Kaijoe

Kai Joe wkracza do akcji

Autor: Shadov

Kaijoe
Łukasz Kowalczuk, zdobywca dwóch Złotych Kurczaków, to jeden z bardziej znanych polskich komiksiarzy. Jego prace charakteryzujące się świetną wyrazistą kreską i rozpoznawalnym stylem kolorystycznym, cieszą fanów zarówno w Polsce, jak i za granicą. Teraz na 28. MFKiG 2017 w Łodzi, ilustrator przygotował kolejną ciekawą premierę – Kaijoe.

Komiks opowiada historię Wielkiego Miasta, które w czasie sezonu urlopowego zostało zaatakowane przez Gargantuna, zmutowanego tuńczyka Dan Kinga, wyposażonego w broń i armię Sharakanów. W tym sielankowym dla miasta czasie, jedynym obecnym obrońcą był robot Oldizer, prowadzony przez 60-letniego Hideo Kosugiego, Cliftone'a Pretoriusa i Marzenę Skłurie. Niestety potężny metalowy obrońca padł po dwuminutowej walce, a zwycięski Gargantuna zatopił miasto, zmuszając ludzi do schowania się pod ziemią.

Najnowszy dwudziestostronicowy kolorowy album Kaijoe, to remake wydanego w 2015 roku krótkiego komiksu Kaiju, w serii Zinoteki Grozy i Sensacji, cyklu spod skrzydeł Łukasza Kowalczuka oraz Maciej Misiewicza. Kaiju ukazał się na offsetowym papierze w formie czarno-białego, liczącego 12 stron zinu w miękkiej oprawie. Był to pierwszy album w serii ZGiS, drugim wydanym w październiku 2015 roku był Przypadek Jana Marii Nowaka. Sam w sobie tytuł Kaiju nie jest przypadkowy, słowo pochodzi z języka japońskiego i oznacza „dziwną bestię”. Jako najbardziej znane przykłady podać można Godzillę oraz King Konga. Zaś w świecie komiksowym miłośnicy tego typu gatunku zapoznać mogą się z amerykańskim komiksem Kaijumax wydawnictwa Oni Press. Opowiada on o więzieniu dla olbrzymich potworów.

Od pierwszych stron w Kaijoe dzieje się dość dużo, mimo że nie mamy okazji zobaczyć samej walki Oldizera z Gargantunem. Fabularnie opowieść zaczyna się w momencie, w którym zwycięski mutant zatopił miasto, zaś mieszkańcy chcąc uchronić się przed armią Sharakanów schowali się pod ziemię. Dalej jest jeszcze zabawniej. Całość czyta się szybko, autor nie rozwleka historii, a wręcz przeciwnie, trochę tego upchał na jedenastu stronach. Znalazło się również miejsce na przerysowane i pouczające zakończenie. Dodatkiem jest kilka ostatnich stron, gdzie mamy pełną prezentację bohaterów.

Remake Łukasza Kowalczuka to opowieść, posiadająca całe mnóstwo nawiązań do dzisiejszej popkultury i nie tylko. Już wstęp przywołuje na myśl niejedną postapokalipsę z serii Metro, do tego wielki robot Oldizer, czarny charakter – Gargantuna, w postaci zmutowanego tuńczyka i oczywiście Chaugnar ze świata Cthulhu. A i to nie koniec. Czujny czytelnik wyłapie też drobniejsze smaczki. I mimo że połączenie tylu rzeczy wydaje się pomysłem absurdalnym, to miłośnik reptilian i wrestlingu zrobił to bardzo umiejętnie i solidnie.

Łukasz Kowalczuk zajął się nie tylko scenariuszem, ale i oprawą graficzną Kaijoe. Korzystając ze swojego warsztatu, stworzył świetny album, przyciągający soczystymi kolorami i grubą kreską konturową. Królują tutaj wyraziste, groteskowe ilustracje, w połączeniu z oryginalnymi, zmyślnymi bohaterami. Z jednej strony protagoniści w Kaijoe wyglądają na niedopracowanych i niechlujnych, a z drugiej pełni są drobnych szczegółów, sprawiających, że całość wygląda na przemyślaną. Najbardziej na wyobraźnię działa sposób rozmieszczenia poszczególnych rysunków, mamy tutaj do czynienia z całostronicowymi kadrami, niekiedy pokazującymi kilka następujących po sobie scen. Nie ograniczają nas sztywne linie i biało-czarne ramki. Czuć, że Kowalczuk każdą planszę starał się nakreślić z dużym rozmachem i efektywnością, tak aby czytelnik musiał chwilę zatrzymać się na danej ilustracji, by dojrzeć wszystkie szczegóły.

Kaijoe to z pewnością świetna pozycja dla fanów Łukasza Kowalczuka. Od pierwszych chwil urzeka oprawą graficzną, która przyciąga niczym magnez. Z kolei jeśli ktoś miał okazję czytać Kaiju, który ukazał się w nakładzie 60 sztuk w 2015 roku, to obowiązkowo powinien sięgnąć po remake Kowalczuka. W innym wypadku warto zaznaczyć, że album chociaż intrygujący to spodoba się raczej mniejszemu gronu czytelników.

 

Dziękujemy Łukaszowi Kowalczukowi za udostępnienie komiksu do recenzji.