Relacja: Biały Kruk 2007

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Relacja: Biały Kruk 2007
Biała Podlaska to miasto w północnej części województwa lubelskiego, blisko granicy z Białorusią. Liczy sobie sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców i, jak przystało na ośrodek miejski pod mecenatem Radziwiłłów, z typowo warcholską nonszalancją rozciąga się po obu stronach rzeki Krzny. Zawitałem tu w ostatnich dniach lipca z dwóch powodów. Jednym z nich była druga edycja miejscowego konwentu wielbicieli fantastyki – Białego Kruka.

O zeszłorocznej, pierwszej edycji słyszałem tyle, że się odbyła i że była przyzwoita, choć nie zgromadziła tłumów. Małe konwenty mi niestraszne – w tym roku odwiedziłem Lubelskie Dni Fantastyki i świetnie się przy tym bawiłem. Zadbałem tedy o darmową wejściówkę, deklarując dwie prelekcje i dopilnowałem, by odbyły się w pasujących mi godzinach. Kontakt z organizatorami był bardzo dobry. Wstępne przejrzenie programu nie zapowiadało rewelacji, ale znalazłem kilka ciekawych jego punktów.

Niewiele było zatem znaków na niebie i ziemi, które mogłyby przygotować mnie na nadchodzącą katastrofę. Gdy w piątek po południu zawitałem na terenie konwentowej szkoły od razu zauważyłem jedno – teren duży, a ludzi mało. Niestety, ten stan rzeczy utrzymał się do końca konwentu. Ostatecznie drugą edycję odwiedziło około osiemdziesięciu osób, wliczając organizatorów i twórców programu.

Zwyczajowa formuła konwentu, jaką znamy z pokrewnych imprez w innych miastach sprawdza się, gdy liczba uczestników osiągnie pewną krytyczną wielkość. Strzelam, że jakieś trzysta osób jest w stanie zapełnić miejsca dla widowni na prelekcjach, konkursach i spotkaniach z wydawcami. Przy osiemdziesięciu – połowa punktów programu nie wystartuje z powodu braku uczestników. Spóźnialscy zastaną tylko puste sale i, ewentualnie, krótką informację o odwołaniu prelekcji napisaną kredą na szkolnej tablicy.

Szkoła Białego Kruka była duża i rozłożona nietypowo, bo w kształcie litery d. Wielka szkoda, że nie można było wykorzystać basenu, który akurat oddano do remontu – na pewno byłaby to jakaś odmiana w konwentowej monotonii. Skorzystano za to z trawiastego boiska przed budynkiem – odbywające się tam walki na piankowe miecze wysysały z budynku niemal połowę uczestników.

Interesujące mnie sobotnie spotkania albo się nie odbyły, albo zastąpiono je czymś innym. Największym kuriozum była zamiana prelekcji o RPG dla mniej lub bardziej doświadczonych na jakieś opowieści o bimbrownictwie. W niedzielę program nie istniał już w ogóle. Panel portali internetowych najpierw zmienił zaplanowaną godzinę startu, by potem wszyscy uczestnicy przenieśli się do sali konkursowej (na konkurs fandomowy). Powód był prosty – stosunek liczby reprezentantów portali do widowni wyniósł 8:0. Z kolei konkurs na najlepszego MG przeniesiono z godziny dziesiątej na dwunastą trzydzieści do Games Roomu.

Jeżeli już o nim mowa – Games Room był zaopatrzony nad wyraz słabo. Ze znanych laikowi pozycji znalazły się tam Gra o Tron oraz Osadnicy z Catanu. Jako osoba przyzwyczajona do tego, że na każdym nowym konwencie odkrywam nową planszówkę, czułem się zawiedziony. Nie spodziewałem się co prawda szału w rodzaju tego z gliwickiego Pionka, ale poziom GR można porównać jedynie z fatalnym pod tym względem tegorocznym wrocławskim Coolkonem.

Wracając do programu – tu wybijał się pozytywnie blok postapokaliptyczny, niemal w całości przygotowany przez dwie osoby: Mateusza 'Vagantisa' Smędrę oraz Grzegorza 'Dagentoha' Mazura. Co prawda ich okropne ksywki sprawiły, że to piątkowa prelekcja Matiego zgromadziła największa widownię (na oko dwadzieścia osób), ale nie można chłopakom odmówić solidnego podejścia do sprawy. Blok był dobrze oznaczony, sala przygotowana świetnie (zaciemnienie, rozwieszony pod sufitem kamuflaż i porozrzucane rekwizyty). Jak widać Neuroshima i w Białej stoi mocno.

Jeżeli jednak nie jesteś fanem postapokalipsy, cóż pozostaje, jeżeli nie opijanie w konwentowej knajpce tego smutnego weekendu w szkole, jak określił imprezę jeden z jej uczestników? Szkoła Białego Kruka mieści się tuż obok bialskiego rynku, a od pizzerio-tawerno-knajpki Galeon dzieli ją pięć minut spacerkiem. Niestety, wieczorami autochtonom zdarza się obrażać przyjezdnych (mieliśmy jeden drobny incydent), więc lokalizacja knajpki nie działa na korzyść konwentu – zwłaszcza, że po drodze mieliśmy jej o wiele sympatyczniejszą konkurentkę – słynne bialskie Seven. Tu graliśmy w piłkarzyki i debatowaliśmy do później nocy.

Co było dobrego na Białym Kruku? Na pewno pomocni i niewzruszenie pozytywni organizatorzy – mam tu głównie na myśli koordynatora Michała 'Eldariona' Skerczyńskiego. Podobała mi się też konwentowa koszulka z białym krukiem na czarnym tle (niespodzianka!). Miłym gestem było dodawanie do identyfikatora książki (fantasy autorstwa pewnej czternastolatki), czy działający na terenie konwentu bufecik. Jeszcze blok postapokaliptyczny i to w zasadzie tyle.

Niedobra była zaś cała reszta. Zbyt duża szkoła, nie sprzyjająca integracji nielicznych uczestników, niemal nieistniejący Games Room, modyfikowany na bieżąco program, a także sama jego realizacja. Dla przykładu - odwiedziłem Lupinbury, czyli kalambury polegające na odgadywaniu imion wilków. Pomijając już abstrakcyjny system losowania, hasła, pomimo jednakowego punktowania, miały diametralnie różne poziomy trudności. Nieco lepiej było na wspomnianym już konkursie fandomowym. Tak czy owak, nagrody za konkursy zniechęcały do brania w nich udziału, a przecież i tak była to ostatnia deska ratunku przez wyprawą do konwentowej knajpy!

Tegorocznego Białego Kruka nie uratowało odwołanie tegorocznego Wizkonu (konwent odbywający się jeszcze rok temu w tym samym terminie w oddalonym o niecałe 30 km Międzyrzecu Podlaskim – przypis redakcji). Lokalizacja, brak renomy, wreszcie zupełnie przeciętny program – wszystko to złożyło się na brak uczestników, to zaś stawia pod znakiem zapytania sens robienia konwentu w Białej Podlaskiej. Mnie od nudy uratowali znajomi, od niewygód – dom rodzinny mojej lubej.