Assassin's Creed Origins

W obronie Egiptu

Autor: Magda 'Magi' Wiśniewska

Assassin's Creed Origins
Przerwa od corocznej nowej odsłony Assassin's Creed sprawiła, że oczekiwania spragnionych fanów wobec najnowszej części stały się jeszcze większe. Po dwóch latach od premiery Syndicate dostaliśmy Origins – grę, która pod wieloma względami jest rewolucją w serii. Czy udaną?

Co dwa ostrza, to nie jedno

Głównym bohaterem gry jest Bayek – egipski medżaj opiekujący się faraonem i jego poddanymi. W toku fabuły okazuje się, że równie ważna w grze jest jego żona – Aya. W wyniku splotu wydarzeń para zostaje wrzucona w sam środek walki o tron, choć główną motywacją ich działań pozostaje osobista zemsta, co nie jest wątkiem, który pojawia się w serii po raz pierwszy. Wprawne oko fana marki szybko dostrzeże zakulisowe działania Zakonu, nawet jeśli bohaterowie nie od razu zdadzą sobie sprawę ze wszystkiego, co się dzieje. Tradycyjnie twórcy wpletli w fabułę postacie historyczne – tym razem główne skrzypce gra Kleopatra.

Według zapowiedzi studia, gra miała opowiadać o początkach Bractwa Asasynów i wątek ten został poprowadzony fenomenalnie. Często w dialogach pojawiają się drobne smaczki, które wyłapią fani. Co ważne, Ubisoft zadbał o spójność uniwersum – już w odsłonach sprzed wielu lat pojawiały się nawiązania do starożytnego Egiptu i w Origins nie dzieje się nic, co zaburzałoby ten obraz. Wręcz przeciwnie, wszystko składa się w ładną całość, a końcówka wywołuje szerokie spektrum emocji.

Doskonale przedstawiono relację Bayeka i Ayi. Dzięki dobrze napisanym dialogom i wyreżyserowanym scenkom ich miłość, tęsknota, smutek, chęć zemsty i inne uczucia wylewają się z ekranu. W pewnych względach bohaterowie są do siebie podobni, w innych – całkowicie różni i ten konflikt także jest odczuwalny. Przy tym Aya jest świetnie napisaną postacią i spokojnie mogłaby być główną bohaterką swojej własnej gry.

Nie zapomniano o wątku współczesnym, choć teraźniejszość odgrywa mniejszą rolę niż w poprzednich odsłonach. Dobrym rozwiązaniem jest przerzucenie ciężaru na opcjonalne aktywności, takie jak czytanie e-maili. Dzięki temu osoby, które nie przepadają za tą fabularną nitką, nie są zmuszone do zaangażowania, z kolei jej fani znajdą dla siebie masę ciekawych informacji. Największą atrakcję stanowią jednak specjalne miejsca, które można odnaleźć w Egipcie i które zawierają w sobie pewne intrygujące wiadomości. Warto ich szukać.

Ciężka praca medżaja

Osadzenie Bayeka w roli opiekuna egipskiego ludu dało dobry pretekst do tego, by bohater nie skupiał się jedynie na losach władców, lecz zajął się również problemami zwykłych ludzi. Niczym w rasowej grze RPG po pewnym czasie dziennik misji zapełniony zostanie zadaniami pobocznymi. Niestety, bardzo często opierają się one na tym samym schemacie i po pewnym czasie wykonujemy je właściwie mechanicznie. W trakcie ponad pięćdziesięciu godzin zabawy trafiłam na zaledwie kilka, które były ciekawe narracyjnie. Większość to niestety typowe misje ratunkowe, choć pojawiają się i perełki, takie jak cały łańcuch zadań, w którym pojawia się między innymi Witruwiusz. Można się nawet uśmiechnąć, bo scenarzyści pokazali, że mają poczucie humoru i nie traktują wszystkich zadań z jednakową powagą. Nie zdarza się to jednak często.

Sytuacji nie ratuje konstrukcja świata, który w skali makro jest przepiękny i zróżnicowany, ale gdy przyjrzymy się bliżej, wypełniony jest zaledwie kilkoma rodzajami lokacji i aktywności. Lokacje te można "wyczyścić", wypełniając ich cele, które również wszędzie są takie same i ograniczają się do zabicia konkretnych osób i znalezienia przedmiotów. Co gorsze, każdorazowo zmuszani jesteśmy do używania naszego orła – Senu – do badania terenu i oznaczania wrogów. Prześmiewczo można powiedzieć, że to taki prototypowy dron. O ile na początku taka zabawa jest ciekawa, o tyle później zaczyna męczyć. Pewną odskocznię stanowią wyścigi rydwanów i walki na arenie, ale nie są to aktywności tak rozbudowane, by można było mówić o dużej różnorodności.

