Varia #30

Co ty wiesz o komiksie brazylijskim?

Autor: Kuba Jankowski

Varia #30
No właśnie. Co my wiemy o komiksie brazylijskim? Fábio Moon, Gabriel Bá, Rafael Albuqerque, André Diniz, Spacca i jeszcze kilka nazwisk lub ksywek mignęło nam kiedyś i gdzieś, ale nie wiadomo kiedy i gdzie. Okazuje się, że w Portugalii, gdzie nie istnieje (tak z grubsza) bariera językowa, też zbyt wiele o komiksie brazylijskim czytelnicy nie wiedzą. Dlatego też dyrektor festiwalu w Bejy, Paulo Monteiro, zaprasza od kilku lat autorów zza Wielkiej Wody i organizuje im wystawy (w tym roku Spacca, Marcelo Quntanilha oraz niezależny zin Café Espacial à Quinta), a Rui Brito z wydawnictwa Polvo postanowił co lepszych autorów publikować w wydaniach portugalskich (dokonując nieznacznych korekt językowych). I właśnie te publikacje zdominowały dzisiejszy odcinek Varia. Istnieje mała szansa na to, że w niedługim czasie zobaczymy wystawę komiksu brazylijskiego albo na FKW albo na MFKiG, ale projekt ten jest w takich powijakach, że nic pewnego powiedzieć nie można. A że warto taką wystawę zorganizować przekonała nas choćby ekspozycja niesamowitego Marcelo Quintanilhi, którą widzieliśmy w Bejy na przełomie maja i czerwca tego roku. Oryginalne prace z opisywanych tutaj dwóch jego komiksów, Talco de vidro i Tungsténio, robią piorunujące wrażenie. Ale ponieważ dużo tekstu nas czeka, nie przedłużajmy już tego wstępu i udajmy się eksplorować teren nieznany.

 

 

 

 

 

 

 

Spis treści:

 

Talco de Vidro (Marcelo Quintanilha)

Przeczytacie w tym odcinku Varia jeszcze o drugim komiksie tego autora, który jest zupełnie inny, ale równie mięsisty jak Talco de vidro. Tego tytułu nie jesteśmy w stanie przetłumaczyć i odnieść do treści, gdyż nic nam nie przychodzi do głowy. Czy literalne tłumaczenie, "Szklany talk", będzie dla was miało jakiś sens? Spotkaliśmy się z wyjaśnieniem, jakoby chodziło o to, że postaci tego dramatu (określanego przez niektórych thrillerem psychologicznym), są jakby dla własnej i innych ochrony przyprószone talkiem, ale to tylko pozornie chroni je wzajemnie przed sobą, gdyż pozornie delikatna substancja jest tak naprawdę ze szkła, czyli również dosyć delikatnego materiału, ale jednak przy skruszeniu murów nieporozumień między bohaterami narastających, może się potłuc i zranić.

Talco de vidro obraz i tekst są połączone w taki sposób, aby wydobywać poetyckie związki obrazu i słowa. Obraz to proza życia, tekst to na ogół zapis wewnętrznych rozterek głównej bohaterki, Rosangeli, Rô. Jest ona dentystką, której w zasadzie całe życie ułatwili dobrze sytuowani rodzice, łącznie z zakupem gabinetu na otwarcie prywatnej praktyki. Rosangela ma kuzynkę, Dani, wobec której czuje się lepsza pod każdym względem (nawet odwiedzając ciotkę w biednej dzielnicy, kiedy piją kawkę i rozmawiają o rodzinie, czeka żeby usłyszeć jako to Dani się źle powodzi - rozwód z mężem, nieskończone studia, etc.). A w zasadzie wydaje się jej tylko, że czuje się wobec niej lepsza. Kuzynka i jej życie są odbiciem Rô w krzywym zwierciadle. Ich losy ułożyły się inaczej, dla pani lekarz oczywiście lepiej. Ciągłe myślenie o tym, że jest od niej lepsza, jest dla Rô odruchem, ale też rodzajem samoobrony i próby ciągłego udowadniania sobie, że z nią wszystko w porządku. Rô ma dosyć normalne życie, ale wewnętrznie miotają nią sprzeczności. Czasami sprawia wrażenie, że czuje się z tego powodu winna, ma przeczucie, że to jej niby lepsze życie to jakieś oszustwo. Rosangela dużo myśli, jej umysł jest jak silnik i dlatego dużo rzeczy w otoczeniu jej umyka, wielu nie słyszy, bo jej myśli je zagłuszają. Są jak kłębek nałożonych na siebie głosów - Rô chciałaby, żeby ktoś jej pomógł ten kłębek rozsupłać. Podczas gdy jej kuzynka Dani na nowo próbuje sobie ułożyć życie, Rô próbuje swoje zniszczyć, wpada w depresję, załamuje się i kiedy wydaje się, że po domowej terapii u rodziców wszystko będzie dobrze, nachodzi tragiczny finał.

