Wywiad z Tomkiem Obelskim

Żadnych kompromisów

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Wywiad z Tomkiem Obelskim
Waląc prosto z mostu - o czyj ból istnienia chodzi?

W tytule komiksu chodzi o ból istnienia głównych bohaterów. Myślą, że żyją za karę i skracają swój marny żywot ucieczką w alkohol i narkotyki. Jest to dla nich walka z nudą i otaczającą ich rzeczywistością. Stosują używki, które wyniszczają ich od środka, czyli mamy świadomą autodestrukcję. Po części to też ich sposób na spędzanie wolnego czasu, którego maja pod dostatkiem.

Choć Twoje nazwisko brzmi bardzo komiksowo, nie sądzę, by ktoś kiedykolwiek wcześniej słyszał o Tomaszu Obelskim-komiksiarzu. Skąd pomysł, by na "dzień dobry", bez wcześniejszego debiutu na mniejszą skalę, wydać pełnoformatowy album na kredzie i w kolorze? I to za własne pieniądze...

Moje imię i nazwisko nie są znane nikomu. Nikomu nawet nie obiły się o oko czy też ucho, a komiksowo pewnie brzmi dlatego, że na okładce napisałem Tomek a nie Tomasz. Ale po kolei. Pomysł na komiks zrodził się w 2001 roku, w okolicach marca. Po nieprzespanej nocy, szukałem sensu istnienia i tego dnia światło na mnie padło, a ja doznałem olśnienia i pomyślałem, że chcę stworzyć komiks, by coś na ziemi po śmierci zostawić. Wymyśliłem, że komiks miałby około 50 plansz, duży format, byłby pełnometrażowy, kolorowy, z barwną okładką. Wtedy nie wiedziałem, na co się porywam. Myślałem, że album zrobię w kilka miesięcy. Jakże się myliłem. Około rok zajęło mi stworzenie historii, zebranie materiałów, klejenie opowieści z setki zapisanych kartek zeszytowych, wymyślanie i kreślenie tekstu. Co do tematu, to zauważyłem, że nikt do tej pory nie odważył się go podjąć. To był I etap tej historii.


II etap. Po roku przyszła pora na rozrysowanie scen na brudno z przydzielaniem tekstu do danej postaci oraz rysowanie i malowanie, co zajęło około 3 lat. W trakcie rysowania album się zmieniał, ulegał modyfikacjom. Momentami miałem wątpliwości, co do tematu i treści komiksu. W trakcie pracy dojrzewałem, lecz nie mogłem co chwila zmieniać tekstu i pomyślałem, że to moje kartki, moja praca i mój czas poświęcony dla mojego marzenia. Gdy zaczynałem miałem 21 lat, podejście do życia było inne niż teraz. Z biegiem czasu człowiek się zmienia na lepsze.

III etap. Skończony komiks. Po czterech latach skończyłem to, co zacząłem. Wspomnę, że nie była to moja codzienna praca. W międzyczasie pracowałem, robiłem różne kursy, wyjeżdżałem, nieraz stawałem przed wyborem: pracować czy rysować. Gdy zaczynałem, to nikt poza mną nie wierzył, że kiedyś komiks ujrzy światło dzienne. Obśmiewany przez szyderców stawałem się ofiarą żartów, co też było motywacją w tej pracy. Uparłem się i podążałem za obranym celem. Nie było łatwo, droga była długa i kręta, z przeszkodami. Osamotniony w swych działaniach wierzyłem w siebie i że mój dzień nadejdzie. Odwiedziłem około 20 drukarni na terenie Zagłębia. Zbywanie mnie oraz astronomiczne ceny ostudziły mój zapał. Skąd wziąć tyle pieniędzy? Musiałbym pracować ponad rok i nie wydawać ani grosza. Nierealne marzenie pękło jak bańka mydlana.

Los skierował mnie po ostatni zasiłek do urzędu pracy i tam ujrzałem plakat o dofinansowaniach unijnych na otworzenie działalności. Wziąłem wnioski i wypełniłem je w poczekalni na kolanie. Potem wszystko znalazło się w rękach innych ludzi. Po miesiącu otrzymałem list, że pomoc unijna zostanie przydzielona za kilka miesięcy. Projekt "Przebudzenie" realizowany przez powiatowy urząd pracy w Dąbrowie Górniczej, współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w Polsce, który ma przeciwdziałać i zwalczać bezrobocie, dał mi szansę na realizację marzeń. Późniejsze rzucanie kłód pod nogi i wprowadzanie minie w błąd przez urzędników państwowych nie zraziło mnie. Po licznych bojach otrzymałem pieniądze unijne. W listopadzie znalazłem drukarnię, która przygotowała i wydrukowała komiks. Pod koniec grudnia album już był gotowy do odbioru.

To był 23 grudnia 2005 roku - najlepszy dzień w moim życiu. Nawet zerwana znajomość z najlepszą koleżanką nie była w stanie popsuć tego dnia. Wieczorem wspominałem, jaką drogę musiałem przejść. Cztery lata. Ile musiałem z siebie dać, z czego musiałem zrezygnować, ile pracy i serca w to wszystko włożyłem, tym bardziej ze jechałem w ciemno. W końcu osiągnąłem to, na czym mi zależało. Wygrałem.

