Krakon 2013

Krakowski Porażkon

Autor: Mateusz 'Zsu-Et-Am' Kominiarczuk

Krakon 2013
Kiedyś – w innym czasie, innych realiach, przed nowymi Pyrkonami o frekwencji przekraczającej dwanaście tysięcy uczestników – Krakony były wzorem i legendą. Stopniowo podupadały, aż w końcu w 2007 roku odbył się ostatni konwent pod tą nazwą – a przynajmniej tak się wydawało.

Cztery lata później Krakony jednak wskrzeszono, a na dodatek metodą Frankensteina połączono dawne zloty RPG i fantastyki z imprezami fanów mangi i anime. Od tego czasu każda kolejna edycja reanimowanego konwentu ściąga do Krakowa po ponad dwa tysiące uczestników. Co roku też spadają na organizatorów gromy za różne niedopatrzenia i zaniedbania. Dotychczas nie dane mi było jednak osobiście uczestniczyć w żadnym Krakonie – aż do teraz. Docierały do mnie wprawdzie krytyczne opinie z ostatnich dwóch lat, ale by się nie zrażać, przed wyjazdem do Krakowa unikałem czytania relacji. Nie przeczuwałem więc, jakim organizacyjnym koszmarem okaże się "festiwal kultur alternatywnych".

Dobre...

Jeszcze przed wyjazdem z Krakowa starałem się znaleźć jakieś dobre strony konwentu – okazało się to sporym wyzwaniem. Największą i być może jedyną zaletą Krakonu okazali się ludzie, zwłaszcza prelegenci, którzy zgadzali się zastępować nieobecnych, byle pomóc załatać dziurawy program. Za to, i za wygłaszanie referatów nawet wtedy, gdy przez wielokrotne zmiany sali mało kto był w stanie dotrzeć na wybrany punkt programu, należą się wszystkim aktywnym uczestnikom brawa. Należy uczciwie przyznać, że niektóre wydarzenia cieszyły się naprawdę dużą popularnością – chyba najbardziej obleganą prelekcją, jaką widziałem, były "Smoki Wschodu i Zachodu, czyli smokoznawstwa porównawcze" Joanny Mality.

Tłumy waliły także na pokaz cosplayu – w sobotni wieczór przed klubem Studio ustawiła się długa kolejka konwentowiczów. Trzeba podziwiać zaangażowanie przebierańców – sam nie wyobrażam sobie występowania w ponad trzydziestostopniowym upale jako Zee Captain z Romantically Apocalyptic (w masce przeciwgazowej, długim płaszczu, skórzanych rękawiczkach i szaliku). Od strony organizacyjnej świetnie spisywali się ochotniczy medycy, a także przynajmniej dwie z koordynatorek programu: Ksenia Olkusz (Fantastyka) i Kinga Stanaszek-Bryc (Literatura Dziecięca i Młodzieżowa), które robiły co mogły, byle opanować konwentowy chaos.

...chaotycznego początki

Niestety, znacznie więcej było potknięć i wpadek (albo, jeśli kto woli, błędów i wypaczeń). Pierwszym problemem, z którym musieli się zmierzyć przybywający na konwent, było odnalezienie jego lokalizacji. Mapki w Internecie były mało czytelne, adres zaś podano w słabo widocznym miejscu (między newsami). Ci, którzy dotarli na miejsce w czwartek w okolicach południa, zmuszeni byli stać godzinami w słońcu, ponieważ zabrakło dla nich identyfikatorów. Później nie było lepiej – zresztą ostatecznie właściwych plakietek identyfikacyjnych nie otrzymali nawet wszyscy z około trzydziestu koordynatorów programu.

