Wilczyca i Czarny Książę #1

Kłamstwo nie popłaca (a może?)

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

Wilczyca i Czarny Książę #1
Waneko ma w swojej biblioteczce kilka tasiemcowatych, szkolnych mang shoujo dla nastolatek – i dba o to, aby ta nisza na rynku była zawsze zapełniona. Właśnie owe wydawnictwo wprowadziło na rynek nową serię, Wilczycę i Czarnego Księcia. To manga oparta na stereotypach, ale za to śliczna i zabawna.

Jeśli przeczytaliście jednego szkolnego „szojca”, to w sumie przeczytaliście je wszystkie. Ten typ mangi – romans o nastolatkach przeznaczony dla czytelniczek w wieku gimnazjalnym lub licealnym – przez lata stworzył zestaw klisz i motywów powtarzanych aż do znudzenia. Niemal idealny chłopak, kryjący za fasadą dobrego wychowania (a la „książę”) duszę bad boya, zahukana główna bohaterka, dość często w typie szarej myszki, do tego zestaw stałych elementów: wyprawa na basen/plażę z ukochanym i problemy z wyborem idealnego bikini, zaczepianie na ulicy przez typków spod ciemnej gwiazdy, zazdrosne koleżanki, „ten trzeci” itp., itd. – znamy to.

Waneko jest rodzimym liderem w wypuszczaniu na rynek takich tytułów. Na szczęście serie wybierane przez wydawnictwo dość często opierają się na przynajmniej częściowym łamaniu tych schematów. Nowa Wilczyca i Czarny Książę bije rekordy popularności w Japonii i została zamknięta na 16 tomie. Po pierwszym albumie widać, że autorka – doświadczona na polu mang shoujo Ayuko Hatta – stara się pogrywać z naszymi oczekiwaniami, zaskakując czytelników niespodziewanymi rozwiązaniami typowych sytuacji.

Zaczyna się jednak dość tradycyjnie. Erika Shinohara to mała kłamczuszka. Chcąc wkupić się w łaski wyjątkowo ekskluzywnego towarzystwa – czyli „fajnych dziewczyn” z klasy – udaje, że ma niesamowitego chłopaka. Gdy jej blef ma wyjść na jaw (i zakończyć jej sielskie szkolne życie), zdesperowana Erika cyka fotkę przystojnemu chłopakowi, pokazuje ją koleżankom, prezentując jako swojego faceta i… wszystko się komplikuje, bo przystojniak okazuje się chodzić do tej samej szkoły. Sata Kyouya zgadza się podtrzymywać jej historyjkę publicznie, ale błyskawicznie okazuje się, że Erika wpadła z deszczu pod rynnę: Sata pod przykrywką idealnego „księcia” kryje naturę despoty-dziwaka i chce, by dziewczyna została jego… psem. Serio.

Jak widać realność sytuacji jest na poziomie charakterystycznym dla szojców tego rodzaju. Mimo jednak pozornie durnej sytuacji Wilczycę i Czarnego Księcia czyta się wyjątkowo dobrze. Przede wszystkim czytelnik dość szybko może dostrzec, jak Hatta bawi się konwencją, uwiarygadniając typowe sytuacje (jak chociażby efekt zaczepek przypakowanych typów na plaży) czy unikając wymian powłóczystych spojrzeń między postaciami przez pół tomu. Jednocześnie nadal mamy tu dość standardową historię: chłopak, który najwyraźniej ma plan, co do „wychowania” zależnej od niego dziewczyny, dziewczyna, która powoli zakochuje się w swoim „właścicielu”, w tle zaś rozgrywa się najwyraźniej problem związany z sytuacją domową Saty. Całość zgrywa się jak na razie bardzo ładnie i lektura jest po prostu przyjemna: lekka, pełna komediowych elementów, zwrotów akcji i całkiem interesująca.

Kreska Wilczycy i Czarnego Księcia sprawiała mi pewien problem. Hatcie doskonale wychodzą portrety postaci i rysunki en face - to bardzo mocna strona tej mangi. Za to postaci z profilu są po prostu nieładne – przynajmniej w moim odczuciu. Taki dysonans momentami odciąga od lektury – czytelnik patrzy na rysunek, zastanawiając się, o co tu chodzi i dlaczego nasz przystojniak nagle przypomina ziemniaka. Na szczęście takich momentów jest niewiele, a w ogólnym rozrachunku od strony artystycznej wychodzimy tu na plus. Wydanie Waneko, jak zawsze, jest bardzo porządne: standardowy format, obwoluta, fajne tłumaczenie i dobrze zrobiona korekta. Nie ma się do czego przyczepić.

W ogólnym rozrachunku Wilczyca i Czarny Książę zapowiada się na przyjemną mangę shoujo dla nastoletnich czytelniczek: ładną, momentami niestandardową, lekką i zabawną. Powiela nieco złych wzorców (chłopak uznający dziewczynę za psa na przykład), ale wpisują się one w konwencję i jeśli mamy tego świadomość oraz nie oczekujemy fabularnych fajerwerków jak w Marsie, to lektura jest całkiem udana.