» Recenzje » James Cameron’s Avatar: Gra komputerowa

James Cameron’s Avatar: Gra komputerowa


wersja do druku

Ekspedycja w nieznane

Redakcja: Katarzyna 'Bagheera' Bodziony

James Cameron’s Avatar: Gra komputerowa
Avatar jest jednym z filmów, do których obejrzenia nie trzeba było mnie długo namawiać. Ta kosmiczna wersja Pocahontas (na sterydach) spodobała mi się na tyle, żeby wybrać się na nią dwa razy do kina. Jednak Avatar: Gra komputerowa to już zupełnie inna para kaloszy. Zabierałem się do niej jak pies do jeża - najpierw kupując ją prze dobre pół roku, następnie pozwalając, żeby przeleżała drugie tyle na półce. Ale w końcu, z półtorarocznym poślizgiem względem premiery, przełamałem opory i zabrałem się do poznawania wirtualnego świata Pandory.


(nie)Wiedza jest błogosławieństwem

Fabuła gry przedstawia wydarzenia poprzedzające o dwa lata przybycie Jake'a Sully'ego na Pandorę. Gracz wciela się w postać Rydera, żołnierza/inżyniera/specjalisty od sygnałów, który - chcąc nie chcąc - otrzymuje misję mogącą przesądzić o losach całego księżyca. Bardzo szybko będziemy musieli podjąć decyzję, po której stronie się opowiemy - RDA (ludzie), czy Na'vi. W przypadku RDA pod koniec gry otrzymujemy ponowny wybór, czy nie zmienić frontu, grając Avatarem takiej możliwości już nie mamy. Historia, choć niezbyt wyszukana, jest znośna i momentami ma wręcz epicki wymiar, pozwalając nam dokonać nadludzkich rzeczy.

No i w tym momencie zahaczamy o największą niedorzeczność gry. Biorąc pod uwagę obydwa dostępne zakończenia, powinny one mieć bardzo duży wpływ na całość świata, jego ekosystem i podejście Na'vi do Avatarów - ale w samym filmie zostało to zupełnie przemilczane, tak jakby to wszystko działo się w równoległym świecie. Do tego niektóre rzeczy stawiają na głowie część wydarzeń z filmu, a Sully przy Ryderze wygląda nieporadnie jak mały kociak przy tygrysie z hemoroidami. Pomijam, że aż roi się tam od spoilerów, które mogą odebrać podstawowemu tytułowi wiele uroku. Najogólniej mówiąc - jeśli ktokolwiek nie widział jeszcze Avatara, a ma taki zamiar, niech nawet nie próbuje włączać gry.

Kolejny gigantyczny błąd twórców oraz powód, żeby nie uruchamiać gry przed seansem, to brak jakiegokolwiek wprowadzenia w historię. Gracz zostaje po prostu wrzucony w sam środek wojny, bez nawet podstawowej wiedzy kto z kim i dlaczego. Próbowano to lekko zatuszować dając do dyspozycji "pandoropedię", w której pojawiały się opisy różnych rzeczy - od sprzętu RDA, przez historię postaci, do lokalnej flory i fauny. Tylko po co mi znajomość łacińskiej nazwy kwiatka, kiedy wokół latają kule oraz strzały, a wszędzie słychać krzyki konających? Bez znajomości obrazu Camerona się nie obejdzie.


Bo to wojna panie dzieju

Na tym skończę pastwienie się nad fabularnymi aspektami i przejdę do samej rozgrywki. Avatar to typowa gra akcji, gdzie naszym głównym zadaniem jest eksterminacja wrogów. W zależności od tego, jaką frakcję wybierzemy, będzie to walka na dystans (ludzie) lub w zwarciu (Na'vi). Dostępny arsenał nie powala może na kolana, ale jest nieźle przemyślany, a zarówno walka dwoma mieczami, jak i granatnikiem potrafi być satysfakcjonująca.

