Chłopaki Anansiego

Bo poprawnie to za mało

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Chłopaki Anansiego
Wieki temu, wraz z pierwszymi przybyszami, do Ameryki przybyli reprezentujący najrozmaitsze panteony bogowie. Niektórzy z nich, jak choćby bóg-pająk zwany Anansim, przetrwali do czasów współczesnych, a nawet doczekali się boskiego potomstwa, niby ludzkiego, ale jednak niezwykłego. Takiego jak Gruby Charlie.

Jak to jest być synem boga? Wydaje się, że perspektywy są kuszące, w końcu do dyspozycji zazwyczaj pozostają moce oraz zdolności niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Sprawa jednak przestaje być taka atrakcyjna kiedy dowiadujesz się o swoim boskim pochodzeniu dość późno, a informacja zostaje podana w parze z inną: że wszelkie boskie talenty odziedziczył twój nieznany brat. Dramat zaczyna się jednak wówczas gdy wyżej wspomniany pojawia się w drzwiach, rujnuje ci życie zawodowe oraz podrywa narzeczoną. Chciałoby się spytać – jak żyć?!

Można zaryzykować stwierdzenie, że Gaiman postanowił skonsumować sukces Amerykańskich bogów, bo Chłopaki Anansiego to dość specyficzny spin-off, co prawa ledwie muskający poprzednie dzieło, ale jednak korzystający z podstawowej jego koncepcji, jaką jest obecność zapomnianych bóstw pośród zwykłych śmiertelników. Fanów na pewno ucieszy informacja, że autor nie popełnił autoplagiatu. Zamiast tego opowiedział zupełnie samodzielną historię, którą spokojnie można czytać bez znajomości poprzedniej powieści Brytyjczyka.

W konstrukcji fabuły oraz kreacji bohaterów jest to dzieło diametralnie odmienne od Amerykańskich bogów. Opowiedziana historia jest zdecydowanie lżejsza niż w przypadku wcześniejszego utworu, mniej tu też treści o charakterze seksualnym, przemocy czy prozaicznych wulgarnych zwrotów. W tym względzie omawiana powieść ustępuje pola również Nigdziebądź, będąc jednak bardziej poważnym i brutalnym utworem aniżeli Księga cmentarna i Ocean na krańcu drogi.

Chłopaki Anansiego prezentują sobą walory, za które czytelnicy pokochali Gaimana: lekki styl oraz barwny język, sprawiające, iż kolejne strony czyta się bardzo przyjemnie. Nie brakuje tu również mnóstwa historii pobocznych dających odbiorcom poczucie bogactwa treści. A trzeba zaznaczyć, iż wywodzący się z Afryki Anansi pełnymi garściami czerpał z życia, nic więc dziwnego, że anegdoty o nim można liczyć w setkach. Co więcej jego losy w sposób istotny uzupełniają uniwersum – bo tak to chyba można określić – wypełnionego przedchrześcijańskimi bóstwami. Także panteon licznych zwierzęcych absolutów potrafi urzec wyobraźnię, dowodząc przy tym inwencji autora.

Niestety bogactwo świata oraz świetnie prowadzona narracja nie są w stanie przesłonić zauważalnych gołym okiem słabości powieści: przewidywalności fabuły oraz w większości papierowych bohaterów. Na przestrzeni ponad 450 stron zabrakło chociażby jednego bardziej znaczącego twista, który w jakikolwiek sposób wstrząsnąłby czytelnikiem. Następujące po sobie rozdziały są bardzo oczywistą konsekwencją wcześniejszych wydarzeń oraz podjętych przez bohaterów decyzji. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia ckliwy i całkowicie niestrawny epilog historii.

Podobnie sprawa przedstawia się z protagonistami. Synowie Anansiego: Gruby Charlie oraz Spider, jak i cała paleta bohaterów drugoplanowych: narzeczona Charliego – Rosie, policjantka Daisy, szalony szef Grahame Coatsa, zachowują się tak sztampowo, że aż trudno momentami uwierzyć, że iż do życia powołała ich wyobraźnia samego Neila Gaimana. Jedynym jaśniejszym punktem jest sam bóg-pająk, jednakże na kartach powieści pojawia się zaledwie kilkukrotnie i nie jest w stanie unieść na swoich ramionach całego tłumu nieciekawych person.

Brakuje również magicznego klimatu, właściwego dla wielu innych powieści Brytyjczyka. Opisany Londyn nie przeraża jak onegdaj Londyn "pod", nie czaruje jak cmentarz i nie jest tajemniczy jak farma Hempstocków. Słoneczne Saint Andrews tym bardziej nie potrafi zbudować właściwego nastroju.

Jest jednak jedna rzecz, która szczerze mnie zaskoczyła, a mianowicie informacja o przyznaniu tej pozycji Nagrody Locusa za najlepszą powieść fantasy w 2006 roku. Cóż, może konkurencja była niewielka. Faktem jest, że Chłopaki Anansiego to bodaj najsłabsza powieść Gaimana, utwór poziomem być może nieosiągalny dla wielu mniej utalentowanych pisarzy, ale w tym przypadku poniżej oczekiwań.