Mad Max

Pełne treści Pustkowia

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Mad Max
Przed premierą Mad Maxa słyszało się głównie pozytywne głosy – że gra będzie cichym hitem, podobnie jak zeszłoroczny Cień Mordoru. Po premierze, zwłaszcza w prasie niecelowanej do hardcorowych graczy, słychać było jęki zawodu – że grze dużo brakuje do przebojowego Mad Max: Fury Road, z którego czerpie garściami. To jak to w końcu jest z tym Maxem – to tytuł wart uwagi czy może jedna z gier, o których świat szybko zapomni?

Gry wideo oparte o lub nawiązujące do filmów zwykliśmy z góry traktować jako niewarte zainteresowania. I nie bez powodu, gdyż są zazwyczaj krótkie i niedopracowane, obliczone na szybki zarobek na fali popularności filmu. Jedno zatem ustalmy już na początku: Max na pewno nie jest tytułem słabym czy ubogim w treść. Wręcz przeciwnie, treści jest tu... aż za dużo, a spojrzenie na mapę w późniejszej fazie gry może przyprawić o zawrót głowy – punktów do sprawdzenia i misji pobocznych do rozegrania jest tu co nie miara.

Skromne początkiPrzykładowy Archanioł

Umiarkowane inspiracje filmem

Gra kręci się wokół postaci Maxa, który w drodze na Równiny Ciszy trafia na rządzących pustkowiami dzikusów i traci swój ukochany wóz. Na szczęście szybko napotyka z lekka nawiedzonego garbatego mechanika imieniem Chumbucket, który marzy o tym, by specjalnie dla "Świętego Wojownika" (jak określa Maxa) stworzyć samochód doskonały. Razem będą musieli zdobyć zaufanie watażków żyjących na obszarze wokół Gastown, rozwalą niezliczone pojazdy wroga, zrabują tony złomu i stworzą kilka/kilkanaście wybitnie groźnych pojazdów-samoróbek, które Chumbucket będzie nazywać Archaniołami.

Max czerpie wiele z najnowszego filmu George’a Millera. Spotkamy tu pamiętanych z Fury Road złomiarzy w kolczastych samochodach i warboyów na usługach Gastown, zobaczymy wielkie burze piaskowe. Jednocześnie jednak gra ma nieco inny klimat niż film i jeżeli będziecie się nastawiać na to samo uniwersum, zawiedziecie się. Przede wszystkim bohater wcale a wcale nie wygląda jak Tom Hardy (a szkoda), nie zachowuje się jak on i jest bardziej gniewny niż szalony. Wydarzenia i postacie bardziej przypominają jakiś exploitation movie i wymagają mocnego zawieszenia niewiary.

Sandboxowa uczta

Siadając do sandboxa, spodziewam się, że będzie mnie on odciągać od głównej fabuły licznymi misjami pobocznymi, których nie muszę robić, ale chcę, żeby urozmaicić sobie rozgrywkę. Twórcy Mad Maxa postanowili wywiązać się z zadania i w swojej grze umieścili dziesiątki małych miejscówek do zbadania. Są tu podziemne kryjówki, zardzewiałe wraki z czasów przed apokalipsą, konwoje do zniszczenia, zrobione ze złomu twierdze lokalnych szefów, pustynne wyścigi czy balony powietrzne pozwalające rozejrzeć się po okolicy. Żadna z tych rzeczy nie jest novum w gatunku, ale świat zbudowano sprawnie i jest w nim co robić.

Bardzo zachęca też do tego strona wizualna. Nie jeden raz zatrzymałem się, by zrobić screena widoków. Poszczególne strefy są też urozmaicone – niby stale są to pustkowia, ale raz mamy złocistożółte wydmy, raz blade dno osuszonego morza, raz toksyczne ziemie, a raz klimaty jak z westernu. Krótko mówiąc: gra wygląda świetnie i jest to jej duży plus.

Balonem nad spowitym nocą pustkowiemWidoczki cieszą oko

Fura, skóra i... dwururka

Jeżeli chodzi o mechanikę rozgrywki, to robimy głównie dwie rzeczy – rozbijamy się z Chumbucketem samochodem oraz już na piechotę i samotnie odwiedzamy rozmaite twierdze i kryjówki, by obić gęby warboyom, wypłacić karniaka ze strzelby lub odszukać wszystkie znajdźki. Walka wręcz przypomina tę znaną z gier o Batmanie i jest dość płynna i urozmaicona, by nie znudziła się przez całą rozgrywkę. Na raz możemy nieść raptem kilka pocisków do strzelby, ale łatwo je znaleźć, więc sporo się z niej korzysta. Całość jest dość sycąca.

Z kolei walki pojazdami wyszły lepiej, niż się spodziewałem, dzięki arsenałowi, jaki zdobywamy w trakcie gry. Będziemy zatem nie tylko taranować wrogów (także z dopalaczem, yee-haw!) czy zderzać się z nimi bokami, ale możemy także ustrzelić ich harpunem (urywając część pancerza, przebijając koło lub wręcz zabierając warboya na szaloną przejażdżkę), dowalić z działa albo podpalić ogniem z bocznego wydechu. Wszystkimi tymi sprzętami operuje siedzący z tyłu na pace Chumbucket, on także zreperuje nasz wóz (niestety nie w trakcie jazdy), jeżeli za bardzo go uszkodzimy. Zdarza się, że Chumbucketa nie ma z nami (na przykład gdy jeździmy z psem łazikiem, by rozbrajać pola minowe) i wtedy pozostaje nam tylko wierna strzelba i szybka ucieczka.