Tak więc, jak widać, działałem etapami: pomysł, narysowanie, pozyskanie pieniędzy, wydruk, promocja. Teraz jestem na tym ostatnim etapie. Zauważyłem, że album kupują raczej tzw. przeciętni zjadacze chleba niż osoby, które siedzą w komiksach. Zrobiłem i wydałem go jak najlepiej.

Twój rysunek przypomina brutalne grafiki dzieci, które mogłyby posłużyć za materiał dla psychologa. I znów, prosto z mostu, jesteś grafikiem?

Nie, nie jestem grafikiem, nie jestem profesjonalnym rysownikiem. Można rzec, że jestem amatorem. Fakt, chodziłem do liceum plastycznego w Dąbrowie Górniczej, ale w trzeciej klasie skreślili mnie z listy uczniów za złe oceny na półrocze. Myślę, że ta szkoła mnie ograniczała i przeszkadzała w rysowaniu tego, co chciałem. Nauczyciele od rysunku czy malarstwa - teraz się z nich śmieję - próbowali zmienić mój sposób patrzenia i rysowania przedmiotów. Twierdzili, że mam komiksowy styl. Wiem, że nie jestem mistrzem ołówka i pędzla. Jednej osobie spodoba się mój styl, a drugiej nie. Nie ukrywam, w komiksie są rysunki lepsze i gorsze, poziom plastyczny jest zróżnicowany, gdyż album powstawał dość długo.


Czytając Twój komiks wiele osób odniesie wrażenie, że jest mocno "odjechany", momentami chaotyczny i przypominający nakrotykowy odlot. Szedłeś na żywioł czy planowałeś całość przed realizacją?

Zgadzam się album jest odjechany. Momentami nie jest łatwy w odbiorze. Po części jest ciężki dla umysłu. Dla wielu może być niezrozumiały. Chaos króluje, nie ma co ukrywać. Różne są opinie ludzi na temat tego komiksu. Niektórym jest przykro, że młodzież tak spędza wolny czas poza domem. Prawda zawsze kłuje w mózg i tak to mniej więcej wygląda. Rodzice nie są w stanie skontrolować swoich pociech. Młodzież chowa komiks przed rodzicami, a rodzice przed dziećmi. W okresie dorastania jest się ciekawym świata, zakazany owoc smakuje najlepiej. Pierwszy spity alkohol, pierwsze papierosy, pierwszy seks, a dalej następne pierwiastki wtajemniczenia. Coś trzeba przeżyć lub być świadkiem, aby o tym pisać. Gdy pracowałem nad albumem, nie myślałem o odbiorcy, nie zastanawiałem się, do kogo chcę trafić. Nic pod publikę. Nikt nie ingerował w to, co powstaje na planszach, w tekst czy w rysunek. Nikt nie mówił: "narysuj to tak, a to zmaż". Żadnych kompromisów, nikt nie miał kontroli poza mną. Zrobiłem wszystko po swojemu, dając z siebie wszystko.

Chociaż po premierze niektórzy wytykają mi, że mogłem się bardziej postarać, ale dla mnie jest to mistrzostwo. Udowodniłem sobie i innym, że dla chcącego nic trudnego. Planowanie przed realizacja… Nie za bardzo wiem, o jakie planowanie chodzi, czy może o to, czy coś brałem przed realizacją (chodziło mi o przygotowanie scenariusza, o czym TO opowiada wyżej – przy. rep.). Po przeczytaniu komiksu można się zorientować, z jakiego miasta i z jakiej ulicy pochodzę: z Dąbrowy Górniczej, z blokowiska, na którym działy się różne akcje. Nie da się ukryć, że w młodości otarłem się o dragi, jak większość z was. Niektóre wątki w komiksie, m.in. pudło marzeń czy Holandia, są oparte na faktach. Oczywiście w wersji przyswajalnej dla ludzi. Chciałem się podzielić z czytelnikami tym, co się działo w moim życiu w młodości i ten album jest po części poświęcony jej i tym szalonym latom, które już nigdy nie powrócą. Można powiedzieć, że jest to pamiątka młodości z życia wzięta. Wiadomo, że nie będzie już nigdy tak, jak dziesięć lat temu, w tym samym składzie. Każdy podążył swoją ścieżką. Taki epizod można teraz miło wspominać.




Tomek Obelski
Urodził się w 1980 w Dąbrowie Górniczej i w tym mieście mieszka. W młodości uczęszczał do liceum plastycznego, które zmuszony był opuścić w trzeciej klasie. Następnie uczył się w prywatnym III LO w sosnowcu, które określa jako szkołę otwartego myślenia. Oblane matury z polskiego (pisał o komiksach) i biologii (wykonał same rysunki) zniechęciły go do dalszej edukacji. Niedoceniony przez system i ludzi, wyrzucił tego dnia z siódmego piętra telewizor (do tej pory nie ogląda telewizji), a na dniach opuścił Polskę. Po licznych perypetiach wrócił i znalazł pracę przy konserwacji zabytków. Po roku został zwolniony, ale pojawiła się motywacja, aby w końcu zacząć rysować komiks. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
Ukończył kilka kursów, obecnie szuka pracy, a w międzyczasie promuje album w Polsce. Prace nad następnym komiksem dobiegają końca. Udziela też młodzieży i dzieciom lekcji rysunku, a w wolnym czasie przygotowuje materiały do debiutanckiej książki.