Apokalipsa według Pana Jana

Jakoś to będzie

Autor: Przemysław 'sorfal' Chudzik

Apokalipsa według Pana Jana
Niezdrowe ambicje wielkich i małych doprowadzają do nuklearnego przesilenia. Na gruzach starego świata rozpoczyna się bezpardonowa walka o ukształtowanie nowej rzeczywistości. Czy Pan Jan uczyni z IV Rzeczypospolitej mocarstwo?

Obecne, czwarte już wydanie Apokalipsy według Pana Jana (pierwsze pojawiło się w 2003), poprzedzone zostało autorskim wstępem. Robert J. Szmidt chwali się w nim przenikliwością i usprawiedliwia fabularne rozwiązania, ponieważ niektóre pomysły zweryfikowała już historia. Fakt, że część z nich pokrywa się w pewnym zakresie z rzeczywistością (amerykański sprzęt w Wojsku Polskim, zdestabilizowana Ukraina) powoduje, że subgatunkowy wydźwięk powieści przesuwa się z fantastyki postapokaliptycznej, w kierunku nieco alternatywnej political fiction.

Książka składa się z prologu ("Ognie w ruinach”) oraz trzech części ("Wolne Miasto”, "Rzeczpospolita”, "Granica”) mogących uchodzić za osobne opowiadania, bowiem każda posiada swoją "własną” akcję, z zawiązaniem, kulminacją i zakończeniem. Apokalipsa... opowiada o nowej rzeczywistości Polski po nuklearnej zawierusze. W trakcie fabuły obserwujemy tytułowego Jana Sobieszczuka (duchowego brata Janusza Korwin-Mikkego), żywiącego wielkie ambicje samozwańczego burmistrza Wrocławia. Gdy już utrwala swoją władzę na Śląsku, jego spojrzenie pada na Wielkopolskę, która stawi zrozumiały opór. Ostatecznie jednak obydwie zwaśnione dzielnice staną w obliczu zagrożeń większych niż wojna domowa. Sobieszczuk to postać intrygująca, moralnie dwuznaczna i budząca sprzeczne emocje, choć skonstruowana trochę niekonsekwentnie.

Pan Jan we Wrocławiu, skrupulatnie odtworzonym pod względem topograficznym, wprowadza żelazne rządy, mające okazać się w zaistniałych okolicznościach ustrojem idealnym: nie ma kradzieży, morderstw, gwałtów. To oczywiście dość naiwna utopia, z czego autor zdawał sobie sprawę, ponieważ jego bohater stara się bronić przed tym zarzutem. Niemniej to powieść rozrywkowa, więc nie ustrój Wrocławia jest tu ważny, ale wzajemna relacja elementów świata przedstawionego (stereotypowy krajobraz postnuklearny), zwroty akcji oraz związki przyczynowo-skutkowe, które mają prowokować szybką akcję. I choć niektóre rozwiązania fabularne są mało wiarygodne, wszystkie wymienione składniki odgrywają swoje role raczej dobrze.

Drugą obok Pana Jana ważną postacią jest pozbawiony poczucia humoru żołnierz, Adam Zawada, który wraz z dwoma wspomagającymi go komandosami, realizuje misje zlecane przez dowództwo ku chwale IV RP. W dalszych partiach książki to jego działania napędzają akcję. W opowiadanej historii pojawiają się też inni bohaterowie, ale służą raczej budowaniu tła i dostarczaniu protagoniście rozmówców. Jednym z nich jest płaczliwy kanclerz Henryk Mróz, podsuwający Panu Janowi oczywiste pomysły i zarazem służący mu za głos sumienia. Ich dyskusje o etyce, choć czasem mocno "udramatyzowane", nie budzą refleksji .

Można przyczepić się do interpunkcji i słabej jakości druku. Język powieści jest prosty, czasem trochę chropowaty. W dialogach nieraz będziemy mieli do czynienia z  odwołaniami do filmów z lat 90. Tu natrafiamy na swoisty klucz do powieści, "film” jest bowiem słowem-kluczem, ponieważ całą fabułę możemy określić jako "kinematograficzną”. Tłumaczy to większość wspomnianych wad, a zarazem jest największą siłą Apokalipsy... – przecież w kinie akcji scenariuszowe usterki często schodzą na dalszy plan. U Szmidta, gdy bohaterowie nie prowadzą zbędnych dyskusji, akcja podąża równym, trzymającym w napięciu tempem, budząc ciekawość i zachęcając do przewracania stron. Opowiadaną historię wieńczy mocne, niejednoznaczne zakończenie. Z kolei przeszkody piętrzące się przed Panem Janem czy Adamem Zawadą przyrastają wprost proporcjonalnie, co z kolei kojarzy się ze światem gier komputerowych. Każdy kolejny "quest” jest trudniejszy, ma szerszy zakres i – dosłownie – pozwala odkryć dalszy fragment mapy.

Apokalipsa według Pana Jana to powieść niepozbawiona wad, nie tak nowatorska, jak trzynaście lat temu, ale nadal spełniająca swoją rozrywkową funkcję. Co więcej, daje cudowną możliwość porównania Polski do feniksa, który odradzając się z nuklearnych popiołów, staje przed największą szansą w historii – może urzeczywistnić swój sen o potędze (do czego zabiera się z ułańską fantazją). Filmowa, linearna i w pewnym sensie epizodyczna fabuła niesie ze sobą wszystkie wady i zalety niewymagającego, ale cieszącego szybą akcją obrazu z pogranicza postapokalipsy i militarnej political fiction. Nie oczekując wiele, można się dobrze bawić.