Graliśmy w Uncharted: Utracone dziedzictwo

Kobiety na krańcu świata

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Graliśmy w Uncharted: Utracone dziedzictwo
Uncharted jest jedną z najważniejszych serii gier tworzonych na wyłączność dla kolejnych konsol PlayStation. Chociaż czwarta część była zwieńczeniem opowiadanej historii, fani zdecydowanie mają na co czekać dzięki dodatkowi, który stał się czymś więcej.

Na zorganizowanym w Warszawie zamkniętym pokazie prasowym mogliśmy usłyszeć, co o Zaginionym dziedzictwie ma do powiedzenia przedstawiciel studia Naughty Dog, a także spędzić trochę czasu sam na sam z ich najnowszym dziełem. Historia Nathana Drake'a została definitywnie zakończona w zeszłorocznej, czwartej odsłonie serii Uncharted, dlatego twórcy rozpoczęli poszukiwania nowego protagonisty. Wybór padł na znaną z drugiej i trzeciej części Chloe Frazer – łowczynię skarbów o wątpliwej reputacji. Towarzyszką jej podróży będzie Nadine Ross – najemniczka, która w Kresie złodzieja kierowała południowoafrykańską organizacją paramilitarną Shoreline. Planowana początkowo jako dodatek fabularny, nowa przygoda rozrosła się do pełnowymiarowej produkcji – projektanci, zapytani o jej skalę, porównują ją do pierwszego Uncharted z 2007 roku.

Fabuła Zaginionego dziedzictwa prowadzi Chloe i Nadine do Indii w poszukiwaniu ukrytego głęboko w górach starożytnego artefaktu. Tym samym tropem podąża jednak Asav – bezwzględny watażka dowodzący prywatną armią. Bohaterki będą musiały stawić czoła uzbrojonym wrogom, dzikiej przyrodzie, antycznym mechanizmom, a także nieufności do siebie nawzajem.

Jest wiele dróg...

Największą zmianą w rozgrywce ma być większa swoboda w radzeniu sobie z napotykanymi przeciwnikami. Twórcy zapowiadają, że część starć będzie można zupełnie ominąć lub przejść na sposób skradankowy, korzystając z ochrony roślinności. W poszczególnych lokacjach rozmieszczono przeróżne rodzaje ukrytych przedmiotów, których odnajdowanie odblokuje nowe sceny, pozwalające głębiej poznać przeszłość Chloe i Nadine. Całkowicie nowym mechanizmem jest otwieranie zamków – by otworzyć spotkane na naszej drodze skrzynie i zdobyć ukryte w nich uzbrojenie, wystarczy uważnie ruszać lewą gałką pada, wypatrując położenia zwalniającego zamek.

Fragment, który przygotowali dla prasy organizatorzy, zwraca uwagę przede wszystkim wielkością mapy i wolnością wyboru sposobu gry. Ze szczytu wieży obserwacyjnej możemy wypatrzyć interesujące miejsca, ale kolejność ich zbadania czy ścieżka podejścia są wyłącznie naszą decyzją. Szkoda jedynie, że wspinaczka i korzystanie z liny z hakiem są ograniczone do wybranych przez projektantów obiektów. Zdarza się przez to, że musimy nadłożyć sporo drogi, bo Chloe nie umie się wspiąć na kamienne wzniesienie.

...ale każda piękna

Eksploracja otoczenia jest czystą przyjemnością. Zaginione dziedzictwo wykorzystuje możliwości PlayStation Pro i na nowej konsoli Sony wygląda prześlicznie. Zarówno rozległe krajobrazy, jak i drobiazgi w rodzaju pryskającej spod kół wody, zachęcają do spędzenia w cyfrowych Indiach wielu godzin. We wniknięciu w świat Uncharted jak zwykle pomaga również bardzo immersyjny interfejs, z bardzo małą liczbą dodanych elementów HUD-u. Dużo wskazówek znajduje się zamiast tego bezpośrednio w otoczeniu bohaterki: wyciągnięta ręka sygnalizuje możliwość zeskoczenia z liny albo wybicia się do położonego wyżej uchwytu, a robione w punktach widokowych zdjęcia zapisywane są w zawsze dostępnym telefonie komórkowym. Jedyną wirtualną modyfikacją wyjmowanej przez Chloe mapy jest natomiast zaznaczenie aktualnego położenia. 

Największą bolączką tytułu jest zdecydowanie polski dubbing, z którym mogliśmy się zapoznać już w opublikowanym w kwietniu pierwszym zwiastunie. Głosy aktorek brzmią sztucznie, tak jakby ich bohaterki mówiły do kamery, a nie do siebie nawzajem. Nie ma to nic wspólnego z naturalną dynamiką rozmowy, którą słyszymy w oryginalnej wersji językowej.

Uncharted: Zaginione dziedzictwo jest pozycją obowiązkową dla każdego posiadacza PlayStation. Tym razem nie zanosi się, co prawda, na istotne zmiany w stosunku do poprzedniej części, ale i więcej tego samego to dobry argument do spędzenia ostatniego tygodnia sierpnia przed ekranem.