Talco de vidro to ciężka i przygnębiająca opowieść o kryzysie, o obserwowaniu rzeczywistości jakby się nie było we własnej skórze, o agonii związku. Jest to historia, w której pokrzepienia nie znajdziemy za grosz, i której drugi raz długo nie weźmiemy do rąk, żeby sobie przeczytać. To odpowiednik ciężkich filmów pokroju Plac ZbawicielaKomornikRóża czy Requiem dla snu (lub dopiszcie sobie tu jakikolwiek obraz, który tak Was zgniótł, że aż zrobiło się Wam niedobrze). Rysunkowo Quintanilha bardzo sprawnie łączy rastry i poszarpane ślady pędzelkowe. Mocny nacisk kładzie jednak na narrację słowną, na opis stanu psychicznego Rosangeli, co uwiarygadnia jej postępowanie. Komiks o kruchym funkcjonowaniu naszej głowy przeznaczony dla prawdziwych twardzieli.

Filmik reklamujący komiks do obejrzenia tutaj.

Nota: 7,5

 

O Diabo e Eu (Alcimar Frazão)

Autorem tego komiksu jest Alcimar Frazão, który w notce o sobie reklamuje się jako typowy utracjusz, rozrywkowicz i poszukiwacz. Album O Diabo e Eu, czyli Diabeł i ja, poświęcił mitycznemu bluesmanowi, Robertowi Johnsonowi. A dokładnie domniemanemu paktowi, jaki ten zawarł z diabłem, aby odnieść sukces. Jeśli ktoś zna tylko Sweet Home Chicago lub nic z repertuaru Johnsona, to konieczne okaże się włączenie sobie do czytania tego komiksu soundtracku i wsłuchanie się dokładnie we wszystkie piosenki zawierające w tytule słowa (oraz ich pochodne) devilhell drunk. A soundtrack się przyda, gdyż ten poświęcony muzykowi komiks jest przekornie niemy.

Zaczyna się od pogrzebu. Potem tajemniczy dżentelmen pokazuje młodemu chłopcu (Johnsonowi) jak grać na gitarze. W kolejnej scenie wykopuje go z baru, kiedy ten chce zagrać z innymi. Jest z jego matką i pije nadzwyczaj dużo. Bije ją, kiedy przez nieuwagę rozbija mu flaszkę whisky. Potem sprzedaje żonę za pieniadze chętnym klientom. Bije ją nawet jak jest w ciąży. Tego młody Johnson nie może znieść - zabija go gitarą, zakopuje i odchodzi. W drugiej historii widzimy go grającego w barze, kiedy nagle wybiega i ma wizję ścigającego go psa o ludzkich kształtach, być może piekielnej bestii, która przyszła odebrać zapłatę za pakt, gwarantujący Johnsonowi niezwykły talent? Podobno Johnson kiedyś zniknął naprawdę i kiedy wrócił imponował niezwykłą grą na gitarze.

Rozdziały w tym komiksie mają tytuły piosenek. To istotne, bo na tej podstawie autor tworzy swoje wariacje na temat dosyć wieloma tajemnicami owianego życia bluesmana. Cała treść komiksu odnosi się do domysłów na temat kwestii opisanych przez Johnsona w Crossroad BluesHellhound on my trail i Me and the devil. Piekielna jazda, która zasługiwałaby raczej na opasły tom, a nie króciutką broszurkę. Fantastycznie narysowaną, ciężką oleistą kreską, ale jednak tylko broszurkę.

