Krakon 2005

Autor: Fungus

Aura 10 dnia lutego nie była przyjemna, lekko dodatnia temperatura wypełniła ulice brudną breją z częściowo roztopionego śniegu. Humor jednak dopisywał, gdyż, mimo utrudnień ze strony PKP, udało mi się dotrzeć do Krakowa. Po znalezieniu na dworcu ekipy z Warszawy, ruszyliśmy śmiało na konwent, chlupocząc w kałużach bądź ślizgając się na podstępnie zamarzniętym bruku. Na szczęście droga nie była daleka i po kilkuminutowym spacerze ujrzeliśmy konwentową szkołę. Po chwili byliśmy już w środku.

Minąwszy trzy pary drzwi dotarliśmy do holu, gdzie mieściła się akredytacja. Jedyne za co można akredytację pochwalić, to szybkość działania, wynikającą chyba głównie z dosyć luźnego podejścia do sprawy. Osoby płacące musiały podać dane osobowe, ale nikt już nie prosił o podpis, znajomi, którzy tworzyli program podali zaledwie nazwiska i dostali identyfikatory - nikt nie sprawdził czy są faktycznie tymi, za których się podają. Do kompletu jeszcze informator z regulaminem i programem, oraz kupon na darmowy egzemplarz "Bohaterów Labiryntu".

Tak wyposażeni ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca do spania. Mimo że sal było całkiem sporo, szybko się zapełniały. Przyjeżdżający w piątek mogli mieć już kłopoty ze znalezieniem miejsca. Na szczęście szkoła była duża i w niektórych, bardziej ukrytych korytarzach można było spokojnie się wyspać i to o wiele wygodniej. Oczywiście, jeśli komuś nie przeszkadzał niecichnący nigdy gwar, ale ten problem dotyczył tak korytarza jak i sal.

Po rozłożeniu śpiworów oraz plecaków zabraliśmy się do studiowania programu i wyszukiwania interesujących nas prelekcji. Na początku informatora znaleźliśmy regulamin. Napisany był raczej niejasno, do tego pełen literówek, oczywiście z punktem, w którym informowano, że podpis przy akredytacji oznacza zgodę na przestrzeganie regulaminu. Jak już wspominałem, nie zauważyliśmy, żeby ktokolwiek ją podpisywał, można wiec stwierdzić, że nikt nie był zobligowany do przestrzegania zasad. Niezbyt dobrze prezentował się sam program, mimo bardzo ładnie zrobionych – choć nadmiernie rozrzuconych - tabelek z rozkładem prelekcji oraz konkursów. Część punktów programu nie miała żadnego opisu poza nazwą, ale te miały szczęście w porównaniu do takich, które jako opis miały kurioza typu:
Tereferekuku strzela baba z łuku
albo jeszcze ciekawszy:
Ponieważ Seji nie dopilnował żeby dosłano opis, sami nie wiemy co to
. Personalnych wycieczek po osobie
Seji’ego, który nie dopilnował
było więcej. Nie za dobrze świadczy to o konwencie, kiedy animozje miedzy organizatorami są publicznie rozgłaszane. Szczególnie, że Seji’ego na miejscu nie było.

Sądząc po tytułach prelekcje zapowiadały się interesująco, choć to kwestia gustu i znam osoby, które jako ciekawe zakreśliły zaledwie kilka pozycji. Dobrze, że było dużo prelekcji o tematyce związanej mniej lub bardziej z motywem przewodnim konwentu, czyli antykiem, jednak część z nich miała tytuły sugerujące, że zostały wymyślone na siłę. Oczywiście, nie sposób było pójść na wszystkie. Poziom tych, na których byłem - a sadzę, że tak było i z innymi - był tradycyjnie różny. Część była dobrze prowadzona, ciekawa i na temat, na innych było za to widać nieprzygotowanie prowadzącego, bądź rozmijanie się z tematem. Ogólnie prelekcje wypadły przeciętnie, choć z kilku wyniosłem ciekawe informacje.