Za wykonane misje oraz zabitych przeciwników otrzymujemy punkty doświadczenia, które odblokowują nową broń, pancerze oraz umiejętności. Nie jest to w żadnej mierze RPG, tak więc nie mamy wpływu na to co i kiedy otrzymamy. Nie mniej w sposób racjonalny pozwala to wzmacniać naszą postać wraz z postępem gry i (teoretycznie) zwiększającym się poziomem trudności.

No właśnie - z tym poziomem trudności jest tutaj różnie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek pojawił mi się napis game over, licząc zarówno kampanię RDA, jak i Na'vi. Chyba nawet nie zbliżyłem się do poziomu, w którym mi to groziło. Jak to zwykle bywa, najtrudniej było na samym początku, kiedy dopiero uczyłem się mechaniki gry, później poszło już jak z płatka. Szczególnie po zapoznaniu się z dokładnym działaniem poszczególnych umiejętności, - nawet jeśli wrogów było wielu nie stanowili dużego zagrożenia, byli co najwyżej irytujący.

Avatar to tak naprawdę dwie kampanie, każda z nich jest stosunkowo krótka, ale łącznie dają przyzwoity czas gry w trybie dla jednego gracza. Niestety same zadania są raczej monotonne i praktycznie każde wygląda tak samo: idź tu i tu, znajdź to i to, przy okazji zabij wszystko po drodze. Jedne, co ratuje grę, to - jak już wspomniałem wcześniej - mocno różniący się styl rozgrywki w zależności od wybranej frakcji. Zanim zdążyłem się znudzić skończyłem kampanię RDA i zmieniłem stronę, gdzie wszystko wyglądało już inaczej.

Z każda lokacją powiązane są wyzwania, za które otrzymujemy dodatkowe punkty doświadczenia. To właśnie one stanowią lwią część rozgrywki i pozwalają lepiej poznać realia Pandory. Większość z nich osiąga się po prostu wykonując misje, ale część wymaga dodatkowego wysiłku. Między innymi jest to instalacja/niszczenie dystrybutorów amunicji, odsłanianie mapy (zakrytej mgłą), zabicie odpowiedniej ilości konkretnych przeciwników, czy aktywacja teleportów(!). Nie ma konieczności ich wykonywania, ale jeśli ktoś chce, żeby zabawa trwała dłużej niż jedno popołudnie, powinien się za nie zabrać.

Ciekawym dodatkiem okazał się również "tryb podboju", w którym przejmujemy rolę generalnego wodza wojsk, a naszym zadaniem jest przejęcie kontroli nad jak największą powierzchnią księżyca. Tryb ten jest dostępny w obu kampaniach i częściowo powiązany z nimi. Mając do dyspozycji różnego rodzaju formacje wojskowe, które wykupujemy za zdobyte wcześniej punkty doświadczenia, zajmujemy kolejne terytoria odbierając je przeciwnikowi. W zamian za to otrzymujemy dodatkowe doświadczenie oraz bonusy do ekwipunku. Jest to dość ciekawa mini strategia turowa.


Technicznie rzecz ujmując

Nawet najwięksi przeciwnicy filmu Camerona musieli przyznać, że pod względem wizualnym był on fenomenalny. Jak łatwo się domyślić, jego wirtualny prequel nie był w stanie osiągnąć aż tak wiele, mimo to wygląda całkiem przyzwoicie, szczególnie jeśli chodzi o odtworzenie flory. Trochę gorzej wypada fauna, ale też nie ma powodów do narzekania. Całość sprawiała naprawdę niesamowite wrażenie prawdziwej, żywej i baśniowej dżungli.

Choć widać, że nie jest to wysokobudżetowa gra, a tylko dodatek do innego medium, nie zauważyłem wielu technicznych błędów i wpadek. Jedynym mankamentem było zamrażanie się na moment gry, gdy trzeba było coś doczytać z płyty - na szczęście zdarzało się to naprawdę sporadycznie. Gdybym się uparł mógłbym się jeszcze przyczepić do pracy kamery i lekkiego opóźnienia w reakcji postaci.

