Punisher MAX #01

Mściciel w średniej formie

Autor: Camillo

Punisher MAX #01
Większość postaci Marvela tłucze swoich przeciwników bez litości, ale potem odsyła ich do więzień. Punisher ma jednak inne zwyczaje – on woli posyłać wrogów do grobu.

Gangsterzy zabili mu rodzinę, więc on zabija gangsterów. Frank Castle jest w swoim postanowieniu nieugięty, odkąd tylko zaczął pojawiać się na komiksowych planszach. Największe żniwa zebrał pod koniec lat 80. i na początku 90., kiedy na fali panującej w popkulturze mody na wielkich facetów ze spluwami ukazywało się kilka pełnoprawnych cykli z nim w roli głównej. Później jednak trendy się zmieniły i mroczna gwiazda Punishera przygasła.

Podejmowano różne próby jej ożywienia, w większości z nędznym skutkiem. Castle odzyskał zainteresowanie czytelników dopiero wtedy, gdy za pisanie jego brutalnych przygód zabrał się Garth Ennis, znany wcześniej głównie jako autor Kaznodziei. Jedną z poświęconych ponuremu mścicielowi serii Ennisa jest Punisher MAX, wydany w ramach imprintu MAX Comics, w założeniu mającym publikować komiksy dla dorosłych. Zasada ta nie gwarantuje jednak wysokiej jakości fabuły – może bowiem zdarzyć się, że „dorosłość” komiksu autor próbuje osiągnąć mniej wyrafinowanymi środkami.

Niestety, tak w właśnie jest w przypadku Punisher MAX. W inaugurującym serię na polskim rynku tomie znajdziemy dwie historie. Pierwsza z nich, Od początku, wbrew nazwie nie jest originem antybohatera z czaszką na piersi, lecz po krótkim przybliżeniu jego motywacji (zabijać!, zabijać!) od razu rzuca nas w wir akcji. Punisher staje się obiektem zainteresowania dwóch organizacji – mafia chce go zlikwidować, natomiast służby specjalne pragną zrekrutować Franka w swoje szeregi. Punisherowi nie po drodze ani z jednymi, ani z drugimi, więc siłą rzeczy wszyscy będą musieli umrzeć.

I to właściwie tyle, jeśli chodzi o fabułę. Temu prostemu pomysłowi brakuje polotu i elementu zaskoczenia, zaś tony topornych wulgaryzmów i aluzji seksualnych niekoniecznie rekompensują braki fabularne. Zarówno postacie gangsterów jak i agentów federalnych są mało charakterystyczne i nie zapadają w pamięć, a rozwojem wypadków nie rządzi ani suspens, ani szczególna dynamika – bohaterowie trochę sobie pogadają, potem wybucha strzelanina, potem kolejna i tyle, koniec. Wszystko wylatuje z głowy natychmiast po przewróceniu ostatniej planszy.

Nieco lepsza jest druga historia, Mała Irlandia. Wysadzony w powietrze zostaje jeden z pubów w irlandzkiej dzielnicy. Okazuje się, że to początek porachunków między różnymi gangami. Castle dąży do tego, aby zebrać je w jednym miejscu – wtedy mógłby przeprowadzić zbiorowy odstrzał, bez narażania osób postronnych (niewinni nie mogą ucierpieć – to jedyna z moralnych zasad Punishera). Scenariusz jest tu nieco bardziej urozmaicony, przez co czyta się go znacznie płynniej niż poprzedni twór, niemniej na fabularne fajerwerki nie ma co liczyć – główna oś fabuły toczy się jak po sznurku i jej zakończenie nietrudno przewidzieć.

Więcej urozmaicenia dostarcza strona graficzna, ponieważ obie opowiastki narysowano w zupełnie różnych stylach. Ilustracje do Od początku są dziełem Lewisa Larosy, który stosuje dość monotematyczne kadrowanie, unikające pokazywania dalszego planu, ale za to ma własny, charakterystyczny styl z pogranicza realizmu i groteski, a przy tym poświęca wiele uwagi szczegółom, dbając zwłaszcza o każdy detal twarzy swoich bohaterów. Natomiast rysownik Małej Irlandii, Leandro Fernandez operuje klasyczną cartoonową kreską, jakiej pełno we współczesnych komiksach i w porównaniu z Larosą jego styl wygląda biednie. Znacznie lepiej niż poprzednik radzi sobie natomiast z kompozycją kadrów – poprzez częste zmiany perspektywy potrafi im dodać dynamiki, przez co nie sprawiają tak męczącego, statycznego wrażenia jak u Larosy. Ponadto autorowi Od początku należą się jeszcze słowa krytyki za pokraczny projekt postaci Punishera, który wygląda jak skrzyżowanie Mariusza Pudzianowskiego z Clintem Eastwoodem. O wiele lepiej Castle prezentuje się na okładkach Tima Bradstreeta, które znajdziemy przed poszczególnymi historiami i na froncie albumu.

Pierwszy zbiór Punisher MAX nieco rozczarowuje – jest ostro i krwiście, ale mimo to jakoś tak nijako. Cóż, Garth Ennis jako scenarzysta słynie z nierównej formy. Pozostaje trzymać kciuki, aby w następnych albumach serii jego dyspozycja była lepsza – inaczej porachunki Franka Castle ze światem przestępczym zadowolą tylko mało wymagających czytelników.