Zlot Poltergeista 2011

Tam z powrotem

Autor: Maciej 'repek' Reputakowski :: Jarek 'beacon' Kopeć

Zlot Poltergeista 2011
Tako relacjonuje repek…

"Wróciliśmy" – tak, wzorem pewnego hobbita, mogliśmy powiedzieć 27 lipca 5 roku ery Nowego Poltera (2011 po Chrystusie), gdy pierwsi z nas postawili nogi w nawet trochę nie suchej Przysusze.

Draker zgarnął mnie, MEaDEĘ i beacona z krawężnika pod radomskim dworcem. Stamtąd szybko dotarliśmy do Topornii vel Leśnego Zacisza, które już niebawem za naszą sprawą nawet trochę ciche nie było. W pierwszym odruchu jednak odespaliśmy zarwaną poprzednią noc oraz zerknęliśmy na rwącym się necie, jak toczą się ostatnie takty flejma rozgorzałego wokół P+. Zasadniczo jednak podczas Zlotu obowiązywał odruchowy ban na sieć.

Ośrodek od naszego zeszłorocznego pobytu nie zmienił się ani o domek. Poczyniono za to oszczędności w zapasach sztućców we wspólnej kuchni. Na dodatek jedna lodówka grzała, a w drugiej błyskawicznie kończyło się miejsce. Właściciel ośrodka próbował rekompensować te cięcia budżetowe stołem do "piłkarzyków" (dwa zeta za grę), ale chyba nie wiedział, z kim ma do czynienia. Gry towarzyskie przywieźliśmy sobie sami.


Drużyna się zbiera

Większość zlotowiczów, którym czas na to pozwolił, poszła po rozum do głowy i przyjechała na wersję dłuższą, pięciodniową. Dzięki temu już w środę powitaliśmy rodzinę teaverów-Smoczokwików, którzy przybyli razem z bohaterką waniliowych lat polterowej Blogosfery, Lonką, oraz najmłodszą uczestniczką Zlotu, Niną. Ta pierwsza szybko znalazła sobie kolegów z innych zlotów (czytaj: wakacji z rodzicami), zaś druga zaliczała systematycznie wszystkie kałuże i bajora błocka. Przynajmniej jedna osoba była zadowolona z paskudnej aury. Smoczokwik (znany również jako Łukasz) wsławił się przywiezieniem egzemplarza Dominiona, przez co nie musieliśmy czekać do weekendu, aż ktoś inny złamie embargo na tę grę. W tym czasie do Przysuchy przybył też Squid, pierwszy z nie-redaktorów, którzy odważyli się pojawić na tegorocznym Polterzlocie.

Popołudnie pierwszego dnia upływało na przyjazdach kolejnych zlotowiczów, po których dzielnie kursował Draker. Na darmową taksówkę dłużej czekać musiał tylko Laveris de Navarro, gdyż piękny, biały samochodzik Wydawcy zakopał się w błocie. Z pomocą przybyło m.in. paru mocno zaprawionych panów, ale skuteczna okazała się dopiero akcja z linką holowniczą.

Przybywający brali udział w nieoficjalnych ping-pongowych preeliminacjach. Celem zawodów było ustalenie, kto się skompromituje, dostając cięgi od mistrza małej rakietki, baczka. W szranki stanęli m.in. Trullumpum i Boogaloo, którzy przebyli chyba najdłuższą drogę do Przysuchy, bo aż z Zielonej Góry. Z ich osiągnięciami na tym ostatnim polu rywalizować mogli Iman z Czyżykiem (Szczecin), którzy po drodze przygarnęli nowego szefa konsolówek – Qrchaca. Tenże był nieustannie wykorzystywany w roli wielofunkcyjnej scyzoryko-zapalniczki. Jak pisałem – cięcia w części gospodarczej dawały się we znaki.

Za zlotowy Games Room odpowiadali Susanka oraz !Blob!, którzy przywieźli potężny zapas gier i bez okazywania legitek prasowych oddawali je do naszej dyspozycji. W ten sposób mogliśmy wypróbować takie kolosy jak Cywilizacja czy Battlestar Galactica. Nie zabrakło też Small Worlda, Falling czy Junglespeeda. Kolekcję uzupełnił zaś Llewelyn_MT, który dostarczył m.in. Resistance i 51. Stan. Co ważniejsze jednak, dostarczył także Amaneę, dla której przyjazd szybko zmienił się w świętowanie nowej pracy, oraz wspomnianego już Mistrza Kolonii w Ping-Ponga, czyli baczka. Jak się później okazało, Mistrz został zdetronizowany, a upokorzył go Boogaloo. I bardzo dobrze.

Skład długoterminowy uzupełnił Adam Waśkiewicz, który – zgodnie ze swoją świecką tradycją – na miejsce dotarł autostopem. Szacunek.

Wielcy nieobecniDo tej kategorii należy oczywiście każdy, kto nie przyjechał do Przysuchy. Nam jednak najbardziej brakowało tych osób, które nie dotarły z przyczyn od siebie niezależnych. Niestety, Ewelina, Singer i Radnon nie dołączyli do naszej wesołej gromadki. Wielka szkoda.


W czwartek rano w Przysusze mogliśmy już powitać gowera, który – zdaniem baczka – miał być jeszcze lepszym ping-pongistą. Delikatnie mówiąc, nie spełnił pokładanych oczekiwań, ale wszystko nadrobił z nawiązką podczas rozgrywek w Resistance, gdzie zachował pokerową twarz Molocha. Swoją drogą to właśnie Resistance miał chyba największe szanse zdetronizować Dominiona w charakterze Gry Zlotu.


Posiłki i posiłki

Kolejny rzut zlotowiczów w postaci większej ilości odsłon zanotowaliśmy w piątek. Jako pierwsza zawitała do nas Zireael, przy okazji przywożąc nieco więcej słońca. Dzięki!