Warto natomiast pochwalić swobodę, z jaką można podejść do wykonywania celów. W każdej z dużych lokacji, takich jak obozy bandytów czy placówki wojskowe, jest wiele miejsc do ukrycia się i cichego eliminowania wrogów, w czym pomaga ich szczątkowa inteligencja. Typową sytuacją jest na przykład to, że na gwizd Bayeka reaguje tylko jeden przeciwnik, choć drugi stoi zaraz obok niego. Poza przekradaniem się Bayek może używać różnorodnych narzędzi i na przykład usypiać przeciwników lub chwilowo zwracać ich przeciw swoim pobratymcom. Konstrukcja większych poziomów pozwala na dowolny wybór sposobu wykonania zadania i za to twórcom należą się duże brawa. Origins to gra, w której świetnie będą czuli się fani skradanek.

Nieco mniej powodów do zadowolenia będą mieli zwolennicy otwartego konfliktu. Co prawda system walki został całkowicie przebudowany i już nie opiera się na kontratakach, ale nie do końca wyszło to tak, jak obiecali twórcy. Starcia często są chaotyczne, kamera ustawia się w mało pomocnych pozycjach, uniki bardziej przeszkadzają niż pomagają, a brak lekarstw sprawia, że tolerancja błędów jest bardzo mała. Walka miała być największą zmianą względem poprzednich odsłon serii i faktycznie tak jest, ale nowy system wymaga dopracowania, by móc się nim w pełni cieszyć.

Kolejną nowością jest ekwipunek. W trakcie podróży po Egipcie Bayek znajduje ogrom broni, z których każda opisana jest statystykami i ma swój poziom. Mocno wpływa to na rozgrywkę, zwłaszcza gdy nie można uniknąć otwartego starcia. Cieszy różnorodność broni – czuć różnicę w walce zwykłym mieczem, kiedy trzeba zaryzykować podejście bliżej przeciwnika, a ogromnym toporem, który zadaje obrażenia nieco z dystansu. W grze znalazły się także różne rodzaje łuków, których też używa się inaczej. Szkoda, że Ubisoft nie poszedł na całość i nie zrobił również ze zbroi przedmiotu, który można znaleźć. Ulepszenia poszczególnych elementów dokonuje się przez zużywanie surowców, których w świecie gry wcale nie ma tak dużo. Trochę można znaleźć, przetrząsając skrzynie, trochę można kupić, ale jednak większość pochodzi z napadania na transporty i polowania na zwierzęta, co jest kolejną powtarzalną czynnością.

Jak tu pięknie!

Poza głównym wątkiem fabularnym, największą zaletą gry jest jej krajobraz. Starożytny Egipt w wykonaniu Ubisoftu to nie tylko pustynia, ale także duże miasta, wiele pomniejszych miejscowości i piękne tereny zielone. Aleksandria, Memfis, a później Cyrena to diamenciki na mapie – miasta, których piękno olśniewa. Artyści odpowiedzialni za projekty zasługują na wszelkie pochwały. Budynki, pomniki, architektura – pierwsza klasa. Jak to w Egipcie, przyjdzie nam też plądrować grobowce, które wykonano z podobną pieczołowitością. Znalazło się nawet miejsce na proste zagadki logiczne.

Powierzchnia do eksploracji jest ogromna i zróżnicowana wizualnie, a NPC zajmują się swoimi sprawami zgodnie z rytmem dobowym, co możemy wykorzystać przy infiltrowaniu obozów wroga, w czasie gdy część przeciwników śpi. Przywiązanie do detali widać także, gdy zatrzymamy się na chwilę i popatrzymy na postacie niezależne. Po jednym z zadań pobocznych w Gizie, grupka wędrowców powiedziała, że zmierza do Memfis. Postanowiłam to sprawdzić i rzeczywiście – po dość długiej wędrówce niespiesznym krokiem dotarli do celu.

Mapa podzielona jest na sektory opisane sugerowanym poziomem postaci. Rzeczywiście warto się tego trzymać, bo granice ustalone zostały bardzo sztywno i już grupa wrogów o 3–4 poziomy wyżej jest w zasadzie nie do pokonania. Wymusza to z kolei zrobienie choć kilku zadań pobocznych, by być w stanie poradzić sobie już nawet nie tyle na trudniejszych terenach, co po prostu w zadaniach fabularnych, które również mają sugerowany poziom.