Plansze z albumu można zobaczyć między innymi tutaj.

Nota: 6,5

 

Cachalote (Daniel Galera i Rafael Coutinho)

Komiks wydany w Brazylii w 2010 i mocno oczekiwany przez wzgląd na autorów - Daniela Galerę, młodego prozaika znanego w Polsce z kilku opowiadań opublikowanych w Literaturze na Świecie 1-2/2011, oraz Rafaela Coutinho, syna słynnego/słynnej (no, w Brazylii głównie) Laerte. Pomysł wyjściowy zakładał połączenie ze sobą w pary rysowników i pisarzy, aby stworzyć dobre komiksy. Cachalote był pierwszym i podzielił opinię publiczną co do otrzymanej jakości takiej współpracy. W Portugalii ten 320 stronicowy album trafił do sprzedaży w 2014 (istnieje także jego francuskie wydanie). 

Komiks podzielono na trzy rozdziały, w każdym z nich umieszczając pięć opowieści (nie zawsze przedstawianych w tej samej kolejności) oraz dodatkowo jedną, która otwiera i zamyka cały album. Najpierw poznajemy pewną gwiazdę kina chińskiego, która ma kłopoty z wagą i ogólnie z samym sobą. Xu Dongsheng lubi pić, brać narkotyki, zabawiać się z panienkami i wywoływać skandale. Po jednym z nich w tajemniczych okolicznościach ginie jego kolega, utalentowany młody aktor Jiu Cheng (dopiero później Xu zada sobie pytanie, czy Jiu był dla niego jak syn i czy traktował go surowiej niż innych, bo więcej od niego wymagał?), o co Xu zostaje oskarżony. Następnie poznamy pewnego rzeźbiarza, który ma problem z oddzieleniem pracy od życia prywatnego w taki sposób, aby zachować zdrowy między nimi dystans. Pewnego dnia spotka reżysera kina ambitnego (kręconego często bez dokładnego scenariusza oraz raniącego aktorów odtwarzających główne role), który zobaczył w nim głównego bohatera swojego nowego filmu, o rzeźbiarzu właśnie. I perspektywa pracy, życia osobistego oraz wymyślonej (?) opowieści jeszcze bardziej uderzy naszego bohatera. Kolejna opowieść to historia sprzedawcy w sklepie metalowym, który uwielbia wszelkie odmiany bondage i wyszukuje (także wśród klientek) chętnych dziewczyn do takich zabaw. Pewnego dnia poznaje dziewczynę, która cierpi na schorzenie powodujące, że mocniejszy dotyk rani ją bardziej niż innych. Następna narracja to historia młodego i bogatego playboya Ricardo, który mieszka ze swoim wujkiem (bratem jego zmarłego ojca, który zaopiekował się nim oraz pozostawionym majątkiem). Kiedy wujek dowiaduje się o tym, że Ricardo zabawia się z jego żoną, Ricardo zostaje karnie zesłany do Europy, gdzie luksusowo żyje i wdaje się w szereg kłopotów - głównie z dawnym kumplem oraz jego partnerką. Ostatnią z dłuższych opowieści jest historia byłego małżeństwa, które spotyka się od czasu do czasu. Mają dziecko, ona nowego faceta z którym zaszła w kolejną ciążę, a on depresję. Jest pisarzem, który za bardzo przeżywa wyimaginowane światy i musi uważać zarówno na to co pisze, jak i na to co czyta. Całość tego świata klamrą splata kilka stron na początku, pokazujących starszą kobietę w ciąży, która w basenie spotyka kaszalota, oraz na końcu, kiedy na plaży jej syn (?) bawi się małą figurką walenia. To scena jakby żywcem wyjęta z filmu przelotnie pojawiającego się na okładce czasopisma, które donosi o skandalu wywołanym przez Xu podczas uroczystego pokazu premierowego tego filmu.

