Szedariada - 20 lat później

Powrót legendarnego wrocławskiego konwentu

Autor: dreamwalker

Szedariada - 20 lat później
Dawno, dawno temu mieliśmy we Wrocławiu cykl konwentów organizowanych przez klub "Szedar" i od jego nazwy zwanych "Szedariadami”. Poprzednia Szedariada odbyła się mniej więcej wtedy, gdy zaczynałem swoją przygodę z grami fabularnymi, więc dla mnie zawsze był to tajemniczy konwent z zamierzchłej przeszłości.
Nie będę zatem porównywał tej edycji z poprzednimi. Nie na miejscu byłyby też odniesienia Szedariady do nowoczesnych, olbrzymich imprez pokroju Pyrkonu, które wychodzą ze szkół i otwierają się na masy. Szedariada jest czymś zupełnie innym. Lepszym czy gorszym?

Miejsce

Szkoła przy ulicy Kamiennej, w której odbywała się Szedariada, jest dobrze znana uczestnikom wrocławskich konwentów. Mieściła sleep roomy na zeszłorocznym Polconie, a wcześniej odbywały się tu na przykład Coolkony i Niucon. Dwa poziomy (piwnica i parter) były przeznaczone na atrakcje, na piętrze (czyli internacie) znalazły się sale noclegowe. Do dyspozycji uczestników konwentu oddano też spore podwórko, gdzie ulokował się dobrze wyposażony bufet. Miejsca wystarczyło na wszystkie atrakcje i games roomy. Z sal noclegowych nie skorzystałem, ale przy tej ilości uczestników wątpię, by wystąpiły tam jakiekolwiek problemy.

Dwadzieścia lat minęło...

Pierwszym wrażeniem, gdy dotarłem na konwent, była wszechobecna pustka. Niedaleko miejsca imprezy spotkałem znajomego, mieszkającego na pobliskiej Wieczystej - nie mógł uwierzyć, że w tej szkole coś się dzisiaj odbywa. Sam uwierzyłem, że dotarłem w dobre miejsce dopiero, gdy zobaczyłem stanowisko akredytacji. Chwilę później, z identyfikatorem na piersi i informatorem przy boku kroczyłem korytarzami szkoły szukając jakiegoś zajęcia.

Szedariada była małym konwentem, na wzór tych z lat dziewięćdziesiątych, gdy impreza gromadząca więcej niż setkę uczestników uznawana była za dużą. To, że na Szedariadzie jednak są jacyś ludzie widać było tylko na niektórych prelekcjach (bywały takie z pełną salą, bywały całkiem puste), w sali bitewniaków i przed konwentowym grillbarem, gdzie ludzie gromadzili się nie tylko na szybko posiłek między punktami programu, ale i na dłuższe dyskusje.

Mocnym punktem konwentu była liczba zaproszonych gości. Zapewne, gdyby obliczyć ilu uczestników przypadło na jednego zaproszonego gościa, wyszedłby współczynnik trudny do pobicia na innych konwentach. Spora liczba gości przełożyła się na wysoką jakość programu, który w większości prowadzony był właśnie przez nich.

Program

Jako pierwszą na cel obrałem prelekcję o początkach ruchu fanowskiego we Wrocławiu ("Breslau Group, czyli jak robiliśmy fantastykę we Wrocławiu”), więc na dobry start konwentu zapoznałem się z historią wrocławskich klubów fantastyki i samej Szedariady. Prowadzącego spotkanie Jacka Inglota wspierali swoimi objaśnieniami również inni działacze z tamtych czasów, jak choćby Andrzej Drzewiński czy Adam Cebula. Nie obyło się bez kilku zabawnych anegdot i ciekawostek (wiedzieliście, że w 1976 Polska organizowała Eurocon?). Sama ta prelekcja sprawiła, że na Szedariadzie warto było się pojawić.

