Chłopaki Anansiego - Neil Gaiman

Nowy Gaiman, nowi bogowie

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

31 grudnia 2004 roku Neil Gaiman skończył pisać nową opowieść. Opowieść o zapomnianym bogu, którego wszyscy dobrze znają, jego synu-jedynaku i bracie tego ostatniego. Zanim zaczniecie czytać tą historię, poświęćcie chwilę i przeczytajcie moją...

Przechadzając się kilka lat temu pomiędzy półkami jednej z warszawskich księgarni natknąłem się na zagadkową książkę. Jej okładkę zdobił anioł, a tytuł natychmiastowo wwiercił mi się w pamięć. Było to, rzecz jasna, Nigdziebądź autorstwa Neila Gaimana. Książka ta najzwyczajniej w świecie mnie zachwyciła, między innymi dlatego, że było to moje pierwsze świadome zetknięcie się z gatunkiem urban fantasy. Potem zaś posypał się Gwiezdny pył, Dym zasnuł lustra, objawili się Amerykańscy bogowie, a ja czytałem to wszystko z zapałem godnym lepszej sprawy. Zaiste, były to piękne początki.

Potem jednak przyszła Koralina i ze ścian wybiegły Wilki. Obie książki wydały mi się kompletnymi - przepraszam za wyrażenie - kiszkami. Fajnie - myślałem sobie - że Neil pisze dla dzieci, ale na miłość boską! Ile można, do cholery?!. I tak, moje niemal ekstatyczne uwielbienie przeszło w całkiem głęboką niechęć, której nie mogłem się pozbyć się nawet pomimo wydawanego przez Egmont Sandmana.

Wszystko zmieniło się 20 lutego 2006 roku. Wtedy właśnie zacząłem czytać Chłopaków Anansiego.

Jedna z osób cytowanych na tylnej stronie okładki skarży się, że spóźniła się przez autora do pracy. Dobre sobie. Ja przesiedziałem całe dwa i pół dnia zajęć na uczelni nie robiąc nic, tylko czytając Chłopaków.... Za każdym razem przy lekturze wyłączałem się kompletnie i wracałem do rzeczywistości dopiero wówczas, gdy ludzie wokół mnie zaczynali zbierać się do wyjścia z sali. Uwaga - to nie jest książka, którą można bezpiecznie zabrać na uczelnię, aby wypełnić sobie czas na przerwach.

Chłopaki Anansiego wciągają jak bagno i ruchome piaski razem wzięte. Bawią niesamowitym humorem, zaskakują licznymi zwrotami akcji i pojawianiem się nowych, zupełnie nieoczekiwanych wątków. Urzekają dogłębnie specyficzną dla Gaimana, lekko mroczną magią, dzięki której tak dobrze czytało się Amerykańskich bogów.

Zresztą, Amerykańcy bogowie mają z Chłopakami Anansiego bardzo wiele wspólnego. Chociażby to, że na kartach obydwu występują bóstwa z czasów, kiedy ludzie uznawali kamień za uniwersalny przyrząd kuchenny. Kolejnym punktem stycznym jest sam bohater, który - poza standardowo już, bardzo charakterystycznym przydomkiem - pozornie nie wyróżnia się niczym spośród rzesz innych ludzi. A jednak. Gruby Charlie okazuje się być synem boga, który jeszcze przed kuchenną rewolucją - kiedy to kamień został zastąpiony przez zaostrzony kamień - zalazł za skórę praktycznie wszystkim innym bogom. Jakby tego było mało, na scenie pojawiają się dodatkowo: narzeczona bohatera, jej matka, co do której istnieją uzasadnione podejrzenia, że jest wampirem, nieuczciwy finansista z zamiłowaniem do komunałów, policjantka o duszy striptizerki, duch zamordowanej długonogiej żony znanego komika estradowego no i brat Charliego - całkowicie od niego różny, a jednak mający z nim więcej wspólnego, niż obaj sądzą.

Wszystko to tworzy mieszankę iście wybuchową, choć cudownie lekkostrawną. Jedyną wadą Chłopaków Anansiego jest fakt, że powieść wydaje się po prostu za krótka. Po niecałych trzech dniach jej pochłaniania z rozpaczą natknąłem się na koniec i ze smutkiem doszedłem do wniosku, że nie ma co liczyć na jakikolwiek ciąg dalszy.

Jak łatwo się domyślić, Chłopaków Anansiego polecam z całego serca dosłownie wszystkim - fanom i anty-fanom Neila Gaimana, wielbicielom szmatławej fantastyki, krytykom literackim, pracownikom elektrowni atomowych, babciom zapijającym się kawą, steranym nauczycielom itd. Jest to po prostu książka dla każdego, kto znajduje upodobanie w kawałku świetnie napisanej literatury. Grzechem byłoby ją przegapić.

Dziękujemy Wydawnictwu MAG za udostępnienie książki do recenzji.