» Recenzje » Assassin’s Creed: Herezja

Assassin’s Creed: Herezja


wersja do druku

Przepychanki w Abstergo

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Assassin’s Creed: Herezja
Co mają wspólnego koń trojański i fabuła Herezji? Jedno i drugie jest drewniane, a choć teoretycznie skrywają niespodziankę, to jest to numer na tyle ograny, że nikogo nie zaskakuje.

Simon Hathaway zostaje członkiem Wewnętrznego Sanktuarium Templariuszy, a także szefem Działu Badań Historycznych Abstergo. Planuje wdrożyć nową strategię wykorzystania Animusa, najpierw musi jednak pokonać sceptycyzm swoich kolegów. W tym celu przyjmuje zakład – jeżeli śledząc losy Gabriela Laxarta, który był najwierniejszym towarzyszem Joanny d’Arc, Simonowi uda się odkryć, jak naprawić jeden z Fragmentów Edenu, dostanie zielone światło dla swojego planu. Na przeprowadzenie niezbędnych symulacji otrzymuje jednak zaledwie tydzień. Z czasem odkrywa, że nie wszystkim zależy, by odniósł sukces – przyglądając się przeszłości odkrywa bowiem fakty, które mogą zupełnie zmienić jego postrzeganie Zakonu.

Zasiadając do lektury Herezji wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi liczyłem na podmuch świeżości w tym skostniałym uniwersum. Centralnym punktem fabuły jest bowiem nie konflikt Asasynów z Templariuszami, a różnice światopoglądowe wśród tych ostatnich. Budziło to nadzieję, że może tym razem Zakon zostanie przedstawiony trochę inaczej iż tylko jako bondowska zbrodnicza organizacja, którą należy powstrzymać za wszelką cenę – innymi słowy, oczekiwałem spojrzenia na świat z perspektywy Templariusza, który nie jest przy tym rządnym władzy psychopatą. I formalnie rzecz biorąc, to właśnie otrzymałem. A jednak jestem rozczarowany.

Fabuła powieści, jak zwykle w historiach tej marki, przebiega dwutorowo. Jeden z wątków poświęcony jest Laxartowi, wraz z którym obserwujemy młodość Joanny, jej kolejne zwycięstwa nad Anglikami w Wojnie Stuletniej i ostatecznie upadek – wraz z przebiegającymi w tle przepychankami wspierających Francuzów Asasynów, ze stojącymi po przeciwnej stronie barykady Templariuszami. Drugi opowiada o perypetiach samego Simona, który wraz ze znaną z serii Ostatni potomkowie doktor Victorią Bibeau zmaga się z niemożliwym terminem i nieprzychylnym zwierzchnikiem, a także stopniowo odkrywa intrygę, w której sercu się znalazł.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Niestety żaden z tych wątków nie jest szczególnie wciągający. Historia Dziewicy Orleańskiej zawiera wprawdzie kilka bitew, trochę politycznych rozgrywek i tak dalej, jednak jako, że jej finał jest doskonale znany czytelnikowi, trudno mówić o jakimkolwiek napięciu – nawet pomimo faktu, że autorka postarała się na zakończenie o mały twist. Ten bowiem dawał się przewidzieć już w połowie powieści. Z kolei opowieść o Simonie jest zwyczajnie nudna. Jej początek ukazuje nam powolne, przerywane okazjonalnymi utarczkami ocieplanie się relacji pomiędzy nim a panią doktor. Dopiero za połową powieści nasz bohater zaczyna odkrywać niepokojące fakty, podejrzewać zdradę i tak dalej. Ów stopniowo wyłaniający się spisek jest jednak tak mdły i przewidywalny, że zupełnie nie wzbudza emocji. Nie pomaga z pewnością fakt, że przełożony Simona, który jest oczywistym antagonistą w powieści, równie dobrze mógłby podkręcać wąsa śmiejąc się przy tym złowieszczo, jest bowiem wspomnianym już stereotypowym pijanym władzą Templariuszem-psychopatą.

Również pozostałe postacie względnie łatwo poprzypasywać do typowego czarno-białego schematu łotr-bohater, choć w kilku przypadkach autorka postarała się, by sprawa nie była tak oczywista. Sam Simon zaczyna jako typowy, oderwany od rzeczywistości naukowiec, dla którego liczy się tylko praca, a kontakty międzyludzkie to zło konieczne, ale stopniowo uczy się sobie cenić bliskość innych i ich wsparcie. Trochę gorzej wypada jako Templariusz. Notorycznie podkreśla wprawdzie, że jest oddanym członkiem Zakonu, który w pełni wierzy w jego ideały, jednak nie przedstawia żadnej nowej perspektywy, nie rzuca nowego, korzystniejszego światła na organizację, której oddał umysł i ciało – jeżeli już, to dodaje kolejne pozycje do listy zarzutów, jakie można by postawić Abstergo, jedynie racjonalizując je niezbyt umiejętnie. Pozostałe postacie wypadają przeciętnie. Jest tu kilka karykatur, jak wspomniany już przełożony naszego bohatera, jest też kilka postaci niejednoznacznych, jak jeden z "przeszłych" Asasynów, rozdarty miedzy lojalnością Bractwu a wiernością Joannie. Większość to jednak typowe wydmuszki, które zapomina się kwadrans po zamknięciu książki.

Styl Golden mogę tym razem określić jako starannie nijaki – nie budzi ani pozytywnych, ani negatywnych emocji, pozwalając na gładką i bezproblemową lekturę, ale też nie zachwycając w najmniejszym stopniu.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Herezja to powieść na pograniczu przeciętność i marności. Nudnawa, przewidywalna fabuła, przeciętne postacie i nijaki styl sprawiają, że polecić mogę ja jedynie najbardziej oddanym fanom Assassin’s Creed.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
4.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Assassin’s Creed: Herezja
Cykl: Assassin’s Creed
Autor: Christie Golden
Tłumaczenie: Michał Strąkow
Wydawca: Insignis
Data wydania: 26 kwietnia 2017
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka
Format: 140x210 mm
ISBN-13: 978-83-65743-04-6
Cena: 39,99 zł



Czytaj również

Przeznaczenie bogów
Nijakie oblicze mierności
- recenzja
Assassin's Creed Odyssey
W poszukiwaniu tożsamości
- recenzja
Cisza przed burzą
Antrakt międzywojenny
- recenzja
Narodziny Hordy
Krwawe złego początki
- recenzja
Arthas. Przebudzenie króla lisza
Marność niezawiniona
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.