Wąskie wejście, w którym umieszczono akredytację, skutecznie tamowało ruch aż do końca festiwalu. Najgorsza była sytuacja osób wpisanych na chaotyczne (nieuporządkowane alfabetycznie!) i trudne do sprawdzenia listy obecnych. Skutkiem tego pierwsi na konwent wchodzili ci, którzy zdecydowali się zarejestrować już na miejscu, a najdłużej musieli czekać przedstawiciele prasy i twórcy programu. Bez porównania gorsza była sytuacja tych ostatnich. Aby upewnić się, że prelegenci zrealizują swoje zobowiązania, na wejściu zmuszeni byli oni wpłacić kaucję, którą mieli odzyskać po przeprowadzeniu zadeklarowanych punktów programu. Niektóre osoby zgłaszają jednak, że pomimo wygłoszenia prelekcji nie mogły się doprosić zwrotu pieniędzy.

Po dopełnieniu obowiązku akredytacji do rąk uczestników trafiał wreszcie najeżony błędami informator konwentowy, w komplecie z nieczytelnymi mapkami Krakowa, sprzecznymi informacjami i abominacją udającą program. Tych, którzy nie mieli do czynienia ze wspomnianym plugastwem, odsyłam na stronę konwentu. Tylko w ten sposób można w pełni "docenić" dzieło organizatorów. Nawet szczegółowa lektura programu nie pozwala doświadczyć tego, co poszukiwanie sali i konkretnej prelekcji na miejscu. Wystarczy jednak do odkrycia, żę zdaniem orgów niektórzy prelegenci (jak, na przykład, Maciej ‘lucek’ Sabat) muszą posiadać zdolność bilokacji. Nic innego nie tłumaczy, w jaki sposób mieliby uczestniczyć w dwóch panelach dyskusyjnych równocześnie. Coś podobnego spotykało zresztą całe bloki programowe, niekiedy zadziwiająco podwojone. Konia z rzędem temu, kto zawsze był w stanie trafić na właściwy spośród dwóch bloków Literackich, Fantastycznych czy Kultury Japońskiej, nierozróżnianych choćby numerycznie. To, że często odbywały się dwa bloki pod tą samą nazwą, nie zawsze było jasne, a to ze względu na najzupełniej przypadkowe ich rozmieszczenie w tabeli na poszczególne dni.

W informatorze całkowicie zabrakło mapy terenu, która ułatwiałaby znalezienie się w miasteczku akademickim (ze strony organizatorów można było usłyszeć najwyżej zalecenia w rodzaju "idźcie za tłumem”) czy też planu budynku, na którego ośmiu piętrach (z jedną sprawną windą) odbywał się konwent. Funkcję mapki pełniła tabelka, w zamierzeniu umożliwiająca ustalenie, w jakiej sali odbywa się danego dnia określony blok. Niepojęte pozostaje, dlaczego niemożliwe było sztywne przypisanie bloków programowych do poszczególnych sal. Zapewne niewiele by to zresztą pomogło, skoro wystąpienia naukowców (przypisanych do bloku Fantastyka) były przynajmniej dwukrotnie przesuwane w inne miejsca. Wszystko przez to, że Akademia Górniczo-Hutnicza wynajęła dwie z zajmowanych przez konwent sal na potrzeby egzaminu Uniwersytu Jagiellońskiego. Rzecz jasna organizatorzy nie mieli o tym pojęcia, a zastępczego pomieszczenia szukano na gorąco.

To nie jest konwent dla graczy

Przed rozpoczęciem festiwalu można było przeczytać przechwałki wskazujące teren AGH jako "najlepsze możliwe miejsce do przeprowadzenia tego typu imprezy”. Nie wierzcie w to ani przez chwilę. Do najbliższego sklepu nie było wprawdzie zbyt daleko, ale poza jedną niedużą pizzerią i budką z kebabem pod stadionem Wisły, trudno było znaleźć coś do jedzenia. Wiele osób zdążyło też wyrazić swoje rozgoryczenie wewnętrzną ochroną konwentowego klubu "Studio", gdzie odbywały się niektóre punkty programu (na przykład blok RPG i Games Room). Aby wejść do środka, w tym i tylko w tym miejscu należało poddać się przeszukaniu wnoszonych toreb i plecaków, a następnie wyrzucić wszystkie posiadane butelki – z wodą, colą albo czymkolwiek innym. W połączeniu z ciemnościami, hałasem i zaduchem panującymi wewnątrz klubu (o mizernym wyborze i stanie udostępnianych gier nie wspominając) zazwyczaj kończyło się to rezygnacją z uczestnictwa w tej części programu.

