte tu teksty męczą powtarzalnością i brakiem dynamizmu. Niemniej jednak z lektury wciąć można czerpać przyjemność – choć mniej, niżbym miał nadzieję.