Kolejną rzeczą, której nie mogę wprawdzie uznać za błąd, ale była mocno irytująca, to fakt, że grając Na'vi bardzo trudno było dostrzec ludzi. Było to prawie niemożliwe do momentu, kiedy się na nich nie wpadło lub nie zaczęli strzelać. Zdarzyło mi się parokrotnie zakląć (co najmniej szpetnie), gdy niczego nieświadomy wpadałem na cały oddział RDA z ciężką bronią. Jak pisałem wcześniej nie jest to błąd, ale kolejna niekonsekwencja w stosunku do filmu.


Małe zielone vs. duże niebieskie

Jak to zwykle bywa ostatnimi czasy, Avatar posiada również tryb dla wielu graczy. Miłośnicy rozgrywki sieciowej mają do swojej dyspozycji kilka trybów, będących w mniejszym lub większym stopniu wariacją na temat znanych już wcześniej typów meczów, takich jak deathmatch, capture the flag, czy conquest. Do wyboru ma się oczywiście dwie frakcje Na'vi oraz RDA. Gdy wybierzemy jedną z nich możemy zacząć rozgrywkę.

Pierwszym i największym zarzutem jest brak wyważenia w możliwościach postaci. Grając Na'vi mogłem robić prawdziwą rzeź, jeśli tylko zbliżyłem się odpowiednio blisko wroga. Wtedy wystarczą jedno, dwa uderzenia i przeciwnik pada martwy - byłem w stanie to zrobić nawet po władowaniu we mnie całego magazynka z karabinu. Jedyną szansę dawało przeciwnikom użycie granatnika. Sytuacja zmieniała się, gdy ktoś z RDA wszedł do mecha, który jest silniejszy niż Avatar. Jak wtedy wyglądała rozgrywka nie muszę chyba nikomu tłumaczyć.

Mankamentem multiplayera jest też bardzo mała ilość grających. Jeśli po założeniu gry dołączyła się do niej trójka innych graczy to był to prawdziwy sukces. Czasami zdarzało się, że przez całą grę nikt się nie pojawił, co przy deathmatchu potrafi być denerwujące. Jedyne, co zostało dobrze opracowane to wielkość i budowa map, które sprawdzały się świetnie (jeśli jakimś cudem znalazła się odpowiednia ilość chętnych).


Księżyc to za mało

Poznawanie wirtualnego świat Pandory zajęło mi ładnych kilkanaście godzin i mam w stosunku do niego mieszane uczucia. Z jednej strony nie nudziłem się za bardzo, a momentami bawiłem się nawet niezgorzej, ale nie były to chwile, do których będę wracał z sentymentem. Avatar jest tytułem przeciętnym, który ma prawie tyle samo plusów co minusów. Oprócz tego nie da się go oddzielić od filmowego pierwowzoru, przy którym wygląda co najwyżej marnie. Jeśli ktoś bardzo chce w niego zagrać to nie będę mu tego odradzał, ale polecać też nie będę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


5.5
Ocena recenzenta
5.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: James Cameron's Avatar: The Game
Producent: Ubisoft Studios
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor polski: Ubisoft
Data premiery (świat): 1 grudnia 2009
Data premiery (Polska): 4 grudnia 2009
Platformy: PS3, PC, 360, NDS, Wii, PSP
Strona WWW: avatargame.us.ubi.com/



Czytaj również

Żmudna sztuka światotwórstwa
Czas na wycieczkę po światach wyobrażonych
Tajemnica Zielonego Królestwa
Epickość najwyższych lotów
- recenzja
Felieton: Avatar okiem gracza
Nie, nie zauważyłem tej – tak zwanej – 'rewolucji'...

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"brak wywarzenia" - oj, błąd.
23-09-2011 14:40
Repek
   
Ocena:
0
Dzięki, poprawione.
23-09-2011 15:37
~Miko936

Użytkownik niezarejestrowany
    HEHEHEHEEHE
Ocena:
0
na PS3 to tej jest gra na komputer :-)))
29-09-2011 20:40

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.