Ragnarok #06

Zraź-na-rok

Autor: Julian 'Mayhnavea' Czurko

Ragnarok #06
Stało się. Otrzymałem szósty tom komiksu Ragnarok (autorem jest niezmiennie Myung-Jin Lee). Przyznaję się, że czekałem na niego. Od dnia, gdy na Poltergeiście pojawiła się zapowiedź, do dnia, gdy odebrałem paczkę od miłej pani na poczcie, minęło trochę czasu, który spędziłem na domysłach, dociekaniach. W końcu jest: mały, zgrabny tomik w całkiem nieładnej okładce. Przeczytałem w pierwszej wolnej chwili, całą swoja uwagę skupiając na przygodach bohaterów. I stało się. Po Ragnaroku nie ma już krytyki komiksowej.

Zadanie krytyka jest trudne i niewdzięczne. Niepewna jest jego rola w społeczeństwie, tudzież społecznościach, na przykład internetowych. Z jednej strony musi wykazać się znajomością tematu, którym się zajmuje, oprócz samej wiedzy dysponując rozwiniętą intuicją, kompetencją rozczytywania tekstów oraz umiejętnością formułowania i wyrażania opinii. Z drugiej zaś nie może stawiać się na pozycji nauczyciela, demagoga czy proroka. Raczej pośrednika, nieco wycofanego tłumacza, bądź współużytkownika kultury, który chce się podzielić własnymi przemyśleniami. Recenzent, stając wobec tylu problemów i obowiązków, musi następnie zająć się konkretnym tekstem. Czyta go, poznaje, analizuje i gdzieś w tym procesie pojawia się opinia, ocena, porównanie go z całym dorobkiem kulturowym. Rozważanie, kto jest jego "targetem", czy w związku z tym jest dobrze skomponowany i czy spełnia złożone obietnice.

Bardzo często krytyk-recenzent ma niewielki, bądź nawet żaden wpływ na to, co musi oceniać. Oczywistością jest, że obok dzieł najwyższych lotów, będzie musiał schylić się nisko, by podnieść z ziemi coś, co z przyzwoitości nazywa się tekstem kultury... jakiejś. A może się zdarzyć i tak, że dostanie się do recenzji szósty tom Ragnaroka.

Komiks wita nas dość kuriozalną okładką. Przedstawiono na niej jedną z głównych antagonistek, pokraczną Himmelmez, która trzyma w swojej karykaturalnej łapie bordową różę. Piękna i Bestia w jednym, ludzkie uczucia i uniesienia mieszkające w zdeformowanym ciele potworka. Tylko co, u diabła, robi na tym rysunku małe, "pupiszonowate", nagie elfiątko? Szczegół, drobiazg, przecież cała treść zawiera się wewnątrz, okładka jest od zrobienia wrażenia.


Pierwsza strona komiksu to wielka obietnica. Czyżby zmienił się rysownik? Kreska inna, lżejsza. Cienie bardziej normalne, ładniejsze twarze. Nigdy więcej min "kota na żwirku"? A jednak. Już następne strony komiksu rozwiały moje wątpliwości, a co gorsza - nadzieje. Do końca tomu będzie wiało tą samą starą nudą, zarówno w zakresie estetyki, jak i kompromitująco banalnej fabuły. Można ją opowiedzieć bez problemów w jednym zdaniu, nie ryzykując nawet spoilera, gdyż nie ma żadnego dramatycznego zrywu, który mógłby kogokolwiek zaskoczyć (chyba że głupotą).

Szósty tom w całości poświęcony jest walce między drużynami Fenris Fenrir i Sary Erine oraz demonicznej Himmelmez i jej pokraczego sługusa, a także próbie przedostania się Chaosa i Lokiego do kleszczopodobnego pojazdu nazwanego poetycko Mrocznym Szeptem. Nie mogło być gorzej? A jednak. Opowieść dla bardzo niegrzecznych dzieci (bo samo czytanie jest już karą) udekorowana została kompozycjami z macek, pełzającymi po mieście, niestrawnymi, edypalnymi retrospekcjami oraz standardowymi dla gatunku ciętymi ripostami w stylu: "to niemożliwe!", "czyżby to był...?", "skąd on ma taką moc?".