Cachalote to komiks, do którego możemy podejść na kilka sposobów. Nie zgadzamy się z określeniem pięciu historyjek (a na pewno nie jest ich sześć, jak twierdzą niektórzy, bo otwarcie i zamknięcie to raczej fragment filmu spoza świata przedstawionego komiksu) tutaj opowiedzianych mianem przedstawianych na zmianę osobnych narracji, które się nie łączą ze sobą. Gdyby tak było, to bez większej straty można by te historie zebrać w osobne albumiki, każdy o objętości około 70 stron. Połączenia są, choć nie bezpośrednio między bohaterami i ich losami, a raczej w drobnych szczegółach, np. poprzez film: mamy aktora; mamy architekta, który występuje w filmie o sobie jako aktor naturszczyk; mamy Ricardo, który chodzi do kina w Paryżu dokąd go zesłano i chce kupić plakat z filmu Scarface oraz ogląda pornosy kochając się z ciotką; mamy historię bondage tak nierzeczywistą, jakbyśmy oglądali jakiś film; no i mamy klamrę filmową z kaszalotem. Sam tytułowy kaszalot też sugeruje odczytywanie osobnych opowieści jako jednej mozaiki, w której autor oddaje opowiadanie o życiu swoim bohaterom. To nie on decyduje za nich, ale oni za siebie. Dlatego też opowiedziane, a może bardziej adekwatnie będzie napisać - odegrane przez nich historie mogą sprawiać wrażenie niedomknięcia, bo zdecydowanie brak w nich jasnej konkluzji. Ale to zrozumiałe, bo przecież zajmując się swoimi sprawami ludzie nie dążą do widowiskowego zakończenia. Dążą do jakiegokolwiek. To jednak element, który sprawi, że album duetu Coutinho/Galera podzieli czytelników zdecydowanie. Brazylisjkie recenzje są bardzo spolaryzowane, bo też i oczekiwania, głównie wobec Galery, były przeogromne. I nie chodzi tylko o ten brak konkluzji czy też wyraźniejszego spoiwa między narracjami. Chodzi czasami też o - niezrozumiałe dla nas - protesty wobec grafiki tego albumu kosztem dosyć ciężkiej prozy lub na odwrót. Pozornie niewiele związany z akcją tytułowy kaszalot akurat da się bardzo ładnie wyjaśnić - albo ironicznie będzie komentował utytłanego Xu, albo wszystkich bohaterów, którzy rzuceniu w odmęty życia, poruszają się w nim niezdarnie jak kaszalot wyrzucony na plażę, czy wręcz zostają uwięzieni, grzęzną w piasku, zdają sobie sprawę jak nieporadni są w środowisku egzystencji, w które sami się wpędzili.

Teaser komiksu można podejrzeć tutaj.

Nota: 7

 

Tungsténio (Marcelo Quintanilha)

Tungstênio czyli wolfram (jak się okazuje pod podobną nazwą wolfram istniał również w Polsce - tungsten, czyli twardy kamień). Pierwszy tytuł tego komiksu to O que resta, czyli Co pozostajeWolfram - czy kupilibyście komiks tak zatytułowany? Trzeba przyznać, że Qunitanilha ma zamiłowanie do dziwnych nazw tytułowych. W tym przypadku to nawiązanie do różnej maści twardzieli, których na kartach tego komiksu spotkamy.