Z początku gra nie jest trudna, ale w dalszych rejonach zdarza się, że bez odpowiednio ulepszonego samochodu stajemy się łatwym łupem patroli z Gastown. Dodatkowo do stworzenia co lepszych bryk musimy porobić misje poboczne i uwolnić wybrane rejony z wpływów Gastown. Ogólnie jednak poziom trudności oceniam jako zbalansowany; nie ginąłem zbyt często, ale też nierzadko musiałem zwiewać przed mocnymi wrogami (czy też burzą piaskową) lub kończyłem bijatykę z prawie wyzerowanym paskiem życia.

Przez wydmyNa maksa

Piach w ustach

Wiemy już, że Max jest grą sytą, pełną treści, potrafiąca zachwycić widokiem, o lekko kiczowatym stylu. Czy jednak jest to hit, tak jak wspomniany wcześniej Cień Mordoru?

Na drodze do wielkości nowej grze Avalanche Studios stoi kilka rzeczy: nieporywające koncepty postaci, przeciętna fabuła i błędy techniczne. Zacznijmy od tego pierwszego – niestety, bohater nie zapisze się w annałach gier wideo. Jako postać jest raczej nudnawy – niby ma lekkie zwidy, niby jest groźny, ale już Chumbucket jest bardziej szalony od niego. Także jego wygląd nie zrobił na mnie większego wrażenia – podczas gry możemy zmieniać mu długość brody, dać gogle lub nową kurtkę albo rozmazać na twarzy smar, ale on i tak będzie wyglądać przeciętnie (ja przez 90% czasu gry grałem z domyślnym wyglądem). Gdybym miał go do kogoś porównać, to jest równie porywający co Aidan Pearce z Watch_Dogs.

Podobnie jest z postaciami pobocznymi – w większości pomysły na nie były przyzwoite, ale modele postaci mogą już nie podobać się tak bardzo. Mająca zwrócić naszą uwagę dziewczyna jest niezbyt piękna, a watażkowie z Pustkowi wyglądają... głupkowato. Z całej czeredy na plus wyróżnia się Chumbucket, który jest postacią wymyślaną całkiem zgrabnie – to szkaradny, ale szalony i dość śmieszny jegomość. Jego uwagi i nawiedzone komentarze wielokrotnie bawią, a ponadto dodają do podróży sporo klimatu.

Jeżeli chodzi o fabułę, to z początku wydaje się prosta jak budowa cepa, ale potem zdarza jej się pokazać pazur. Jest dość przewidywalna, ale jednocześnie tego się od niej spodziewamy, wiec nie ma tu bardzo dużego zawodu. Ostatecznie pasuje do z lekka kiczowatych postaci i ogólnego klimatu, ale nie porywa tak jak film (z którym zresztą nie nawiązuje zbytnio dialogu). Misje poboczne są w porządku; większość toczy się wokół rozbudowy twierdz pustynnych watażków.

Drażnią zdarzające się niekiedy spadki animacji. Ścigasz konwój, dookoła wybuchają samochody, odpada złom, słychać wrzaski warboyów chcących przeskoczyć ci na maskę... a tu nagle framerate spada do 15 klatek na sekundę. Zdarzało mi się to głównie w rejonach zadymionych i w późniejszej części gry, ale bez jakiejś widocznej reguły. Szkoda, bo akurat pościgi za konwojami są tym, co tygrysy lubią najbardziej.

Klimatyczne miejscówkiZachęcająca propozycja, ale podziękuję

Na pustkowiach możesz liczyć tylko na siebie

Max nie ma komponentu multiplayerowego, nie ma też żadnych wyzwań w co-opie. Autorzy postanowili w związku z tym skupić się na obszarze pustkowi i, tak jak już pisałem, jest tam mnóstwo małych miejscówek do splądrowania. Wiem, że niektórzy gracze odczuwają potrzebę oczyszczenia do zera jednego rejonu zanim przejdą do drugiego – tego akurat w Maxie odradzam, bo maksymalizuje szansę, że w grę wkradnie się monotonia. Jednocześnie jednak jeżeli mierzycie się z platyną, to nie ma przeproś, grę będziecie musieli nomen omen wymaksować. Wiele jest tutaj mało kreatywnych trofeów jak "zniszcz wszystkie twierdze" czy "oczyść dany rejon do zera".

Gra jest spolszczona kinowo i tłumaczenie nie jest najlepszym jej elementem. Nie brakuje dziwacznych nazw i kilku pomyłek, jednak nie przeszkadza to za bardzo w rozgrywce.

Cień Mordoru zawierał unikalny element – mechanikę zabijania orkowych bossów i zmian na drabinie społecznej. Max nie ma niczego, czym mógłby się w ten sposób wyróżnić. Jednocześnie jednak jego poszczególne elementy zgrywają się w solidny, sycący tytuł. Przejście głównej kampanii zajęło mi około 26 godzin i uważam, że to akuratna długość. Nie spieszyłem się, zrobiłem kilka świetnych bryk, ukończyłem kilka misji pobocznych oraz wszystkie związane z główną fabułą. Gdybym nie miał w co grać, pewnie spędziłbym w tym świecie drugie tyle czasu, wyszukując perełki wśród zagubionych w pustyni kryjówek gangerów, wygrywając wyścigi czy oswobadzając twierdze. Tymczasem jednak pozostaje mi wystawić Maxowi ocenę dobrą – to solidna gra, po skończeniu której nie poczujecie się zawiedzeni.

Łazik do wożenia psiskaHumorystyczne uwagi Chumbucketa

Plusy:


Minusy: