Kriss de Valnor #5: Czerwona jak Raheborg

Tylko dla zatwardziałych fanów

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Kriss de Valnor #5: Czerwona jak Raheborg
Odcinaniu kuponów od sławy Thorgala końca nie widać. Spin-off poświęcony Kriss de Valnor doczekał się już piątego epizodu zatytułowanego Czerwona jak Raheborg. A czy wojowniczka, buntowniczka, królowa i matka cierpiąca w jednym jest jeszcze w stanie porwać czytelników tak, jak to onegdaj uczynił jej skryty ukochany i znienawidzony zarazem Wiking?

Armia niezwyciężonego cesarza Magnusa kontynuuje inwazję na tereny pogańskich wikingów Północy. Pętla zacieśnia się coraz bardziej, zwłaszcza iż z pomocą spieszą zbrojni diuka Auxaterry. Przewaga najeźdźców jest przytłaczająca, a w obozie obrońców kryje się zdrajca czyhający na dogodny moment do sprzeniewierzenia się dowódcom. Tylko współpraca małżeńskiej pary: króla Taljara (czyli Jolana, pierworodnego Thorgala) i królowej Kriss oraz ich talenty magiczno-militarne są w stanie uchronić dziedzictwo Wikingów, a tym samym nordyckich bogów przed popadnięciem w niepamięć. Zbliża się moment decydującej bitwy...

Czerwona jak Raheborg w linii prostej kontynuuje wątki z poprzednich epizodów podserii poświęconej Kriss de Valnor, równocześnie regularnie sięgając do spuścizny serii głównej Thorgala. Dawni rywale, jeśli wręcz nie wrogowie: wnuk Ogotaia oraz pozbawiona skrupułów wojowniczka, zawierają sojusz, lecz myśli syna Wikinga pozwalają sądzić, iż jest to coś więcej aniżeli małżeństwo z rozsądku. Efektem jest kolejny dynamiczny epizod, błyskawiczne przeprowadzający czytelnika przez meandry scenariusza, mamiąc jednocześnie wrażeniem świetnego komiksu.

Niestety król już od dawna jest nagi, a mimo to przemierza miasto nie zauważając wstydliwych spojrzeń poddanych. Pełna mitycznych historii wzorowo połączonych z wątkami kosmicznymi fabuła to zdecydowanie domena emerytowanego Jeana Van Hamme'a. Yves Sente niby kontynuuje wytyczne swojego legendarnego za życia poprzednika, z jednej strony czerpiąc ze spuścizny mitologicznej, z drugiej zaś wprowadzając całkiem pomysłowy i intrygujący zarazem wątek boga Jahvusa i jego wyznawców, stanowiących śmiertelne zagrożenie dla starego ładu. Problem tkwi w niebywałej wręcz prostocie wątku głównego, jednowymiarowości bohaterów oraz zupełnym braku klimatu komiksu.

Podobnie sprawa wygląda z oprawą graficzną. Ilustracje Giulio De Vity są ładne i czytelne, a bogata paleta barw, od szarłatów i czerwieni, przez brązy i szarości, aż po elementy pastelowych kolorów, cieszy oko starannością wykonania. Ale to już nie jest Kriss Grzegorza Rosińskiego, tylko jakby jej córka: niby zdradzająca rysy swojej antenatki, jednakże wielce odmienna do bohaterki, która równe trzy dekady temu podbiła serca czytelników. Uwagę przykuwa tak naprawdę tylko... okładka, będąca – jak zwykle – arcydziełem w wykonaniu polskiego ilustratora.

Mimo pozornego bogactwa najnowsza odsłona przygód Kriss jest epizodem strasznie wręcz questowym, pozbawionym głębi, błyskawicznym w lekturze, lecz równocześnie prostym, nie pozwalającym na pochłonięcie czytelnika przez historię. Ot, przybycie wroga, troszkę szachów, kilka wyświechtanych dialogów, potyczka i finał albumu z obowiązkowo otwartym zakończeniem. Kolejna część perypetii Kriss niechybnie ujrzy światło dzienne, chociaż panowie De Vita i Sente zrezygnowali z okazji do dalszego trwonienia dorobku duetu Van Hamme - Rosiński. Nową parą, której powierzono prace nad kontynuacją serii, są scenarzysta Xavier Dorison oraz rysownik Roman Surżenko. Jednak czy będą oni w stanie podnieść serię z gruzów? Realizm nakazuje sceptyczne podejście do sprawy, chociaż wszyscy miłośnicy serii Thorgal niewątpliwie chcieliby zostać mile zaskoczeni.