Nieco później, z właściwym sobie podkładem muzycznym, dojechał Rebound (wieczorem zmieniający się w Milorda vel Klauna Na Piwo), przywożąc ledwo żywego od "bałnsów" Czarnego z jego własnym zestawem Dominiona. Skład uzupełniła mocno erpegowa ekipa: finalista Quentina Aesandill, również prowadzący Planetourist z grającą pluszowąpajonk, oraz – last but not leastCooperator Veritatis.

Cooperator miał bodajże najwięcej szczęścia, bo w piątkowy wieczór odbył się megagigagrill. Ale nie było to wydarzenie zeszłorocznego kalibru, gdy wcinaliśmy przypalone produkty kiełbasopodobne (zawartość wody do 50%), lecz prawdziwa uczta dla podniebienia (także wegetariańskiego). Zawdzięczamy ją człowiekowi-orkiestrze, czyli Qrchacowi, który, cytuję, gotowanie uważa "za coś na modłę sztuki". My zaś za "za coś na modłę sztuki" uznaliśmy jedzenie. Było pysznie.

W międzyczasie dla mnie i dla Magdy Zlot powoli się kończył. Obowiązki rodzinne zmuszały nas do sobotniej, porannej wyprawy do Lublina. Ale i bez ostatniej doby ocena energetycznej wartości Zlotu nie mieści się w polterowej skali. Licząc po punkcie za samych uczestników wypada grubo powyżej dwudziestu oczek i te 0,5 za fatalną aurę nie jest w stanie zwarzyć mojego humoru. Hobbickie wzorce zobowiązują.

Czy zwarzyło pozostałym, zwłaszcza tym, którzy przyjechali na wersję krótszą?


…o tym opowie beacon

To ostatnie pytanie bynajmniej nie do mnie!

Pięć lat w redakcji i dopiero teraz, w jesieni swojego redaktorzenia, udało mi się dojechać na Zlot i zweryfikować twierdzenie, jakoby miał to być najlepszy konwent w Polsce.

To był najlepszy konwent w Polsce.

Na początku sprostowanie felernego stwierdzenia przedmówcy. Grą Zlotu powinien zdecydowanie zostać okrzyknięty Small World, w którego, mimo że nie jest imprezówką, zagraliśmy masę partii, a przy stole przewinęła sie masa osób osób. I kultowe "to ja wymieram".

Zlotowa sobota chwyciła nas deszczem. Głodni i pozbawienia przywództwa (wraz z wyjazdem Państwa Repków) wyprawiliśmy się do sklepu.

Wskazówka: nigdy nie wyznaczaj do tak odpowiedzialnego zadania mnie i Rebounda.

Wskazówka druga: "tortelloni" z biedronki z mozarellą i pomidorem są bardzo dobre i niewiele kosztują.

Po powrocie ze sklepu Rebound zdecydował się pomóc właścicielowi ośrodka w corocznym spulchnianiu gleby, zaprzęgając do tego mechaniczne konie swojej legendarnej mazdy.

[repku, wrzuć tu zdjęcie i proszę, nie kasuj tego komentarza, będzie takie burzenie czwartej ściany, wiesz...] [Aha, dobra. Giń, ściano! – przyp. rep.]

A potem zasiedliśmy do Small Worlda. Drugi stolik przez ten czas nieustannie starał się schwytać wciąż umykającego Draculę. U nas na przemian wymierały amazonki i rozkwitały cywilizacje krwiożerczych halflingów.

Wraz z zachodem słońca trunki wywędrowały z lodówki jak Mahomet z Mekki. Połączyliśmy stoły i do późnej nocy siedzieliśmy na werandzie, przy małym grillu, rozmawiając i bezlitośnie demaskując rażące braki w wiedzy każdego po kolei. A to wszystko za sprawą Trivial Pursuit.

Llewelyn_MT okazał się tym, który pożarł Wikipedię z przyległościami i znał odpowiedź na każde pytanie. Kiedy sieć pada, a szybko potrzebujesz specjalistycznej wiedzy – wiesz, do kogo uderzać!

Rano, zaraz po południu, zebraliśmy się do samochodu i z Reboundem za kierownicą, techniawą w głośnikach i Qrchakiem, Czarnym oraz gowerem na tylnym siedzeniu pomknęliśmy wyboistymi drogami do Warszawy, pozostawiając za sobą czekających na pizzę z serem z tubki teaver i Łukasza – nieustraszonych hodowców Lonki i Niny.

Największym atutem Zlotu w wariancie pięciodniowym jest to, że nikomu się nie spieszy. Nie musisz w ciągu jednego dnia porozmawiać ze wszystkimi znajomymi. Wszyscy będą w okolicy od środy do niedzieli. To masa czasu.

Przykład kilkorga uczestników pokazuje, że na Zlot można przyjechać ot tak – nie trzeba być redaktorem ani nawet znać nikogo z redakcji. Wystarczy mieć otwartą głowę i trochę entuzjazmu.

Uwielbienie dla planszówek wskazane, choć nieobowiązkowe.

Przyjedźcie na Zlot.



Na zdjęciu (robionym przez !Bloba!) od lewej do prawej od góry tak na oko: Adam Waśkiewicz, baczko, Czarny, Czyżyk, Squid, gower, Trullumpum, Boogaloo, Llewelyn_MT, Cooperator Veritatis, Pluszowypajonk, Planetourist, Laveris de Navarro (za Planetouristem), jakiś dzieciak (za Laverisem), Smoczokwik, Iman, Qrchac, Amanea, MEaDEA, Zireael, jakiś kolejny dzieciak, teaver, beacon, Draker, repek, Rebound, Aesandill, Susanka.