Chochoły

Krakowski realizm magiczny

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Chochoły
Trudno w Polsce o miasto głębiej zakorzenione w legendach i naszej świadomości kulturowej niż Kraków, miasto królów z Wawelem, Kazimierzem i wieloma innymi szeroko znanymi miejscami. I to właśnie jego losy, przeplatające się z losami pewnej rodziny, stanowią jedną z głównych osi tematycznych powieści Wita Szostaka.

Historia tytułowej rodziny Chochołów, przekazywana przez bezimiennego jej członka z pokolenia dwudziestolatków, skupia się na kilku głównych tematach. Jednym z nich jest zniknięcie Bartka, brata narratora, innym jest powolny uwiąd i rozpad rodzinnych więzi, przez co uwypukla się zbyteczność i wewnętrzna pustka wielu rytuałów dnia codziennego. Równolegle czytelnik obserwuje powiązany z nimi Kraków: ten z naszej rzeczywistości, ten nieznany, ten wypełniony legendami i zmieniony przez słowa protagonisty, wreszcie Kraków jaki mógłby być, Kraków aktywnie kształtowany i zmieniany przez sny i marzenia jego mieszkańców.

I tak naprawdę przez to wszystko lektura Chochołów niewiele wspólnego ma z typową powieścią fabularną, gdzie zmierza się od początku do końca i zamyka akcję książki jakimś satysfakcjonującym finałem. Tu liczy się sam fakt opowieści i jej snucia, budowanie i objaśnianie przez narratora świata, w który czytelnik zostaje wrzucony, obserwacja tego jak, można powiedzieć, główny bohater tworzy mit o Chochołach w Krakowie, jak płynna jest otaczająca go rzeczywistość, przecież hipotetycznie oparta o znane czytelnikowi realia. Świetnie sprzyja temu język używany przez Szostaka: napęczniały przymiotnikami, oparty o zdania wielokrotnie złożone, wybujałe, czasem chaotyczne, momentami wręcz poetycki. Nadaje to narratorowi powagi demiurga, który w trakcie lektury kilkukrotnie odtwarza/przetwarza nawet samego siebie.

Widać w tym wszystkim fascynację literaturą iberoamerykańską, szczególnie podobieństwa do Stu lat samotności Marqueza. Czy w Chochołach Szostak przetwarzał i przeszczepiał na nasz polski grunt rodzinę Buendiów, zawierając odpowiednią dawką znanych nam tradycji, zachowań, uprzedzeń i rytuałów? Szczególnie późniejsze sceny rozpadu i opustoszenia przypominają powolny upadek Macondo. Jednak to zdecydowane wejście w polskość, w otaczające nas różnego rodzaju konstrukty – ale tam, gdzie Szczepan Twardoch w Wiecznym Grunwaldzie czy Morfinie stawia na konflikt i wewnętrzne pęknięcie naszej narodowej psyche, Szostak wskazuje bardziej na jej zdolności autokreacyjne, pewną pasywność czy nawet poddańczość. Sam tytuł zresztą, odwołujący się do postaci z Wesela Wyspiańskiego, wskazuje w którą stronę zmierza wizerunek polskości według pisarza. Ciekawym akcentem jest też fakt, że autor nawiązuje tu również sam do siebie, wiążąc z krakowską rodziną Józefa Wichra z Oberków do końca świata.

Poza tym Chochoły to także tekst o tożsamości, o tym jak się kształtuje w zderzeniu z rzeczywistością, a jak przez własne narracje próbujemy tworzyć ją sami, tworząc własny obraz siebie, własną projekcję, w którą wierzymy i nie do końca zgadzając się z faktami. Wszystkie te mechanizmy prezentuje narrator, manipulując czytelnikami i samą historią – a tylko od odbiorcy zależy, na ile mu zaufa.

Trudno nie polecać tej wyjątkowej, nietypowej i świetnie napisanej powieści. Owszem, nie jest to lektura na jeden wieczór, czy książka którą czyta się na jednym wdechu. Żeby odpowiednio docenić Chochoły, trzeba im poświęcić czas i skupienie – ale utwór Wita Szostaka, jak zwykle, jest tego jak najbardziej wart.