Bursztynowe królestwo - Konrad T. Lewandowski

Zapomniana epopeja polskich zesłańców

Autor: Michał 'M.S.' Smętek

Bursztynowe królestwo - Konrad T. Lewandowski
Po lekturze rewelacyjnego Mostu nad Otchłanią – powieści idealnie łączącej znakomitą rozrywkę z niebanalnymi przemyśleniami filozoficznymi – dotychczas słabo mi znany Konrad T. Lewandowski urósł w mych oczach do rangi jednego z najlepszych polskich twórców fantastyki. Od tego czasu staram się wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, by przeczytać jakąś jego książkę. Jakiś czas temu poszczęściło mi się, ponieważ Wydawnictwo Dolnośląskie wypuściło na rynek Bursztynowe królestwo.

Jest to historia sporej grupy polskich zesłańców, którzy u progu XX stulecia zakładają w Mandżurii Drugą Rzeczpospolitą Obojga Narodów – tym razem w spółce z Chińczykami. Jego władcą zostaje potomek znakomitej chińskiej dynastii, który przybrał imię Władysława V. Sytuacja międzynarodowa słabo sprzyja realizacji tego rodzaju przedsięwzięcia, bowiem mocarstwa kolonialne i państwa ościenne niechętnie przyjęłyby powstanie nowego konkurenta w Chinach, w których zresztą szerzą się nastroje ksenofobiczne, utrudniające porozumienie z samymi Chińczykami. Dlatego powstanie nowej Rzeczpospolitej musi początkowo pozostać w tajemnicy, nim jej władze, korzystając z zamieszania, jakie ma wybuchnąć w Państwie Środka w czasie szykowanego przez Bokserów powstania, zdecydują się wkroczyć na arenę międzynarodową.

Kiedy sięgałem po Bursztynowe królestwo, spodziewałem się historii alternatywnej, a innymi słowy – autorskiej wizji tego, co by się stało, gdyby grupa Polaków zdołała założyć w Chinach własne państwo, ze wszystkimi zmianami, jakie zaszłyby w dziejach świata, gdyby ich nadzieja urzeczywistniła się. Pod tym względem nieco zawiodłem się, bowiem otrzymałem wyłącznie powieść przygodową, gdzie rozmach opisywanych wydarzeń jest tylko pozorny, a rozegrana w książce historia nie naruszyła struktury znanych nam dziejów, lecz idealnie się w nie wpasowała. Krótko mówiąc, Lewandowski opisuje nam rzekomo zaginioną w mroku dziejów historię grupy polskich i chińskich straceńców.

Twórca Mostu na Otchłanią również i tutaj zaserwował ciekawą fabularno-polityczną mieszankę. Obok licznych oficjalnych i kuluarowych rozmów, podczas których jesteśmy świadkami skomplikowanych rozgrywek politycznych, występują wątki typowo przygodowe z wyprawą nieznane, szalonym rajdem parowcem czy licznymi potyczkami wojskowymi na czele. Pojawiła się nawet pełnoprawna bitwa. Lewandowski rewelacyjnie radzi sobie zarówno z jednym, jak i drugim aspektem powieści, dodatkowo znakomicie je łącząc, tak że czytelnik gładko przemieszcza się między poszczególnymi wątkami. Co prawda fabule jakościowo daleko do wspaniałej historii, jaka rozegrała się na Moście nad Otchłanią, podobnie jest z zawiłością intryg politycznych, ale nie da się ukryć, że Lewandowski umie snuć wciągające opowieści.

W Bursztynowym królestwie natkniemy się na całą plejadę różnorakich postaci: od naiwnej irlandzkiej służącej, poprzez polskiego oficera Stanisława… Lewandowskiego (sic!), aż po jego bratanka, który wzorem wielu ówczesnych Polaków wierność carowi stawia wyżej od mrzonek o niepodległości. Bohaterowie są dobrze wykreowani, nietrudno ich spamiętać i polubić, ale trudno powiedzieć, by powalali na kolana.

Jakość wydania jest znakomita. Front zdobi śliczna lakierowana okładka ze skrzydełkami. Papier jest dobrej jakości, czcionka wyraźna i w rozsądnym rozmiarze. Podobnie strona językowa pozycji przedstawia się bez zarzutu, bowiem całość przeczytałem gładko i bez wysiłku – co chwali się w powieści rozrywkowej.

Podsumowując, Bursztynowe królestwo to solidna powieść przygodowa z szybką (choć nie do przesady) akcją, nawet ciekawą fabułą i licznymi intrygami politycznymi. Czyta się ją bardzo dobrze, dlatego jako odskocznia od cięższych lektur powinna się nadać, ale nie radzę oczekiwać niczego rewelacyjnego.