Wiedźmin (wyd. zbiorcze) #3: Klątwa kruków

Dobra strzyga wiecznie żywa

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Wiedźmin (wyd. zbiorcze) #3: Klątwa kruków
Wiedźmina zwanego Geraltem z Rivii z całą pewnością można określić największym towarem eksportowym polskiej fantastyki. Książki, gry, planszówki… A co można powiedzieć o komiksach z Białym Wilkiem w roli głównej? O niektórych całkiem dobre rzeczy.

Trzeci tom przygód wiedźmina napisanych przez Paula Tobina, laureata Nagrody Eisnera za najlepszy komiks cyfrowy (Bandette), rozpoczyna się niepokojąco znajomo. Ot, Geralt wraz z Ciri, podejmując się dobrze płatnego zlecenia od niejakiej Merwiny, podróżują do Novigradu, gdzie grasuje… strzyga. Poza tym duet bohaterów spotyka na swojej drodze jeszcze młodego Elida, potrafiącego przybierać postać kruka. Czy ze znanych fanom serii elementów Tobinowi udało się ulepić coś więcej niż tylko wariację Wiedźmina, pierwszego opowiadania autorstwa Sapkowskiego?

Kilkanaście pierwszych stron jest wprawdzie nudnawych, ale tylko dla osób zaznajomionych ze wspomnianą wyżej historią o Geralcie i odczarowywaniu zamienionej w strzygę Addy. Dla nich będzie to jedynie powtórzenie odrobionej wcześniej lekcji. Inaczej sytuacja wygląda z perspektywy czytelników nieznających historii o księżniczce. Ci dostają przyzwoite wprowadzenie, a za sprawą Geralta opowiadającego o przygodzie z Addą zyskują też lepszy obraz protagonisty i niejako zachętę do sięgnięcia po literacki pierwowzór. Dobrym posunięciem ze strony Tobina było rozdzielenie opowiastki Geralta o strzydze na kilka części przeplatanych z bieżącymi wydarzeniami, dzięki czemu po przebrnięciu początkowych stron również czytelnicy obyci z wiedźmińskim uniwersum powinni znacząco się ożywić.

Tobin nieźle czuje się w świecie Sapkowskiego i to widać nie tylko za sprawą zgrabnego nawiązania do klasycznej opowieści, ale też przez wzgląd na sposób, w jaki udało mu się rozbudować historię o strzydze. Retrospekcje towarzyszą większości lektury, lecz na kolejnych stronach ustępują aktualnym wydarzeniom, które również są interesujące. Strzyga odgrywa ważną rolę, będąc czymś więcej niż tylko kolejnym potworem do ukatrupienia. Jak to zwykło bywać w wiedźmińskim uniwersum, sprawa jest bardziej skomplikowana i ma korzenie w przeszłości postaci, które spotkają Ciri i Geralt.

Fundamentalną kwestią w pozytywnym odbiorze Klątwy kruków jest obecność popularnych i, dla większości potencjalnych czytelników komiksu, znajomych bohaterów, nakreślonych przez Tobina wcale nieźle. Geralt bywa mrukliwy, stanowczy, a jednocześnie bogaty w doświadczenie i troskliwy wobec towarzyszki. Z kolei Ciri nie zna strachu, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu, ale darzy swojego mentora ogromnym szacunkiem. W kreacji tak ikonicznych postaci Tobinowi powiodła się sztuka niełatwa – relacja łącząca wiedźmiński duet jawi się jako całkowicie naturalna i nie burzy obrazu znanego z powieści czy gier. Ponadto nie zabrakło dowcipnych, czasem zahaczających o seksualne tematy dialogów czy mrugnięć okiem do fanów pierwowzoru i komputerowych adaptacji przygód Geralta, chociaż w porównaniu z nimi język, jakim posługują się komiksowe wcielenia wiedźmina i spółki, jest o niebo łagodniejszy.

Niestety, warstwa fabularna nie pozostała wolna od wad. Najbardziej irytuje pewna scena bardzo ważna dla rozwoju wydarzeń, która została przedstawiona w naiwny sposób i trudno uwierzyć, że ktoś taki jak Geralt dałby się nabrać na tak banalne kłamstewko. Od tego momentu dalszy przebieg historii staje się nietrudny do przewidzenia. Brakuje też wyraźniejszej nutki grozy, której można było oczekiwać po polowaniu na tak niebezpiecznego stwora. Dopiero w końcówce robi się mroczniej, jednak nie licząc finału, bywa zbyt sielsko i miło, a napięcie towarzyszy raptem kilku scenom.

Oddzielne słowa należą się rysunkom, które tym razem wyszły spod ręki twórcy serii Gail, Piotra Kowalskiego. Rodzimy grafik odwzorował postaci w sposób znany z gry Wiedźmin 3: Dziki Gon i całokształt jego prac trzeba uznać za dobry, choć szkoda, że nie pokusił się o większą liczbę szczegółów, na których brak cierpi drugi plan. Ponadto sceny walk są przesadnie statyczne, ale te niedogodności nie psują odbioru całego albumu, ponieważ pod innym względami Kowalski sprawił się bardzo dobrze. Niejednokrotnie esencja sceny przejawia się nie w kwestiach postaci, a ich mimice lub zastosowanej przez ilustratora perspektywie. Album prezentuje się zatem satysfakcjonująco, również za sprawą zróżnicowanej kolorystki pędzla Brada Simpsona. Kowalski i Simpson mieli już okazję do współpracy przy okazji cyklu Sex, zaś w Klątwie kruków efekty ich pracy wzmacniają nastrój wielu scen. Warto nadmienić, że okładki albumu oraz poszczególnych rozdziałów stworzył inny nasz rodak – Grzegorz Przybyś.

Sporo kontrowersji przy okazji polskiego wydania dotyczyło roli tłumacza w finalnym produkcie. Według wydawcy zmiany w dialogach związane są z faktem, iż Klątwa kruków to adaptacja tekstu angielskiego, nie zaś przekład. Rozwiązanie dyskusyjne, zwłaszcza że skutkiem tego wielokrotnie natkniemy się na niewykorzystane i świecące bielą powierzchnie w chmurkach dialogowych.

Po pośpiesznym przekartkowaniu Klątwy kruków łatwo zakwalifikować dzieło Tobina i Kowalskiego jako gadżet i ciekawostkę dla fanów gry, lecz byłaby to niesprawiedliwa ocena. Historię o odczarowaniu Addy zna chyba każdy fan Geralta, a mimo to Tobin sprostał wykorzystaniu motywu strzygi i solidnie obudował go własnymi rozwiązaniami utrzymanymi w duchu wiedźmińskiego uniwersum. Nie obyło się bez kilku potknięć, ale finalnie to solidna porcja rozrywki dla fanów Geralta.