Dla większości gości Krakon stał się "konwentem bez Games Roomu". Albo szerzej: konwentem bez gier, bo poza malutkimi stoiskami Kuźni Gier i Portalu próżno było szukać sklepów oferujących gry planszowe czy podręczniki do RPG. Nie sposób było zakupić nawet takiego drobiazgu jak komplet kostek – chyba że ktoś poszukiwał k10 do Wolsunga. Dzięki Solarisowi nieco lepiej wypadały stoiska księgarskie, ale i tak głównym towarem sprzedawanym na konwencie były mangowe przypinki.

Dezinformacja, dezorganizacja

Brakowało prelekcji (odwoływanych bez zapowiedzi), sal, wind i wentylacji. Najbardziej jednak doskwierał brak informacji. Nie sposób było uzyskać jakichkolwiek wyjaśnień od większości helperów czy organizatorów. Nie dało się zresztą odróżnić gżdaczy od ochrony czy medyków, ponieważ wszyscy oni dostali identyczne czerwone koszulki z napisem "Ochrona" (dla pewności – w jednym kroju i rozmiarze, wbrew obietnicom składanym przez orgów na miesiąc przed konwentem). Przynajmniej niektórzy koordynatorzy bloków tematycznych wyraźnie wychodzili z siebie, byle tylko zapobiec katastrofie, ale i tak wiele paneli się nie odbyło, o czym informacja najczęściej była jednorazowa – ustna lub na kartce dodanej gdzieś za akredytacją. Na pomysł, aby informować o zmianach na bieżąco i pod wszystkimi salami, których dotyczyły, ktoś wpadł dopiero w sobotę.

Wyjątkową wpadką było zorganizowanie warsztatów tańca koreańskiego... w małej, nagrzanej i niewentylowanej sali pozbawionej okien. Na wielką listę "Skarg na konwent" (wywieszoną na jednym z korytarzy) szybko trafiła także "konsolownia bez konsol". Nie lepsze były warunki noclegowe i sanitarne. Często brakowało papieru w toaletach, a w piątek koło południa zaprzestano wydawania wody prelegentom na jakieś dwie godziny. Później starano się to nadrobić ze zdwojonym zapałem, ale w międzyczasie konieczne było bieganie około pół kilometra do najbliższego marketu. W szkołach noclegowych zabrakło oczywiście pryszniców – na szczęście problem ten nie dotyczył przynajmniej akademika; tam z kolei niektórzy uczestnicy skarżyli się na niezgodność pokoi z rezerwacjami (a przez to – nieoczekiwane zmiany w kosztach).

Bywałem na wielu konwentach, dużych i zupełnie małych – jako prelegent czy zwykły uczestnik. Brałem nawet udział w pierwszym Niuconie – podobnie jak neoKrakony, imprezie łączonej, mangowo-fantastycznej. Nigdy jeszcze nie widziałem jednak podobnej porażki organizacyjnej jak tegoroczny Krakon. Cieszę się, że wizyta w Krakowie pozwoliła mi zobaczyć się z dawno niewidzianymi znajomymi – żałuję jedynie, że w tak dramatycznych warunkach.

Skandal?

Nie sposób nie odnieść się do licznych plotek, którymi żyją w tym momencie internauci (nie tylko polscy). Czy na Krakonie doszło do skandalu z udziałem Grahama Mastertona? Kto zaczął? Kim jest Łukasz Kujawa? Stanęło na ostrych słowach czy może doszło do faktycznych rękoczynów? Twórca Manitou przedstawił na Facebooku własną wersję wydarzeń (którą zdążył już usunąć; ale na blogu XLs możecie zobaczyć zrzut ekranu). Od tego czasu Internet wrze, a dopytywani o szczegóły organizatorzy nie kryją żalu, wydali też oficjalny komentarz. O co w ogóle chodzi? Notkę Mastertona przełożył po części serwis Booklips.pl.