Zwiedzanie starożytnego Egiptu sprawia radość samą w sobie, nawet jeśli po drodze wykonujemy kolejne zadania oparte na jednym schemacie. Twórcy zapowiadają, że na początku przyszłego roku ma pojawić się tryb turystyczny i widząc ogrom pracy, jaki włożono w stworzenie tego świata, nie jestem zdziwiona tą decyzją. Niesamowite wrażenia wywołuje wspięcie się na szczyt latarni w Faros, z której widać piramidy w Gizie. Tam z kolei możemy dotrzeć, jadąc na grzbiecie wielbłąda przez piękną pustynię, natykając się po drodze na świetnie wykonaną burzę piaskową czy doświadczając halucynacji w powodu przegrzania. Artystycznie Origins stoi na najwyższym poziomie.

Nie jest idealnie

Bolączką Origins są początkowe godziny. Bez odblokowanych umiejętności walka jest jeszcze mniej przyjemna niż w późniejszych etapach, fabuła rozkręca się powoli, a aby dotrzeć dalej, trzeba awansować Bayeka na wyższe poziomy, wykonując zadania poboczne. Będąc w początkowej lokacji i patrząc na mapę, gracz może poczuć się przytłoczony jej rozmiarem, podobnie zresztą jak liczbą znaków zapytania, które musimy odkryć, zanim nawet dotrzemy do miejsca, w którym fabuła wciąga na dobre. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś porzuci grę po kilku godzinach, nie czując zaangażowania w opowieść i mając poczucie, że jedyne, co robi, to "czyści" mapę. Na szczęście potem aż do samego końca robi się ciągle lepiej – każdy kolejny odkryty teren jest ładniejszy od poprzedniego, a każde kolejne zadanie z głównego wątku fabularnego pokazuje, na co stać scenarzystów Ubisoftu.

Problematyczne są kwestie techniczne. Choć nawet na zwykłej konsoli PlayStation 4 gra jest prześliczna, to w bardziej wymagających lokacjach potrafi stracić kilka klatek animacji na sekundę. Pojawiają się również dziwne błędy – w pewnym momencie coś stało się z powozem postaci niezależnej, połowa wbiła się w podłoże, a cała gra nagle straciła płynność. Pomogło dopiero ponownie uruchomienie. W ciągu ponad pięćdziesięciu godzin zabawy niestety dwa razy zdarzyły mi się zamknięcia gry.

Jednak największą wadą są sceny z udziałem słoni bojowych i ogólna niekonsekwencja w podejściu do zwierząt. W trakcie gry Bayek zabija wręcz stada lwów, krokodyli i innych zwierząt, by pozyskać z nich surowce i powiedzmy, że jest to zrozumiałe, bo zgodne z konwencją gry. Później jednak trafiamy na zadanie poboczne, w którym musimy rozprawić się ze złymi Rzymianami zabijającymi święte krokodyle. Jeśli mielibyśmy być spójni, Bayek musiałby popełnić samobójstwo jako winien masakry gadów. Zupełnie niepotrzebne są sceny ze słoniami. Wrogowie używają ich w celach bojowych i w pewnym momencie musimy się z nimi rozprawić. Intuicyjnie chciałam dokonać tego poprzez zabicie jeźdźca, ale gra nie daje takiej możliwości, zamiast tego pokazując bezsensownie drastyczną scenę, która bardziej wrażliwych na los zwierząt graczy przyprawi o mdłości. Zaraz po tym następuje kolejna walka z majestatyczną bestią, którą w nielogiczny sposób zarzucamy gradem strzał. Najgorsze jest to, że te sekwencje nawet nie są interesujące pod względem mechaniki. Nie wnoszą zupełnie nic. Nie potrafię zrozumieć, po co i dlaczego znalazły się w grze. Mało tego, kilka bojowych słoni jest na mapie jako cele poboczne, a jedna ze wskazówek wyświetlanych na ekranie ładowania mówi, że tylko nielicznym graczom uda się je pokonać. Tak jakby było to coś godnego pochwały.

Proszę jeden bilet do Egiptu

Assassin's Creed Origins to gra, z którą można spędzić wspaniałe kilkadziesiąt godzin. Ogromny starożytny Egipt oferuje widoki zapierające dech w piersi, a świetnie napisany główny wątek fabularny sprawi, że nieraz uśmiech pojawi się na ustach, ale i równie często szybciej zabije serce. Origins to przede wszystkim wspaniała opowieść o Bayeku i Ayi, dopiero później o walce o władzę, a jeszcze dalej w tle znajdujemy rodzący się konflikt między Asasynami i znanymi z poprzednich części Templariuszami. Jednocześnie fani marki znajdą tyle smaczków, że wynagrodzą im one schematyczne zadania poboczne. Z kolei świetne skradanie wynagradza wymuszane miejscami otwarte starcia. Nic nie wynagradza scen walki ze słoniami, ale nie można mieć wszystkiego.

Plusy:

Minusy: