Mistrz i Małgorzata

Komiks po nic

Autor: Jarosław 'beacon' Kopeć

Mistrz i Małgorzata
Po co adaptować znaną, acz ciężką i obszerną powieść na komiks?
a) Żeby umożliwić zapoznanie się z jej treścią czytelnikowi niedostatecznie zdeterminowanemu, by czytać oryginał.
b) Żeby dokonać interesującej reinterpretacji lub wzbogacić dzieło o jakąś wartość dodaną.

Adaptatorom Mistrza i Małgorzaty nie udaje się ani jedno, ani drugie.

Fabuła książki Michaiła Bułhakowa, na której motywach oparli swój komiks Zasławski i Akiszyn, jest zakręcona jak świński ogon. Oto w radzieckiej Moskwie pojawia się Szatan przedstawiający się jako Woland – mistrz czarnej magii. Czytelnik obserwuje, jak za jego sprawą kolejni przedstawiciele moskiewskiej śmietanki literackiej albo mocno dosłownie tracą głowy, albo trafiają do przybytku dla obłąkanych.

Równolegle poznajemy historię tytułowego Mistrza – niespełnionego pisarza, który spalił manuskrypt swojej powieści o Poncjuszu Piłacie i z obawy przed skutkami własnej depresji odsunął od siebie swoją miłość, Małgorzatę. Ta jednak nie dała sobie z ukochanym spokoju. Bynajmniej.

Wikipedia czy podporządkowany programowi nauczania szkolny polonista powiedzieliby, że powieść Bułhakowa jest satyrą na Związek Radziecki i ślepą wiarę w ateizm, pomimo podsuwanych bohaterom pod nos dowodom na istnienie sił wyższych. W podporządkowaniu się tej jednej wykładni giną jednak inne, równie ciekawe wątki: frapująca zabawa historią Piłata, który zawiązuje szczególną więź z Jezusem i w interesujący sposób odreagowuje swoje wyrzuty sumienia, brudząc sobie umyte uprzednio ręce; atmosfera grozy i groteskowego horroru o wielkim potencjał inspirującym (dała impuls m.in. The Rolling Stones do nagrania Sympathy for the Devil); metafizyczny aspekt uczucia dwójki tytułowych bohaterów.

Warto też pamiętać, że Bułhakow nie dokończył pisać tej książki. To, co znamy, to wersja przedfinalna. Autor zmarł, zanim doszlifował swój diament. Życie spłatało mu figla, zabierając go z tego świata tak samo, jak Woland zabiera w finale ze sobą Mistrza. Tyle że Bułhakowowska "Małgorzata" przeżyła swojego "Mistrza" i dołączyła do niego dopiero w późniejszym terminie.

Adaptacja Zasławskiego i Akiszyna jest bardzo wierna oryginałowi. A przynajmniej stara się być, na tyle, na ile pozwala jej ograniczona objętość. Mistrz i Małgorzata to kolubryna o rozmiarach typowych dla klasycznej prozy rosyjskiej, przy czym trudno zarzucić jej napchanie jakąkolwiek tekstową watą. Ktokolwiek zna powieść może natychmiast stwierdzić, że tej historii do liczącego sto dwadzieścia stron komiksu okroić się nie da. Żeby obronić się adaptacją, trzeba znaleźć jakiś sposób, jakąś metodę, która pozwoli wydobyć z powieści pojedynczy aspekt, który da się zgrabnie przenieść w kadry z dymkami. Jednak autorzy adaptacji nie idą w tę stronę – zamiast tego próbują pomieścić w komiksie całą, choć okrojoną, fabułę powieści. W efekcie oddają w nasze ręce skrótową, pędzącą, przeskakującą między wątkami narrację o nie wiadomo czym, która dla osoby niezaznajomionej z książką Bułhakowa nie może być w pełni zrozumiała.

Z drugiej strony autorzy, celując swoim dziełem w tych, którzy powieściowy oryginał znają, mogą chcieć jakoś twórczo odnieść się do adaptowanego tekstu – uwypuklić jakieś marginalne wątki czy pozwolić sobie na reinterpretację. Ale w tym przypadku i tego nie robią. Adaptacja jest bardzo zachowawcza, brakuje jej jakiejkolwiek wartości dodanej.

Chyba że uznać za nią warstwę graficzną, ale dla dobra Akiszyna i Zasławskiego lepiej tego nie robić. Bo rysunki są zdecydowanie przeestetyzowane i nieczytelne. Nadmiar środków wyrazu utrudnia lekturę w stopniu pozwalającym stawiać ten komiks obok rodzimego Konstruktu. Najbardziej cierpi na tym ta część komiksu, w której przyglądamy się historii Piłata – "zakreskowanie" ilustracji przyprawia o ból głowy, nie pozwalając na zanurzenie się w opowieści. Proces dekodowania przekazu zyskuje za to dodatkowy etap, który roboczo nazwę "co do cholery przedstawiają poszczególne rysunki?".

Mimo to komiks podobno sprzedaje się znakomicie. Po co zatem słuchać marudnego krytyka?