Wolverine i X-Men #4: Starzy kumple, nowi wrogowie

Koniec szkoły

Autor: AdamWaskiewicz

Wolverine i X-Men #4: Starzy kumple, nowi wrogowie
Serię Wolverine i X-Men w kształcie, w jakim mogli się z nią zapoznać polscy czytelnicy, najlepiej można określić jako "nierówna". Zaczęta od środka, do tego niezbyt zachwycającym Cyrk przybył do miasta, szybko nabierała rozpędu, w kolejnych tomach przynosząc znacznie ciekawsze i lepiej opowiedziane historie. W czwartym albumie z cyklu, Starzy kumple, nowi wrogowie, dochodzimy do jej finału.

Za scenariusze zebranych w tomie historii raz jeszcze odpowiada Jason Aaron, zilustrowali je zaś Nick Bradshaw i Pepe Larraz. Pierwszy z grafików doskonale znany jest osobom, które miały styczność z poprzednimi tomami cyklu, a drugi, choć nie miał wcześniej okazji pokazać w serii swego talentu, także bardzo dobrze wpasowuje się swoją kreską w stylistykę albumu. Na tle pozostałych tomów serii wypada pochwalić Starych kumpli... za graficzną spójność. Jedynie w ostatniej nowelce jest ona naruszona, ale jest to celowy zabieg, o którym za chwilę.

Fabularnie jest już znacznie mniej jednorodnie, ale w żadnym razie nie stawiam tego jako zarzutu. Historie opowiedziane w zeszytach składających się na ten album są zróżnicowane nie tyle pod względem poziomu, ile klimatu i nastroju, w jakich je utrzymano; znalazło się w nich miejsce zarówno na lżejsze, humorystyczne elementy, dynamiczną akcję, jak i szczyptę refleksji czy nawet nostalgii.

Zaczynamy jednak od sympatycznej nowelki, w której Kubark, bardziej znany jako Kid Gladiator, powraca z Ziemi i szkoły imienia Jean Grey (gdzie wygnał go ojciec) w rodzinne strony i dołącza ponownie do kadetów Straży Imperialnej Shi'ar. Po części nawiązuje ona do wydarzenia znanego jako Nieskończoność i walki z Thanosem, ale próżno szukać w niej patosu na galaktyczną skalę. Zamiast tego dostajemy przyjemną w odbiorze ilustrację powiedzenia, że trawa zawsze wydaje się bardziej zielona po drugiej stronie wzgórza, a chociaż akcji mamy w tym zeszycie aż nadto, to – jako że historia jest opowiedziana ustami samego Kubarka, relacjonującego w klasie, co robił podczas nieobecności w szkole – spokojnie możemy wziąć poprawkę na buńczuczny charakter młodego narratora i jego wpływ na ostateczne zwycięstwo odpowiednio zmodyfikować. Jako otwarcie albumu ta historia sprawdziła się wręcz znakomicie i od razu nastawiła mnie do niego pozytywnie.

Jason Aaron bardzo dobrze czuje się jednak również w poważniejszych klimatach, a główną część tomu stanowi taka właśnie historia, w której z jednej strony śledzimy losy nowych uczniów, którzy dołączyli do wychowanków szkoły prowadzonej przez Wolverine'a, a z drugiej – infiltracji przez szponiastego dyrektora tajnej placówki S.H.I.E.L.D., której przebieg dał tytuł całemu albumowi. To zdecydowanie najlepsza część tego tomu – czytelnik znajdzie w niej zarówno sporo akcji, jej zaskakujące (i niewymuszone) zwroty, jak i nieco okazji do refleksji.

Dalej nastrój wcale nie robi się weselszy, gdy poznajemy losy szkolnego dozorcy, Froga. Udział, jaki miał w wydarzeniach opisanych w albumie Saga Hellfire, nie mógł pozostać bez wpływu na jego dalsze zatrudnienie. To historia o winie i odkupieniu, nadziei i miłości – choć krótka i pozornie prosta, to na zaledwie dwudziestu stronach udało się zmieścić sporo akcji i jeszcze więcej emocji.

Ostatnia nowela w zbiorze to prawdziwy majstersztyk, w którym przyszłość miesza się z teraźniejszością, wspomnienia, zarówno miłe jak i bolesne, przeplatają się, tworząc barwną mozaikę, zaś uczniowie i nauczyciele przekonują się, że człowiek (i mutant) uczy się przez całe życie, choćby nie wiadomo, jak długie. W pracę nad tym zeszytem zaangażowano całą plejadę rysowników, gościnnie występujących z kilkoma planszami retrospekcji, z których każdy dokłada swoją cegiełkę do zwieńczenia nie tylko tomu, ale i całej serii Wolverine i X-Men.

Jej rozpoczęcie w Cyrku... nie rokowało najlepiej, ale kolejne albumy rozwiały wszelkie wątpliwości, jakie mogli mieć czytelnicy po lekturze pierwszego tomu. Ostatni zamyka cykl w stylu, który określić można tylko jako więcej niż dobry.