W sobotę i niedzielę punkty programu również nie zawiodły. Większości z nich nie idzie zobaczyć na innych konwentach (a to czasem razi, jak człowiek widzi ciągle podobny program na różnych konwentach). Pięknie się oglądało dyskusję o antybohaterach, która w pewnym momencie zeszła na klasyfikację zła za pomocą charakterów z D&D i małą kłótnię o to, jaki charakter w D&D miałby James Bond (ja byłem za praworządnym neutralnym). Z kolei na prelekcji o partyzantce w RPG dowiedziałem się, jak za pomocą pudełka od zapałek, karty kredytowej i zakrętki od wódki stworzyć kartę postaci do systemu o postapokaliptycznych inkwizytorach-harleyowcach (gdzie indziej moglibyście się tego nauczyć?). Nie zabrakło również miejsca na bardziej przyziemne erpegowe atrakcje, na przykład prelekcję "To ja go tnę!” o opisywaniu walki.

Atrakcje dodatkowe

Całą piwnicę zajmowały sale z rozmaitymi grami – planszowymi, konsolowymi, retro. Przez większość czasu stały prawie puste, rzecz niemal niespotykana na innych konwentach, gdzie tylko późnym wieczorem albo bardzo wczesnym rankiem zwalniają się miejsca przy konsolach. Do planszowego games roomu zajrzałem tylko raz bo ciężko było zebrać jakąś ekipę na granie w coś większego, widziałem jednak, że wypożyczalnia była solidnie zaopatrzona. Było coś również dla miłośników gier bitewnych. Cała sala gimnastyczna była przeznaczona na rozmaite turnieje i pokazy, które cieszyły się sporym powodzeniem.

Było też coś dla erpegowców – zgłaszanie sesji na tablicy oraz system karteczkowy do zbierania chętnych (tzn. ogłoszenia miały odrywane karteczki, które mieli zabierać zainteresowani). Zgłosiłem nawet sesję, która jednak z braku chętnych ostatecznie się nie odbyła. Wiem jednak, że niektórzy mieli więcej szczęścia i na przykład na sesję Warhammera w tym samym czasie znajomy zebrał komplet sześciu graczy.

Oprócz typowych dla konwentów sesji i games roomów były jeszcze atrakcje unikalne dla Szedariady. Jedno z pomieszczeń zajmowała Czytelnia Szedar. Miejsce, gdzie można było poczytać stare (i nie tylko) komiksy, czasopisma o fantastyce i podręczniki do erpegów. Więcej nawet, można było na miejscu skserować sobie parę stron. Długie chwile spędziłem na przeglądaniu podręczników do erpegów, wśród których, oprócz Neuroshimy i nowych D&D, były również AD&D, Aphalon i Star Trek. Między porządnie wydanymi tomami znalazły się też antyczne kserówki - pierwsze, "hobbystyczne" tłumaczenia Warhammera czy Dedeków. Kawał historii.

Wreszcie – coś czego chyba jeszcze nie było (a raczej, czego już nie ma). Organizatorzy Szedariady postanowili zorganizować "Fantastyczne Gotowanie”, czyli skłonić gości konwentu do przygotowania rozmaitych dań mniej lub bardziej nawiązujących do fantastyki i gier fabularnych. Ten punkty zebrały chyba najwięcej uczestników.

Na koniec

Szedariada była udanym konwentem. Bałem się, że okaże się swego rodzaju skansenem, niezrozumiałym i nudnym, ale organizatorzy pokazali, że można zrobić fajny konwent bez laserów, targów i tysiąca uczestników. Zamiast tylko naśladować, stworzyli coś nowego i jeśli zechcą kontynuować organizowanie Szedariad w przyszłości, to mają zapewnione miejsce w moim kalendarzu. Mam tylko jedną uwagę - przed następną edycją organizatorzy powinni przemyśleć, czy chcą robić małą imprezę dla starych znajomych czy może konwent, na którym może się pojawić więcej ludzi. Do tego pierwszego nie jest potrzebna cała szkoła, do drugiego przydałaby się szersze rozreklamowanie imprezy.