Liga Sprawiedliwości: Początek, tom 1

Superbohaterska Liga Kabaretowa

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Liga Sprawiedliwości: Początek, tom 1
Kto jest najpoważniejszym bohaterem uniwersum DC? Oczywiście Batman. A najzabawniejszym? Również Batman, właśnie dlatego, że jest so serious. Wokół tej postaci i jej komicznego potencjału Geoff Johns zebrał grupę superherosów znanych jako Liga Sprawiedliwości.

Batman ma kłopoty. Właśnie ucieka po dachach, ostrzeliwany przez policję. Czasy dla superbohaterów nie są dobre, o czym przekonuje się przybywający z odsieczą Hal Jordan, znany jako Zielona Latarnia. Wita się on z Gackiem kwestią: "A jakie są twoje moce? Nie umiesz nawet latać. Supersiła? Chwilunia… chyba nie jesteś zwykłym facetem przebranym za nietoperza? Jaja sobie ze mnie robisz?!" Po czym jeden (!) kadr dalej nie ma już na palcu pierścienia. Takich humorystycznych, dobrze napisanych i narysowanych scen w historii powstania Ligi Sprawiedliwości będzie jeszcze wiele.

Geoff Johns stanął przed trudnym zadaniem wyciągnięcia pozostałych bohaterów z cienia Człowieka-Nietoperza. Oparł się na szybkich, pełnych personalnych docinek dialogach, w których celują Flash i Zielona Latarnia. Nieco bardziej wycofany, czy wręcz wyniosły, jest Superman, który po prostu "robi swoje" i naprawdę zachowuje się jak na kogoś "z innej planety" przystało. Swoje pięć minut ma Wonder Woman, którą przedstawiono jako nieco narwaną heroinę w każdej chwili gotową do bitki. Przekomarzanki pomiędzy bohaterami dotyczące tego, kto powinien dowodzić, stanowią ozdobę części dialogowej.

Drużyny superbohaterów muszą być liczne (Avengers nie mogą być przecież lepsi), więc siódemki dopełniają Aquaman i Cyborg. Wejście Księcia Atlantydy, który ławicą rekinów atakuje hordę wroga, pokazuje, jak bardzo egzotyczny alians utworzyli superherosi DC. W przypadku drugiego bohatera możemy przy okazji prześledzić jego ekspresowe narodziny w laboratorium ojca. To zdecydowanie najsłabsza część komiksu, przeprowadzona pośpiesznie, wciśnięta na siłę pomiędzy walki i wybuchy.

Tych jest bowiem prawdziwe zatrzęsienie, dzięki czemu Jim Lee i Scott Williams mogą się wyszaleć. Na prawie dwustu stronach znajdziemy kilkanaście jedno- lub dwuplanszowych zbiorowych scen walk. Dodajmy do tego obszerną galerię okładek i nawet najbardziej wyposzczeni fani trykociarzy powinni być usatysfakcjonowani.

Fabuła Początku jest bardzo pretekstowa. W tle przewija się "ten zły", czyli Darkseid, który atakuje świat wolnych ludzi. Liga stawia mu czoła, ale od przewidywalnego wyniku (w końcu to Początek!) ważniejsza jest możliwość zaprezentowania charakterów i umiejętności herosów. Chociaż większość postaci jest doskonale znana fanom uniwersum DC, to taki nowy origin jest niezbędny dla prowadzenia nowej serii, opartej na zależnościach między bohaterami.

Pierwsza część Ligi Sprawiedliwości jest jak rozbudowany teaser oczekiwanego kinowego hitu, po którym widzowie dużo sobie obiecują. Czy drugi tom spełni te oczekiwania? W najgorszym przypadku będzie dostarczał lekkiej, wesołej rozrywki i cel zostanie osiągnięty.