W całej historii wiele jest nieścisłości i niedobrze byłoby pochopnie opowiadać się po którejś ze stron. Nie jest to zresztą konieczne, by skreślić tegoroczny Krakon. Na pewno doszło do zajścia z udziałem głównego organizatora, Łukasza ‘Morfiona’ Kalety (nie "Kujawy") i gościa honorowego konwentu, Grahama Mastertona. Na pewno też cała wizyta słynnego autora nie została należycie wynegocjowana, z czego wynikły nieporozumienia i przepychanki (aczkolwiek organizacyjne, nie fizyczne) już w trakcie samego konwentu. Dość powiedzieć, że obsługa nie zapewniła pisarzowi zawczasu stałych usług tłumacza. Łukasz Kaleta twierdzi, że nie było to wcześniej ustalane, ale wszystkie różnice w oczekiwaniach wyszły na jaw dopiero po rozpoczęciu festiwalu (i miały się wiązać z groźbą natychmiastowego wyjazdu gościa, tuż po pierwszym dniu konwentu). Sytuację łagodzili ostatecznie Eric i Veronika Starnes. Cała sytuacja świadczy przede wszystkim o braku kompetencji głównych organizatorów. Obecnie głośno jednak nie o podobnych nieporozumieniach, a o publicznej niedzielnej kłótni.

Ponieważ nie byłem osobiście świadkiem wspominanego zajścia, wolałbym nie zajmować stanowiska w tej sprawie. Pozostaje cieszyć się, że wbrew obawom wszystkie spotkania autorskie z Mastertonem doszły do skutku, a żałować, że w ogóle doszło do podobnego zgrzytu (niezależnie od racji stron i tego, co naprawdę miało miejsce). I w końcu mieć nadzieję, że wydarzenia te nie odbiją się czkawką całemu polskiemu fandomowi. Jakkolwiek płonna byłaby to nadzieja, skoro skandalem zdążyła się zainteresować prasa niebranżowa, w tym Gazeta.pl. Na szczęście Graham Masterton oficjalnie przyjął przeprosiny organizatorów konwentu i wciąż uważa Polskę za swój drugi dom.

Nie zamierzam się wybierać na żaden następny Krakon. Jednakże sądząc po rozmiarach skandalu i ogromie zaniedbań organizatorów, poważnie wątpię, czy dojdzie do kolejnego konwentu pod tą nazwą i z udziałem tych samych osób.

 

Posłowie od Poltera

Byliśmy patronem medialnym konwentu Krakon. Z tego powodu zależało nam na tym, by nasza ocena była rzetelna i poprzedzona sprawdzeniem źródeł (zwłaszcza w kwestii zajścia związanego z osobą Grahama Mastertona). Nie uzurpujemy sobie prawa do wydawania ostatecznych sądów i potępiania kogokolwiek. Z naszych informacji wynika, że do scysji między Grahamem Mastertonem a organizatorami konwentu (szczególnie Łukaszem Kaletą) rzeczywiście doszło. Była ona efektem całego ciągu wpadek organizacyjnych wynikających z braku wyczucia i profesjonalizmu organizatorów. Ostatecznie jest to jednak sprawa pomiędzy organizatorami a zaproszonym przez nich gościem (na chwilę obecną zakończona polubownie).

Dla nas, jako patrona, znacznie bardziej przygnębiająca jest refleksja nad jakością imprezy organizowanej pod szyldem Krakonu. Niedogodności, które spotkały Grahama Mastertona, były smutną wypadkową sytuacji na konwencie. Czyli tego, co spotkało ponad dwa tysiące uczestników. Polski fandom przez parę dni żyje "skandalem", ale znacznie większym był poziom tej imprezy i to, co zaproponowano fanom (bez względu na profil ich hobby). Osobom, do których festiwal był skierowany.

Z tego powodu w przyszłym roku, jeśli konwent się odbędzie, nie obejmiemy go naszym patronatem.

- Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska (szefowa działu Konwenty), Maciej 'repek' Reputakowski (redaktor naczelny)