Jak wyjaśnia autor, album ten powstał z zafascynowania Salvadorem. Wzięło się ono z tego, że kiedyś udał się tam zebrać materiał do innego komiksu. Ten stał się częścią serii, w której różni autorzy mieli stworzyć komiks w jakiś sposób nawiązujący do stolicy jednego z brazylijskich stanów. Quntanilha dostał temat: Salvador, czyli przypadła mu w udziale stolica stanu Bahia. Historii opowiedzianej w Tungsténio (po portugalsku; po "brazylijsku" tytuł brzmi Tungstênio) początek dało to zafascynowanie Salvadorem oraz informacja radiowa o połowie środkami wybuchowymi, który jest oczywiście przestępstwem. Komiks rozpoczyna się sceną, w której Richard, policjant, opowiada anegdotę, a w tym samy czasie dwaj wyjątkowi rybacy (nazwijmy ich "wybuchowymi rybakami"), łowią w zatoce koło fortu za pomocą ładunków wybuchowych. Następnie widzimy ten połów także z innej sceny i kamery. Ney, emerytowany żołnierz, który ma problem z burdelem dookoła siebie (narkotyki, przestępstwa) i często odpływa w myślach w czasy, kiedy brał udział w wojnie, oraz Caju, handlarz narkotyków i recydywista, zostają oderwani od rozmowy odgłosem eksplozji. Ney chce wezwać żołnierza z pobliskiego fortu, żeby interweniował (ten wyjaśni mu to, co wcześniej mówił Caju - że interwencja w tej sytuacji nie leży w jego kompetencjach). W kolejnej scenie poznajemy dwie kobiety, które rozmawiają w autobusie. Jedna z nich jest partnerką Richarda i żali się przyjaciółce, że w ich związku się nie układa. Caju chce odpuścić tym łowiącym, ale Ney się upiera i nie daje za wygraną. Zaczynają się bić. Tymczasem do Richarda dzwoni telefon. Sceny te są bardzo ciekawie przemieszane i zachodzą na siebie - obserwujemy różne scenki rozgrywające się równolegle - np. szczegół z telefonem. Policjantowi dzwoni komórka, potem przeskakujemy do sceny pozornie niezwiązanej z telefonem - Ney bije Caju. Ale konkluzją tej bójki jest to, że Caju mówi, że zadzwoni po tego policjanta, o którego Ney się dopominał, żeby zatrzymać tych "wybuchowych rybaków". I wtedy wracamy do stolika plażowego policjanta, który ten telefon odbiera. Okazuje się, że Caju jest od jakiegoś czasu jego informatorem.

Tungsténio jest jakby kilka narracji - szybka gangsterska w dialogach Caju z Neyem i potem z Richardem, wewnętrzna Neya, któremu się pląta rzeczywistość z wojskiem, oraz te uwewnętrznienia Keiry. No i wszystko w zasadzie dzieje się powoli, w czasie realnym, cała ta interwencja, przerywana została tylko różnymi wspominkami, które składają się nam ostatecznie na portret różnych dramatów i obsesji. Wyjątkowo udana jest scena przełamania Keiry oraz zmyślne zakończenie - wyjaśnia się, dlaczego Ney wiedział o tym, że Caju handluje narkotykami i gdzie chadza matka Caju zamiast do kościoła. Tungsténio to absolutne przeciwieństwo Cachalote w konstrukcji narracji - tutaj wszystkie linie narracyjne się łączą w jedną opowieść. Tungsténio to żywym językiem napisany sensacyjniak, a do tego świetnie narysowany.

Nota: 8,5

 

Cumbe (Marcelo D'Salete)

Tytuł tego komiksu to słowo bantu o wielu znaczeniach - słońce, dzień, światło, ogień lub sposób rozumienia życia i świata. Może oznaczać również quilombo, czyli coś w rodzaju schronienia dla zbiegłych niewolników. O nich to właśnie ten komiks opowiada, a rysu wiarygodnej dramaturgii nadaje mu fakt, że historie częściowo oparto na prawdziwych dokumentach (na końcu załączono nawet słowniczek oraz sporą bibliografię).

Zaczyna się jednak od dosyć nawiedzonego wstępu, z którego wiedzieć w zasadzie musimy tyle, że wielu niewolników przywieziono do Brazylii z terytorium dzisiejszej Angoli i Kongo, oraz że afrobrazylisjkie korzenie sięgają wielu aspektów kolorowego tygla, którym stała Brazylia.

Cumbe to krótkie opowieści o pragnieniu ucieczki dwójki zakochanych niewolników, o tragicznym losie dzieci, pochodzących ze związków panów i niewolników, o narastającej potrzebie buntu wobec panów, o zemście zbiegłych niewolników za krzywdy.