Czy ktoś odnisósł wrażenie, że w poprzednim akapicie zabrakło puenty? Zapewniam, że to metodologiczna konsekwencja, gdyż komiks też takowej poskąpił. Miałem nadzieję, że chociaż tłumaczce znów powinie się palec na słowniku i wstawi jakiś kompromitujący, śmieszny tekst. Nic z tego. Chirurgiczna "manhwowość" pościnała wszystkie te wątki, które mogłyby dostarczyć choć odrobiny rozrywki. Kompensacji nie dostarczył również pusty śmiech, który ogarnął mnie na widok dodatków zamieszczonych na końcu tomu.

Otóż, po pierwsze, autorzy zaprezentowali dwie plansze przedstawiające Fenris i Sarę w nowych strojach, zawiadamiając, że bohaterki pojawią się w nich dopiero, gdy skończy się obecna sekwencja dramaturgiczna (czyli: ładne słowa opisujące ciągnącą się któryś tom bójkę). Biorąc pod uwagę tempo, to widoku nowych strojów w akcji doświadczą nasze wnuki. Przy każdej z dziewcząt pojawił się nawet króciutki tekst prezentujący
jej historię bądź profil psychologiczny, napisany w taki sposób, jakby odbiorcami komiksu były koreańskie nastoletnie karczochy. Po drugie, zaraz za postaciami bohaterek pojawiła się plansza z autoportretami asystentów-rysowników. Nie do końca jestem pewien, czy powinienem im współczuć, czy powiększyć ich wizerunki do rozmiaru plakatu "wanted". I na sam koniec kolejna porcja niby autoironicznych pasków z komiksikami. Po ich lekturze sam poczułem się jak koreański karczoch, gdyż w większości przypadków albo nie rozumiem, o co chodziło, albo nie widzę w tym nic śmiesznego. Na koniec, amen, zapowiedzi komiksowe na najbliższy sezon ogórkowy, tylna strona okładki i cena 16 złotych polskich. Ile???

I cóż mam Ci, Drogi Czytelniku, powiedzieć na koniec? Że 16 złotych wystarczy akurat na dobry film w kinie? Że czasami byłoby lepiej, gdyby wydawnictwa dla przyzwoitości rezygnowały z wypuszczania na rynek pewnych tytułów? Może jednak nie, w końcu niektóre takie potworki mogą wnieść jakąś pozytywną wartość do naszego życia (choćby dlatego, że pobudzają nas do stanowiska krytycznego), a obcowanie z innymi kulturami (narodowymi, intelektualnymi) bywa cenne samo w sobie.

Nawiążę do początkowych akapitów tej recenzji, czyli bolączek krytyka. Najsmutniejsze jest to, że ludzie nie lubią czytać recenzji. Jeżeli już to robią, to najczęściej po to, by dostać gotową receptę na odbiór tekstu lub żeby potwierdzić swoje raz na zawsze ustalone poglądy. Z tego wynika albo totalna akceptacja, albo odporna na wszytko negacja. A najpiękniejsza dla recenzenta jest powstająca pod wpływem jego tekstu dyskusja. Niestety, Ragnarok to śmierć sztuki recenzji. Po prostu nie ma o czym mówić. Ani nad czym dyskutować. Znając jednak upór Koreańczyków, jedenastotomowa seria będzie miała kontynuację. A znając skłonności i perwersje czarnych charakterów z komiksu, nawet martwą krytykę da się wskrzesić i sprawić, by podrygiwała w takt wyśpiewywanych koreańskich onomatopei. Głooooooo...