Sporo było konkursów, większość bardzo przyjemnych. Osobiście najmilej wspominam "Konkurs pytań kuriozalnych", na którym uczestnicy, publiczność i jury bawili się świetnie przez prawie dwie godziny. Nie mogło zabraknąć kalamburów, i to w dwóch wersjach, bo oprócz standardowych hardcorowych, był konkurs kalamburów mitologicznych (z bardzo sympatycznymi, choć obdarzonymi nieco zbyt mało donośnym głosem prowadzącymi). Dobrze bawiłem się też na konkursie cytatów filmowych. Ciekawym i rozsądnym pomysłem było przyznawanie za zajęcie punktowanego miejsca "oboli", konwentowej pseudowaluty (pomysłu już znanego, ale wciąż jeszcze rzadko spotykanego), którą można było potem zamienić na nagrody. Dzięki temu każdy sam sobie wybierał nagrodę taką, jaką chciał. W trakcie Krakonu odbyło się także kilka turniejów gier bitewnych, ale, jako że na bitewniakach nie znam się w ogóle, trudno mi się na ich temat wypowiadać.

Zorganizowano także kilka LARPów, szkoda jednak, że wszystkie były późno, bo o północy. Osobiście wybrałem się na LARPa Wolsungowego, zachęcony wspomnieniami z Imladrisu. Był to dobry wybór, Garnek jak zwykle trzymał poziom i zabawa była przednia, choć byłem zdziwiony niską tym razem śmiertelnością postaci. Mam nadzieję, że zdołam dotrzeć także na kolejny LARP Wolsunga.

Sporo czasu spędziliśmy w gamesroomie, gdzie można było w miłej atmosferze dokopać znajomym w planszówki, szczególnie, że pojawiło się kilka nowych. Nie będę ukrywał, że już jadąc na konwent zamierzałem spędzić nieco godzin właśnie na graniu w gry planszowe. Tym razem szmuglowaliśmy bimber w czasach prohibicji, tworzyliśmy imperia kolejowe oraz zostałem najsławniejszym piratem (a Elma piratką) na wyspach Pirate’s Cove. Testowaliśmy także Return of the Heroes, grę bardzo sympatyczną, ale wciągającą raczej tylko jeden raz. Na następnym konwencie również zajrzę do gamesroomu.

Teraz, kiedy już jest po wszystkim, mogę trzeźwo ocenić, że Krakon był organizacyjną klapą. Do plusów mogę zaliczyć czynny chyba całą dobę bufet (przynajmniej nigdy nie trafiłem na zamknięty, a pojawiałem się o różnych dziwnych porach) z ciepłym jedzeniem oraz prysznice, gdzie jednak trudno było o ciepłą wodę. Niestety, dużo było minusów. W organizacji panował straszny bałagan. Organizatorów trudno było znaleźć, zdarzały się sytuacje, kiedy na akredytacji nie było nikogo. Zaobserwowaliśmy również, że pewien znajomy robiący na konwencie pokaz, potrzebował pół godziny, by dotrzeć do kogoś kompetentnego, kto powie mu „weź sobie stół gdziekolwiek”, bo zapomniano umieścić paru punktów w programie. Identyfikatory były ładne, ale nie było na nich miejsca na wpisanie ksywy, szkoda także że obsługa miała identyfikatory bezimienne, jedynie twórcy konwentu mieli wypisane imiona i ksywy na identyfikatorach. Regulamin był łamany nagminnie, ludzie palili gdzie akurat mieli ochotę, a alkoholu było mnóstwo. Oczywiście, przyjemnie jest się napić z dawno niewidzianymi znajomymi, ale było nieco osób, które pić kulturalnie niestety nie potrafiły. Było sporo pijanych, podobno nawet zdarzały się przypadki agresji, choć mnie na szczęście nic takiego nie spotkało. Natomiast pamiętam, że kilkukrotnie jakaś pijana grupka przeszkadzała nam w spokojnej zabawie na LARPie. Organizatorzy i obsługa wydawali się nie zwracać na takie sytuacje uwagi. Bywały także problemy z programem, a już szczególnie w niedzielę, kiedy okazało się, że z trzech prelekcji i konkursu jest tylko jedna. Widać założono, że ostatniego dnia i tak już nikt nie ma ochoty chodzić na prelekcje. Niestety, taka beztroska i brak odpowiedzialności organizatorów mogą zaszkodzić wszystkim konwentom.

Podsumowując, bawiłem się nieźle, ale na większości innych konwentów bawiłem się lepiej. Choć było kilka naprawdę dobrych punktów programu, nieraz były takie godziny, kiedy, gdyby nie znajomi albo gamesroom, nudziłbym się. Nie żałuję, że przyjechałem na Krakon, szczególnie, że spotkałem nieco znajomych i poznałem kilka nowych osób, ale nie powiedziałbym tego samego, gdyby przyszło mi zapłacić 50 zł za akredytację. W takiej cenie trudno mi Krakon polecić, są inne konwenty w podobnym czasie.