Komiks D'Salete jest oszczędny w słowa, na ogół ustępuje pięknym, oszczędnym i wysmakowanym grafikom. Jest poruszającym i brutalnym zapisem dramatu wielu niewolników. Choć wszystkie postaci mają imiona, to interesujący jest uniwersalny wymiar opisu godnych potępienia zjawisk, które były dla wielu niewolników codziennością. Dodajmy do tego jeszcze dbałość autora o to, żeby podkreślić kulturowe pochodzenie niewolników, a otrzymamy komiks, który słusznie został uznany w 2014 roku za jeden z najlepszych komiksów brazylijskich (wraz z opisywanym w tym Varia Tungsténio Quintanilhi).

Prace autora możecie podejrzeć na jego stronie. Tam też znajdziecie kilka grafik z komiksu Cumbe.

Nota: 8,5

 

7 vidas (António Eder i André Diniz)

7 vidas, czyli 7 żyć, to komiks narysowany przez Antonio Edera, a napisany przez André Diniza, który chyba najbardziej wsławił się samodzielnym Morro da favela (plik z gotowym tłumaczeniem zalega na tym dysku, tego samego komputera, na którym powstaje to brazylijskie Varia od... godziny 20:08, 29.06.2013 r.). Tam opowiadał o życiu w faweli (podobnie trochę jak Paulo Lins w Mieście Boga, ale mniej na bogato), tym razem opowiada o swoim życiu i o sesjach odbytych naprawdę, podczas których niejako zahipnotyzowany wracał do swoich innych żyć, tytułowych siedmiu. Był między innymi duchownym, prorokiem, sierotą i właścicielem ziemskim. Te siedem etapów możemy potraktować jako stopnie do życia, które prowadzi obecnie. Musiał po prostu odpokutować w kolejnych wcieleniach błędy wcieleń poprzednich. Czy aktualnie osiągnął spokój i doskonałość? Na pewno spokój, bo na doskonałość ma raczej jeszcze sporo kolejnych żyć. Brzmi to wszystko w ciut nawiedzony sposób? Ale nie jest, bo autorzy potrafią dosyć sprawnie i płynnie przeskakiwać między kolejnymi fragmentami. Ciekawa, bardzo miło skonkludowana historia.

Kilka plansz można podejrzeć na tej stronie.

Nota: 6,5

 

Mondo Urbano, vol. 1 (Santolouco/Medeiros/Albuquerque)

Komiks trójki Santolouco/Medeiros/Albuquerque reklamowany jest jako rockandrollowa jazda bez trzymanki. Mark Chiarello zachwala, Mark Waid zachwala, King (Stephen, nie Mark) również zachwala. O co więc chodzi? W skrócie o sex, drugs and rock'n'roll. Oto jest sobie pewien zespół, do którego dochodzi pewien zdolny gitarzysta. Gdzie zdobył swoją szatańską gitarę i czy faktycznie zawarł pakt z diabłem na sukces, tego nie wiedzą jego koledzy z bendu. Muzyczna kariera kończy się, kiedy zwłoki Van Hudsona spoczywają w hotelowej wannie. Sprzedawca ze sklepu muzycznego opowiada historię rzekomo przeklętej gitary. Kumple idą na koncert. Ludzie kręcą się po mieście. Muzyka gra.

Mondo Urbano to, jak można po pierwszym tomie (wydanym po angielsku przez Oni Press - jest to adaptacja jak wskazano, choć raczej chodziło o tłumaczenie), opublikowanym w Brazylii w 2010 roku, stwierdzić, połączenie żywych dialogów, dynamicznej cartoonowo-rastrowanej kreski oraz historii fantastyczno-horrorowej z elementami niezłego humoru wypełnionej ciężką muzyką i głównie do niej nawiązaniami. Dodajmy do tego nielinearne prowadzenie akcji i otrzymamy w sumie przyzwoity komiks. Szkoda tylko, że nie widać jego kontynuacji... Zaginęła dokładnie tak samo, jak gitara Van Hudsona. Niby niewielki w tym problem, bo od biedy da się uznać ten tom za zamkniętą całość, ale autorzy wprowadzili na scenę kilka postaci, co do których niewiele się dowiedzieliśmy.

Kilka szałowych plansz we fioletach schizofrenicznych tutaj.

Nota: 6